Wisła i Arka zaczynały już tonąć. Po 28 seriach gier płocczanie znajdowali się w strefie spadkowej, mieli tyle samo punktów co ostatnie Zagłębie Sosnowiec. Sytuacja gdynian nie była dużo lepsza – po 29 kolejkach zajmowali 13. lokatę, ale od czerwonej kreski dzieliło ich zaledwie "oczko". Wtedy do akcji wkroczyli oni – wyborowi ratownicy. Leszek Ojrzyński i Jacek Zieliński czym prędzej zaczęli wyciągać swoich topielców na brzeg. W obu przypadkach brawurowa akcja ratownicza zakończyła się sukcesem i w sezonie 2019/2020 ekstraklasa znów zawita do Płocka i Gdyni.
Arka zdołała utrzymać się już w ubiegły poniedziałek, kiedy w meczu 36. kolejki pokonała przed własną publicznością Wisłę Kraków 3:1. Zachowanie ligowego bytu na niemal tydzień przed końcem zmagań należy uznać za duży sukces Zielińskiego. 12 kwietnia obejmował on drużynę, która po raz ostatni komplet punktów zdobyła 26 listopada. 58-letni tarnobrzeżanin natchnął jednak nowych podopiecznych, którzy pod jego wodzą zanotowali tylko dwie porażki, dwa remisy i cztery zwycięstwa.
Tak się walczy o pozostanie w elicie
Jako się rzekło, Arka zabezpieczyła sobie ligowy byt w poniedziałek. Podczas potyczki z „Białą Gwiazdą” zawodnicy w żółto-niebieskich strojach oddali aż 32 strzały na bramkę rywala. Skuteczność nie rzuca co prawda na kolana, ale na pewno wypada docenić starania arkowców, którzy ani na minutę nie odpuścili przeciwnikom. Tak samo było zresztą trzy dni wcześniej, kiedy do Gdyni przyjechało Zagłębie Sosnowiec. W pojedynku z beniaminkiem podopieczni Jacka Zielińskiego 33 razy sprawdzali czujność Dawida Kudły (dwukrotnie udało im się pokonać 27-letniego golkipera).
O opinię na temat trenera Arki poprosiliśmy Konrada Pieczkę z portalu Watch-esa.pl: – W tym momencie nasuwa mi się pytanie: czy trener Zieliński jest cudotwórcą, czy Smółka tak ogromnym ignorantem? Albo jeszcze lepiej: czy może to piłkarze są na tyle wyrachowani, że bezpośrednio przyczynili się do upadku tego drugiego? Uważam, że wszystkiego po trochu. Pomimo ogromnego uznania dla Zielińskiego za robotę, którą w ostatnich kolejkach wykonał, chyba nie jest cudotwórcą na tyle, by w ciągu tygodnia uzmysłowić grupie starych chłopów, że w piłkę gra się nogami, podaje się do kolegów na boisku, a nie tych porozrzucanych po trybunie (w dodatku, żeby było trudniej, do tych, którzy grają w tych samych koszulkach), a za strzały na bramkę nie karze się chłostą.
Trudno nie zgodzić się z ekspertem. Wszak niemożliwe jest nauczyć drużynę grać w piłkę w trakcie kilku treningów. Zieliński nie miał jeszcze możliwości odciśnięcia swojego piętna na Arce, wypracowania własnego stylu gry. W obliczu kryzysu musiał działać szybko, wykorzystywać sprawdzone rozwiązania. Za takowe można uznać dalekie wrzuty z autu Adama Marciniaka, z których jeden został zamieniony na gola przez Adama Deję. Scenariusz jak za czasów Leszka Ojrzyńskiego, który właśnie w Gdyni wypromował taki sposób na zagrożenie bramce rywala.
Doświadczony szkoleniowiec zapewne zdawał sobie także sprawę z faktu, że jego drużyna była rozbita mentalnie po wydarzeniach, które rozegrały się na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. Ogromna presja ze strony kibiców, absurdalny sposób zwolnienia trenera Smółki, pięciomiesięczne oczekiwanie na zwycięstwo – to wszystko oddziaływało na psychikę gdynian. Zieliński musiał dotrzeć do głów swoich piłkarzy, którzy przecież nie zapomnieli, jak gra się w piłkę.
Mówi Pieczko: – To nie jest anonimowa, jak na polskie warunki, grupa graczy. Umiejętności mają, czego najlepszym przykładem jest zupełnie przerastający tę ligę Vejinović czy człowiek kot Steinbors. Romantycznie wierzę, że Zieliński po prostu natchnął i zmobilizował tych chłopaków. Zaszczepił zaangażowanie i pobudził intensywność, jak swego czasu Leszek Ojrzyński. W tej lidze wystarczy tylko tyle. Albo aż tyle.
Pragmatyzm Ojrzyńskiego
W ekstraklasie panuje pewna niepokojąca prawidłowość. Otóż za sukcesy często płaci się bardzo wysoką cenę. Spójrzmy chociażby na Górnika Zabrze, który w ubiegłym sezonie wywalczył przepustkę do europejskich pucharów, natomiast w obecnym znalazł się w grupie spadkowej. Wisła Płock to całkiem podobny przypadek: przed rokiem do samego końca walczyła o miejsce w TOP4, w kampanii 2018/2019 uratowała zaś ligowy byt dopiero w ostatniej kolejce.
Ogromna w tym zasługa Leszka Ojrzyńskiego, który 4 kwietnia przejął zespół znajdujący się w strefie spadkowej. W Płocku całkowicie nie wypalił plan zaszczepienia hiszpańskiego futbolu do polskiej ligi. Kibu Vicuña, wieloletni asystent Jana Urbana, stał się wręcz pośmiewiskiem ekstraklasy. Prowadzona przez niego Wisła nie tylko nie porywała swoimi ofensywnymi poczynaniami, lecz także prezentowała się fatalnie z tyłu. Rozstanie z iberyjskim szkoleniowcem było więc tylko kwestią czasu i stało się faktem podczas czarnego tygodnia, który zapanował w naszej lidze na początku kwietnia.
Ojrzyński odmienił grę „Nafciarzy” jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jego drużyna wygrała cztery kolejne mecze i mogła w końcu zaczerpnąć nieco świeżego powietrza w zmęczone płuca. – Myślę, że zmiana zaszła ze względu na umiejętności Ojrzyńskiego. Jest to po prostu lepszy trener niż Kibu Vicuña. Różnica bierze się z tego, że pod batutą Ojrzyńskiego Wisła zaczęła dojrzalej grać w defensywie, która wcześniej była piętą achillesową drużyny z Płocka. Do tego Ojrzyński znalazł sposób na Oskara Zawadę, który pod jego wodzą wreszcie zaczął spełniać oczekiwania – ocenił redaktor iGol.pl, Paweł Grzywacz.
Ojrzyński znany jest z pilnowania dyscypliny w swoich drużynach. Mamy tu na myśli zarówno dyscyplinę taktyczną, jak i tę w codziennym życiu. W tak trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się Wisła, metody 46-latka zdały egzamin. Płocczanie trenowali dużo intensywniej, w meczach natomiast nie starali się szukać kwadratury koła, tylko prostymi środkami walczyli o zwycięstwo. – Styl gry Wisły można opisać dosyć łatwo. Jest on w zasadzie taki sam jak ten, z którego znana była prowadzona przez Ojrzyńskiego Arka. Nie jest to drużyna grająca pięknie, ale nieźle pod względem skuteczności. A to jest najważniejsze – stwierdził Grzywacz.
Zadanie wykonane, co dalej?
Ratownicy wywiązali się z postawionych przed nimi zadań. Pytanie brzmi: co dalej? Obaj trenerzy podpisali krótkoterminowe kontrakty, które wygasają wraz z końcem sezonu. Można się domyślać, że skoro Wisła i Arka zostały utrzymane, to Ojrzyński i Zieliński powinni dostać szansę poprowadzenia ich w kolejnym sezonie. Zwłaszcza że obaj są trenerami, którzy potrafią osiągać dobre wyniki, kiedy zostaną obdarzeni odpowiednio dużym zaufaniem ze strony zarządu.
Zapytaliśmy o zdanie także naszych ekspertów. Konrad Pieczko z portalu Watch-esa.pl chciałby, aby Jacek Zieliński pozostał na stanowisku. – Czy Zieliński powinien zostać na kolejny sezon? Jasne, bo dopiero wtedy udowodni, czy końcówka tego sezonu to wypadek przy pracy, kaprys piłkarzy czy długofalowy plan. Osobiście trzymam za tego pana kciuki. W końcu kolejny Puchar Polski sam się nie zdobędzie.
Redaktor iGol.pl Paweł Grzywacz również uważa, że Leszek Ojrzyński zasługuje na to, aby rozpocząć kampanię 2019/2020 w roli szkoleniowca drużyny z Płocka. – Zdecydowanie powinien zostać na dłużej. To trener, który moim zdaniem najwięcej może osiągnąć, gdy stworzy swój autorski projekt. Myślę, że w przypadku wzmocnienia kilku newralgicznych pozycji i przepracowania porządnie okresu przygotowawczego Wisła pod wodzą tego trenera może w przyszłym sezonie spokojnie uzyskać ósemkę.