Szlagierowym starciem na półmetku sezonu w Anglii będzie pojedynek Manchesteru United z Chelsea. Oba kluby borykają się z problemami sporego kalibru, które w trwającym sezonie (a w przypadku "Czerwonych Diabłów" również w dwóch poprzednich) pozbawiają ich blasku i zmuszają do krycia się w cieniu innych. Wynik spotkania, co wcale często się nie zdarza, jest sprawą drugorzędną.
Wygrana niczego nie udowodni, przegrana niczego nie zmieni. Kryzys jest odczuwalny na każdej płaszczyźnie: od wyników, przez nastroje w drużynie i na trybunach, aż po niesmaczne spojrzenia oficjeli z lóż honorowych. Zadaniem w obecnym rozgrywkach jest wyjście na prostą i walka o przywrócenie utraconego po części prestiżu. Do którego klubu odnoszą się powyższe zdania? Do obydwu, oczywiście.
Inny wirus i przebieg choroby, ale bardzo podobne skutki. Geneza problemów obu gigantów jest różna, inaczej przebiega też samo opuszczanie najwyższego stopnia podium, które było przecież przez lata sprywatyzowane na ich rzecz. Natomiast jeżeli uogólnimy problem i przyjrzymy się jego pokłosiu, to dojdziemy do wniosku, że spadanie z wysokiego konia zawsze boli tak samo.
Umarł król
Chelsea szanse na obronę mistrzowskiego tytułu ma wyłącznie matematyczne, realnie rzecz biorąc – żadne. W historii Premier League żaden mistrz nie zanotował tak słabej połowy kolejnego sezonu i konia z rzędem temu, kto właśnie w londyńczykach widział zespół wytyczający te niezbyt popularne szlaki. Jedenaście dni temu z zespołem w fatalnej atmosferze pożegnał się ubóstwiany przez kibiców Jose Mourinho, a do końca sezonu pożar ugasić ma Guus Hiddink.
https://twitter.com/sts_bukmacher/status/680768234732281856
Poprzedni sezon był drugim dla trenerskiego szkoleniowca w drużynie (w drugim podejściu), a jak wiadomo, zawsze pierwszy rok pracy Mourinho poświęca na przygotowanie, a kolejny na największe sukcesy. Tak też stało się w 2015 roku, kiedy puchar za zwycięstwo ligi wrócił do gabloty „The Blues” po czterech sezonach przerwy, kiedy to stale gościł w Manchesterze. I jak to zwykle bywa, trzeci rok jest najgorszym i ostatnim – „The Special One” już w Londynie nie ma.
Co stoi za upadkiem klubu, który dzisiaj zajmuje 14. miejsce z dwoma punktami nad strefą spadkową? Winą należy obarczyć po trosze menedżera i po trosze zawodników, przy czym tych drugich zdecydowanie bardziej. „Mou” trenerem wybitnym jest – na tym polu niczego już udowadniać nie musi. W Chelsea żaden szkoleniowiec nie był, nie jest i pewnie prędko nie będzie lepiej traktowany, przecież to Portugalczyk był silnikiem tego auta, które dopiero w 2005 roku nabrało największej prędkości. Inna sprawa, ile kosztowały części…
Nie można też zaprzeczyć, że jest to jeden z najbardziej buńczucznych trenerów, jakich zna futbol. Przydomek „The Special One” nadał sobie sam podczas pierwszej kadencji w klubie, zawsze słynął z ciętego języka, jego słowne utarczki z Wengerem przeszły już do kanonów historii Premier League. Jednakowoż zawsze, ale to zawsze stał za swoimi piłkarzami. Mógł zwalić winę za wynik na wszystko: na sędziego, na pogodę, na zły stan murawy, chłopców od podawania piłek czy też na klubową panią lekarz, która bez jego zgody wbiegła na boisko, aby pomóc Hazardowi… ale nigdy nie na piłkarzy. Na chwilę przez zwolnieniem coś w Mourinho pękło, kiedy to po porażce z Leicester powiedział: – Zostałem zdradzony przez piłkarzy.
Pokazuje to jedną, acz najważniejszą w kontekście całej sprawy rzecz – Portugalczyk stracił szatnię. Jak bardzo zmieniły się relacje w klubie, który pół roku wcześniej, wygrywając raz za razem, zgarnął tytuł mistrzowski? Metody szkoleniowe trenera nie mają tutaj wiele do rzeczy. Zmieniło się przede wszystkim nastawienie piłkarzy zadowolonych sukcesem i osiadłych na laurach. Jak inaczej wytłumaczyć boiskową impotencję Hazarda, który kilka miesięcy wcześniej wybierany był najlepszym piłkarzem ligi? Jak wytłumaczyć rozregulowany celownik Diego Costy, który w dwóch meczach po zwolnieniu menedżera strzelił o jedną bramkę mniej niż w szesnastu poprzednich?
Przykłady piłkarzy, którzy w obecnym sezonie obniżyli swoje loty z poziomu sępów do poziomu dymówek, można mnożyć. Zmęczenie materiału? Skład został odświeżony m.in. Pedro, Kenedym czy Falcao. Metody szkoleniowe? Mówimy o Mourinho, jednym z najbardziej utytułowanych trenerów XXI wieku, który z tym samym składem wygrał mistrzostwo Anglii, notując zaledwie trzy porażki. Najlepszym wytłumaczeniem zostają więc brak chęci do rozwoju i rzetelnej pracy oraz niechęć piłkarzy do samego Mourinho. A pamiętajmy, że w Chelsea stowarzyszenie zawodników pokazywało już na przestrzeni lat, że są w stanie zwolnić trenera na własną rękę, jak było chociażby z Andre Villasem-Boasem.
Taki obrót spraw zaszkodził nie tylko menedżerowi, ale również samym graczom, którzy widocznie stracili na swojej boiskowej wydajności. Pierwszy mecz po zwolnieniu „The Special One” Chelsea wygrała 3:1 z Sunderlandem, ale kolejny pojedynek z Watfordem to już remis 2:2. Niełatwo będzie Hiddinkowi uporządkować bałagan, który zastał w klubie, jednak Holender jest tylko opcją przejściową w czasie oczekiwania na trenera z nazwiskiem – mówi się między innymi o Diego Simeone czy też, co ciekawe, o selekcjonerze „Sbornej”, Leonidzie Słuckim. O ile ten drugi zapewne zgodziłby się na angaż przez prywatne koneksje z Abramowiczem, o tyle należy zadać sobie pytanie, czy ten pierwszy, za którego gracze Atletico wskoczyliby w ogień, zgodziłby się poprowadzić „The Blues” po tym, jak skończył „Mou”?
https://twitter.com/matbabiarz/status/678538880262492160
Proces został zatrzymany, aplikacja zostanie zamknięta
Inaczej wygląda problem w Manchesterze. Zaczęło się w 2008 2013 roku, kiedy sir Alex Ferguson ogłosił swoją jakże zasłużoną emeryturę. Jak wygrywał Manchester? W dziesiątkach meczy nie siłą składu, ale geniuszem szkoleniowca. Od odejścia Ronaldo aż do końca kariery Szkota na ławce w klubie nie przeprowadzono żadnego spektakularnego transferu – chyba że za taki uznacie przenosiny Dymitara Berbatova z Tottenhamu. Piłkarze tacy jak Danny Welbeck, Tom Cleverley czy Jonny Evans grali za Fergusona lepiej, niż pozwalałyby im ich umiejętności w każdym innym klubie.
Tym sposobem David Moyes, który objął po Fergusonie schedę jako kolejny utalentowany Szkot, dostał skład piłkarzy z sukcesami, którzy na dobrą sprawę nie byli przystosowani do gry pod wodzą kogokolwiek innego niż siwowłosy pryncypał z Old Trafford – w większości przypadków nikogo innego po prostu nie znali. Moyes nie miał ani takich umiejętności, ani takiej charyzmy jak jego legendarny poprzednik. Sezon zagrał z mistrzowską drużyną wzbogaconą o swojego ulubieńca, Marouana Fellainiego, oraz w zimie o rewelacyjnego Juana Matę. Efekt? Siódme miejsce, zwolnienie na cztery kolejki przed końcem sezonu.
Potrzebny był człowiek z charyzmą i wprawą, który przeprowadzi generalny remont przestarzałego składu, wszystko otynkuje, pomaluje i odda gotowe swojemu następcy. Wybór padł na człowieka z sukcesami, świeżo upieczonego brązowego medalistę mistrzostw świata z reprezentacją Holandii – Louisa van Gaala. Wprawa? Tytuły w reprezentacji, Bayernie, Barcelonie, Ajaksie. Charyzma? Swego czasu miał pokazać genitalia piłkarzom w bawarskim klubie, aby udowodnić, że je ma, największych sadzał na ławce, młodym (Iniesta, Xavi, Muller) pozwalał stawiać pierwsze kroki w futbolu. Sędziwy Holender wydawał się idealną propozycją dla borykającego się z kompleksem geniuszu Fergusona zespołem.
If van gaal goes , giggs until end of season ?
— Robbie Savage (@RobbieSavage8) December 26, 2015
Pierwszy sezon to progres, czwarte miejsce gwarantujące grę w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów i zdecydowana poprawa gry… w stosunku do poprzednika. I tylko do niego, bowiem do Manchesteru Fergusona rozjeżdżającego rywali jednego po drugim nawet nie było porównania. Już w pierwszym roku pracy van Gaala widać było symptomy niezdrowej relacji na linii trener – piłkarze, kiedy to van Persie musiał grać w zespole U-18 (a słaby wcale nie był, jak grał, to strzelał), a na boisku zawodnicy zdawali się nie rozumieć założeń taktycznych 64-latka.
Włodarze Manchesteru nie lubią jednak podejmować pochopnych decyzji i o ile było widać, że buty legendarnego Szkota były dla Moyesa o kilkadziesiąt rozmiarów za duże, o tyle zapewniano, że van Gaal wypełni swój trzyletni kontrakt, po którym odejdzie na długo oczekiwaną emeryturę. Wierzono, że podoła. Obecny sezon weryfikuje jednak to założenie bardzo boleśnie. Manchester nie wygrał siedmiu kolejnych spotkań z rzędu, takiej serii nie było na Old Trafford od 1990 roku. Cztery kolejne przegrane trafiły się ostatnio 54 lata temu…
„Czerwone Diabły” odpadły z Ligi Mistrzów, a na krajowym podwórku są już na szóstym miejscu ze stratą dziewięciu oczek do lidera. Drużyna rok temu miała więcej punktów na koncie niż dzisiaj – taki regres nikomu nie mieścił się przed sezonem w głowach. Zwłaszcza że skład został przebudowany w zupełności. Wystarczy wspomnieć, że ze zwycięskiej drużyny z 2013 roku w Manchesterze zostało zaledwie siedmiu zawodników! A remont kosztował, bagatela, 300 mln funtów. Piłkarze grają najnudniejszą piłkę na Wyspach, oddają najmniej strzałów, stwarzają najmniej okazji z całej stawki. Jak zgodnie donoszą media, jeśli dzisiejszy mecz z Chelsea ekipa Holendra przegra, to zostanie on zwolniony ze stanowiska. Niech całości dramatu dopełni wypowiedź szkoleniowca: – Mogę zwolnić się sam. Co ciekawe, zastąpić go może… Mourinho.
Should Manchester United sack Louis van Gaal? #MUFC
— Football Tweet ⚽ (@Football__Tweet) December 26, 2015
Czas na futbol
O 18:30 polskiego czasu rozpoczynamy starcie dwóch drużyn, które straciły już w tym sezonie bardzo wiele. Różnica jest taka, że Manchester może jeszcze, w odróżnieniu od Chelsea, z powodzeniem włączyć się do walki o mistrzostwo kraju, jeśli tylko zacznie masowo notować zwycięstwa. Rok 2016 da się na Old Trafford zakończyć z ligowym tryumfem. Chelsea natomiast będzie bić się w Lidze Mistrzów, a historia uczy, że w tej części Londynu tylko trener tymczasowy zdołał wywalczyć ten najcenniejszy klubowy puchar (Roberto Di Matteo, 2012). Wszystko wskazuje na to, że Manchester dzisiejsze spotkanie przegra – zaryzykuję stwierdzenie, że piłkarze mogą zrobić to nawet celowo, nie wierząc w swojego menedżera i w jego metody.
Po spotkaniu, w zależności od jego wyniku, będzie mówić się głównie o jego skutkach widzianych przez pryzmat obecnych sytuacji klubowych. Chelsea faworytem jest również piłkarsko – w ostatnich dwóch meczach ligowych strzelili pięć bramek, United do tylu goli potrzebowali aż sześciu spotkań. „The Blues” podejdą do meczu z dawką energii wstrzykniętą przez oczekiwaną zmianę na ławce szkoleniowej, „Czerwone Diabły” zaś powalczą dzisiaj nie tylko o trzy punkty, ale i o posadę swojego trenera. Pytanie tylko, czy będą chcieli za to walczyć?