Upadli, żeby doznać prawdziwego szczęścia – Międzynarodowy Dzień Walki z Rakiem


4 lutego 2016 Upadli, żeby doznać prawdziwego szczęścia – Międzynarodowy Dzień Walki z Rakiem

Życie jest darem, który każdy powinien w pełni szanować, dlatego też w dobie chorób cywilizacyjnych należy wykonywać systematyczne badania. Nigdy nie wiesz, co może Cię spotkać. Dziś, 4 lutego, obchodzimy Międzynarodowy Dzień Walki z Rakiem.


Udostępnij na Udostępnij na

Rak może dotknąć każdego. Ubogiego i bogatego, nieznanego i  znanego, ateistę i księdza, kibica i sportowca. Przed nim nie można się ukryć. Trzeba o nim rozmawiać, nauczać oraz przede wszystkim kontrolować to, co dzieje się z naszym organizmem. Kilka słów o tych, którzy wiedzą, co to cierpienie, strach i utrata marzeń, ale poznali też prawdziwy smak szczęścia. Wykopali ze swojego życia ten wstrętny nowotwór.

„Do zobaczenia wkrótce, mam nadzieję…”

Jose Francisco Molina, wieloletni bramkarz noszący dumnie na piersi barwy takich zespołów, jak Atletico Madryt czy Deportivo la Coruna, występujący również w reprezentacji narodowej – zachorował na raka jąder.

Pierwsze symptomy zagrożenia pojawiły się wiosną 2001 roku. Lekarze początkowo sądzili, że wykryty nowotwór da się w łatwy i szybki sposób chirurgicznie usunąć. Nie miało to być nic groźnego. Rzeczywistość była niestety bardzo brutalna – rak złośliwy. Mając świadomość, że istnieje ryzyko poważnej, zaglądającej w oczy, śmiertelnej choroby, dalej nie potrafił zrezygnować z piłki nożnej. 14 października 2002 roku świat obiegła oficjalna informacja o stanie zdrowia piłkarza. Wtedy, podczas bardzo wzruszającej konferencji prasowej, powiedział słowa: – Do zobaczenia wkrótce, mam nadzieję…

Od tego momentu nastąpiła walka nie tylko z chorobą, ale również z własnymi emocjami i niebywałym wewnętrznym cierpieniem. Cztery cykle chemioterapii, z których każdy trwał pięć kolejnych dni, pod nadzorem doktora Vicente Guillera w trzytygodniowych odstępach. Pojawiły się pierwsze widoczne gołym okiem skutki siedzącej w organizmie choroby. Wypadanie włosów, nudności, problemy z mięśniami – to tylko garstka problemów, z jakim zmagał się Jose Molina. Trwało to mniej więcej dziesięć miesięcy. Dzięki swojemu uporowi i dążeniu do celu hiszpański zawodnik pozbył się raka. 20 stycznia 2003 roku powrócił do treningów z drużyną.

***

„Nie wiem jak wygląda piekło, ale to, co teraz przechodzę, jest znacznie gorsze”

Emirates Stadium, 24 marca 2012 roku. Aston Villa pod przewodnictwem trenera Alexa McLeisha rozgrywała wyjazdowy mecz z Arsenalem. W wyjściowej jedenastce tego spotkania znalazł się także kapitan drużyny, Stiliyan Petrow.

Nikt z oglądających ten mecz nie mógł poznać zachowania bułgarskiego pomocnika. Grał kiepsko, nie walczył jak lew – jak miał w swoim zwyczaju – nie nadążał za akcjami swoich kolegów. Trener chciał go ściągnąć z placu gry, ale Petrow był nieugięty. Zagrał całe dziewięćdziesiąt minut, jego zespół przegrał trzema bramkami. Najgorsze miało dopiero nadejść.

Będąc w szatni, piłkarz dostał nagle wysokiej gorączki. Wydawało się, że była to tylko chwila niedyspozycja zawodnika „The Villains”. Klubowy lekarz postanowił nie bagatelizować sytuacji i przeprowadził dodatkowe badania. Jego słowa brzmiały jak wyrok. Ostra odmiana białaczki.

Jest ciężko, bardzo ciężko, ale mając wspaniałą rodzinę, cudowną żonę i dzieci nie możesz się podać, po prostu nie możesz… – mawiał zawodnik. To zdanie powinno stać się życiowym drogowskazem dla wielu ludzi, którzy po początkowych porażkach nie mają sił, żeby się podnieść. Zawsze jest jakieś wyjście.

https://twitter.com/StanPetrov19/status/556065641946705921/photo/1

Petrow dostawał niesamowite wsparcie zarówno od klubu, który opłacał wszystkie jego operacje i nadzorował leczenie, jak i od sympatyków zespołu z Villa Park. Kiedy nadchodził domowy mecz Aston Villi, jej kibice w dziewiętnastej minucie spotkania – ze względu na numer, z jakim występował Petrow – wstawali ze swoich miejsc i klaskali, wspierając na duchu cierpiącego zawodnika. Celtic Glasgow, klub, w którym Petrow był gwiazdą, w porozumieniu z działaczami angielskiej drużyny, zorganizował mecz charytatywny z udziałem zaproszonych przez Bułgara piłkarzy. To było coś niesamowitego.

https://www.youtube.com/watch?v=wKEbEjrXIhs

Dzięki potężnemu wsparciu jakie otrzymał, ale też wielu wyrzeczeniom i walce, choroba powoli ustępowała. Kiedy ją ostatecznie pokonał, momentalnie wrócił na boisko. Uśmiechał się przy każdej okazji, płakał ze szczęścia, cieszył się każdą chwilą. Co prawda do zawodowego uprawiania sportu nie mógł już wrócić, ale mógł biegać za ukochaną piłką w barwach Wychall Wandereres na boiskach tzw. „Sunday League”. Popatrzcie na to wyczekiwane szczęście…

https://www.youtube.com/watch?v=PJxqVEOOmd8

***

„Znów żyję. Jestem bardziej żywy, niż byłem przez całe moje życie”

19 maja 2013 roku, Jonas Gutierrez – czołowa i rozpoznawalna postać Newcastle United – w wyniku zderzenia z jednym z piłkarzy – o zgrozo – Arsenalu Londyn, doznał ogromnego bólu jąder, który nie ustępował przez wiele dni. We wrześniu tego samego roku, po wcześniejszej błędnej diagnozie, został skierowany na USG, podczas którego wykryto guz. Kilka miesięcy później w rodzinnym kraju pomocnika, Argentynie, odbyła się operacja usunięcia lewego jądra. Wszystko miało się unormować. Wrócił do klubu, gdzie jednak usłyszał, że nie ma dla niego miejsca w pierwszej jedenastce i trafił na wypożyczenie do Norwich City. Przebywał tam od stycznia 2014 aż do zakończenia rozgrywek.

http://i.telegraph.co.uk/multimedia/archive/03316/gutierrez_3316831b.jpg

Latem pojawiły się nowe objawy – ból wątroby oraz obrzęk węzłów chłonnych. Nie było mowy o innym wyjściu. 16 września 2014 roku rozpoczął trudną walkę z chorobą – chemioterapię. O jego walce z rakiem wiedziało tylko nieliczne, bliskie grono przyjaciół z Martinem Demichelisem i Gabrielem Heinze na czele.

Wystarczyła tylko jedna sesja leczenia, a trwała ona blisko dwa miesiące. 3 listopada 2014 roku został wypisany ze szpitala i jego cierpienie dobiegło końca. Po powrocie do Newcastle powiedział: – Znów żyję. Jestem bardziej żywy niż byłem przez całe moje życie.

***

„Budzikom śmierć”

Nie brakuje tutaj także wątków polskich. Rok 2007, ówczesny piłkarz Arki Gdynia, 17-letni Marcin Budziński przed wyjazdem na młodzieżowe mistrzostwa Polski postanowił odwiedzić swoją rodzinę w Giżycku. Tam zaczął się jego koszmar.

Skarżył się na okropny ból brzucha, po którym trafił do szpitala. Lekarze niestety początkowo załamywali ręce, nikt nie miał pojęcia, co dolega młodego piłkarzowi. Po jakimś czasie na jelicie cienkim wykryto zamkniętą jamę wypełnioną płynem – tzw. cystę. Wycięto ją i wysłano do laboratorium. Diagnoza okazała się katastrofalna. Chłoniak, choroba układu krwionośnego, a na dodatek nowotwór złośliwy.

Budziński pocieszał się faktami znalezionymi w Internecie – wcześnie wykryty rak da się bezproblemowo wyleczyć. Pierwszą chemioterapię przyjął… w dniu swoich siedemnastych urodzin. Trudno było o gorszy moment. Jak to podczas takiego leczenia, zawodnik Arki Gdynia nie miał kompletnie na nic ochoty. Podtrzymywał się na duchu oglądając to, co kocha czyli piłkę nożną, choć nawet wtedy niesamowicie ściskało go w środku. Odzywał się syndrom powrotu na boisko.

Lekarze powtarzali mu, że piłkę ma sobie wybić raz na zawsze z głowy. Nie posłuchał ich, nie zamierzał się poddawać. Nie chciał rezygnować ze swoich marzeń – zawalczył o swoje. Choroba po jakimś czasie ustąpiła, ale przez wiele lat grania istniało ryzyko nawrotu nowotworu.

***

Przypadków jest więcej, ale żeby je wszystkie opisać, należałoby napisać książkę. Być może kiedyś ją napiszę. Życie jest jak skarb, każdego dnia należy się nim cieszyć. Carpe diem, jak mawiał Horacy, chwytaj dzień. Żyj. Nigdy nie wiesz, co może stanąć na twojej drodze.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze