Chciałbym napisać, że takich meczów, jak ten, dobrze by było oglądać jak najwięcej. Wybaczcie – nie mogę. Zamiast spokojnego dowiezienia wyniku i potwierdzenia swojej wyższości mieliśmy do czynienia z nerwowym spotkaniem, w którym od początku do końca nic nie było pewne.
Pierwsze spotkanie? Z dużej chmury mały deszcz. Zoria niby coś pograła, niby zagroziła, ale to jednak Legia zrobiła swoje i wygrała 1:0, mimo że powinna zdobyć tych bramek więcej. Legia udowadniała, że w Europie grać potrafi i że doczekaliśmy się w Polsce prawdziwego europejskiego średniaka, będącego w stanie obijać się po salonach, nie odgrywając tylko roli odźwiernego.
Mimo to obawiałem się Zorii i obawiałem się Legii. To było zbyt piękne, aby było prawdziwe. Po ostatnich wojażach z Piastem i Koroną człowiek po zespole z Łazienkowskiej mógł się spodziewać dosłownie wszystkiego.
Zaczęło się zgodnie z oczekiwaniami i po dosyć trudnym początku spotkania Brzyski umieścił piłkę w siatce, sam nie do końca będąc tego świadomy. Podopieczni Berga udowadniali dojrzałość i gdy wydawało się, że w spokoju dowiozą awans do końca, rozpoczął się festiwal błędów, zakończonych głupim rzutem wolnym. Dmytro Khomchenovskiy podchodzi do wolnego i bach, 1:1. Mimo uczulania na fakt, że Ukraińcy świetnie uderzają stojącą piłkę, legioniści i tak bezmyślnie faulują. Zaczęło się klasyczne obgryzanie paznokci.
W przerwie Marcin Żewłakow klasycznie uspokajał i mimo że spodziewał się trudnego spotkania, twierdził, że to Legia wyjdzie z tarczą. Okej, fachowiec, uspokoiłem się.
Nic z tego. Pierwsze piętnaście minut drugiej połowy to nerwówka, którą na chwilę zakończył Guilherme, oddając prawdopodobnie jeden z najbardziej szczęśliwych strzałów w swoim życiu. Człowiek mógł już się niby uspokoić. Niestety, nie na długo. W Legii nikt nie poszedł po rozum do głowy i nie zrozumiał faktu, że Ukraińców przed polem karnym się po prostu nie fauluje. Kolejne przewinienie i kolejna bramka. Teraz to dopiero zaczęła się nerwówka. Zoria przycisnęła i zabrakło mi już palców do obgryzania..
Jak pisał Michał Zachodny, od „walki heroicznej do tragedii” dystans jest bardzo niewielki, i rzeczywiście, było w tym dużo prawdy. Wyglądało to chaotycznie, Legia broniła się ostatnimi siłami, ale ostatecznie udało się jej wyprowadzić decydujący cios, który doprowadził do nokautu. Zabójcza kontra, zakończona faulem w polu karnym na Ondreju Dudzie i dopełnieniem formalności przez samego poszkodowanego.
Czy Legia zasłużyła na awans? Tak. Czy pokazała dojrzałość? NIE. Mecz, który należało spokojnie rozegrać, przerodził się w prawdziwy dreszczowiec, którego zakończenia sami nie byliśmy pewni. Okej, Zoria to niezły rywal, to w końcu piłkarze pokroju Malinowskiego, ale pamiętajcie, że to nadal nie jest potentat. Jeżeli Legia ma europejskie aspiracje, sięgające nie tylko 1/16 Ligi Europy, takie spotkania powinna rozgrywać mądrzej. Z lekkim niesmakiem, ale mimo wszystko pozostaje nam się cieszyć z dwóch drużyn w fazie grupowej Ligi Europy. Pierwszy raz od czterech sezonów…
Śmiem się bardzo mocno nie zgodzić z autorem. Cóż, jedyne co mogę potwierdzić, to to, że Legia frajersko straciła bramki. To tyle jeśli chodzi o zgodność. Ale że niesmak? Że brak dojrzałości? Ooo szanowny Panie Piotrze, wręcz przeciwnie. Legia po stracie goli nie zachowała się jak smarkacz na przyjęciu biznesowym. Wiedzieli dokładnie, kiedy zaatakować, kiedy przytrzymać piłkę. Druga sprawa, że Zorya postawiła bardzo trudne warunki. Grali dobrze, składnie, wiedzieli co robią, nie byli chłopcami do bicia. Śmiem twierdzić że Lech nie miałby z nimi szans. Jeśli tak według Ciebie autorze, wygląda bronienie się ostkami sił...to jeszcze wieeele spotkań musisz obejrzeć.
Konkluzja - silnie dysponowana Zorya, w przeciętnej formie Legia. Będzie lepiej.