Ostatnie tygodnie dają byłemu piłkarzowi Lecha Poznań mocno w kość. Tymoteusz Puchacz irytuje wielu kibiców swoim pozaboiskowym zachowaniem. Na dodatek nie przemawiają za nim jego poczynania na murawie. Ostatni mecz fazy grupowej eliminacji do mistrzostw świata był tego idealnym potwierdzeniem.
Trudno oglądać piłkarza, który w większości ważnych meczów na szczeblu międzynarodowym nie potrafi spełnić najprostszych oczekiwań. Właśnie kimś takim jest Tymoteusz Puchacz. Lewy wahadłowy „Biało-czerwonych” nie dość, że nie daje od siebie wystarczająco dużo w ofensywie, to jeszcze popełnia kardynalne błędy w obronie…
Tymoteusz Puchacz stracił sporą część swoich zwolenników
Jeszcze jakiś czas temu wyznawcy talentu głównego bohatera dzisiejszego tekstu wysnuwali teorie, jakoby spora część obserwatorów uwzięła się na wychowanka „Kolejorza”. Dziś trzeba być futbolowym ignorantem, aby nie dostrzec szeregu niedoskonałości w grze 22-latka.
Na wstępie otwarcie powiedzieliśmy o tym, iż wczorajsze starcie Polski z Węgrami jest absolutną wizytówką obecnej formy gracza niemieckiego futbolu. Trudno się z tym nie zgodzić. Zachowanie przy obu straconych golach popularnego w stolicy Wielkopolski „Puszki” było beznadziejne.
Przy pierwszym trafieniu dla przyjezdnych Tymoteusz Puchacz wykonał nieudane wybicie głową, co, koniec końców, skończyło się bramką dla naszych oponentów.
Oglądający nazwali prześmiewczo ten błąd asystą, gdyż po nim futbolówka znalazła się idealnie na głowie Andrása Schäfera.
Do tego doszły inne mankamenty. Jednym z nich była przegrana walka o pozycję pod własnym polem karnym. Tymoteusz Puchacz zamiast konsekwentnie wyjść do piłki, bezproduktywnie na nią czekał.
Na domiar złego poniósł klęskę w pojedynku bark w bark z jednym z rywali i stracił futbolówkę.
Zwieńczeniem tego festiwalu totalnej beznadziei autorstwa Puchacza jest kuriozalne zachowanie przy golu, który dał Węgrom końcowe zwycięstwo. Tymoteusz Puchacz wyekspediował piłkę, kompletnie tracąc przy tym resztki wyobraźni, gdyż przeciwnicy szybko ją przechwycili.
Następnie, jak można zauważyć na jednym z powyższych obrazków, Tymoteusz Puchacz nie spieszył się z powrotem do formacji defensywnej. Jeszcze lepiej prezentują to niżej załączone zdjęcia.
Dobijający jest fakt, że na wyżej załączonej grafice reprezentant Polski dalej spokojnie sobie truchtał, podczas gdy przed nim znajdował się niekryty rywal.
Ostatni fragment, jaki postanowiliśmy zaprezentować z tego spotkania, to całkowity brak reakcji przy podaniu do strzelca drugiej bramki dla Węgier. Zabrakło nawet desperackiej próby wślizgu, zabrakło… po prostu chęci.
Gra na alibi pogorszyła sprawę…
I to bez dwóch zdań. Jak już mówiliśmy, Tymoteusz Puchacz wyglądał bardzo słabo w grze ofensywnej. Pomijając jeden sprint w pierwszej połowie, moglibyśmy powiedzieć, że boczny obrońca nieco wystrzegał się zaistnienia pod bramką rywala. Sporo mówiły o tym również poszczególne statystyki zaprezentowane na poniższej grafice.
Mimo to do pewnego czasu imponowała jedna z nich – celność podań. O tym właśnie powiedzieliśmy w śródtytule. Tymoteusz Puchacz w okolicach 60. minuty posiadał skuteczność wykonywanych podań na poziomie 100%. Kibic, który nie oglądał meczu, powiedziałby zapewne, że zawodnik rozgrywa dobre spotkanie, a i kontaktów z piłką nie ma tak mało. Ale właśnie – „kibic, który nie oglądał meczu”…
Tymoteusz Puchacz bowiem wykonywał niezwykle bezpieczne podania. Wydawało się, że długość większości z nich przekraczała zaledwie kilka metrów bądź też kierowane były one do kolegów z bloku defensywnego w niezwykle spokojnej sytuacji, kiedy to rywal znajdował się na swojej połowie.
Tymoteusz Puchacz – jeden z największych grzechów Paulo Sousy
Daleko nam od ogólnego krytykowania portugalskiego szkoleniowca, aczkolwiek w sprawie Puchacza musimy zwrócić uwagę na kilka aspektów. Pierwszym z nich jest regularne wystawianie lewego obrońcy w ważnych spotkaniach.
Tak naprawdę jedyne przyzwoite spotkanie, jakie rozegrał, miało miejsce z Anglią. Decyzja ta sprawia wrażenie jeszcze bardziej niesprawiedliwej, szczególnie w obliczu posiadania na ławce na chwilę obecną lepszych alternatyw. Zarówno tej defensywnej w postaci Macieja Rybusa, jak i ofensywnej w osobie Przemysława Frankowskiego.
Witam, na śniadanie, oto tradycyjny słodki Przemysław Frankowski 🍬 pic.twitter.com/7y77y8Updx
— . (@rclensynadamas) November 13, 2021
Kolejnym powodem do niezadowolenia może być nadmierna ufność do umiejętności 22-latka. W sześciu meczach od pierwszej minuty Portugalczyk zdjął byłego gracza Lecha po pierwszej połowie tylko raz. Miało to miejsce w konfrontacji ze Szwecją.
Zdaniem wielu selekcjoner reprezentacji Polski powinien tego dokonać jeszcze co najmniej dwa razy. Już wychwalaliśmy Paulo Sousę za dokonywanie skutecznych zmian, ale można odnieść wrażenie, iż ma on do Puchacza najzwyczajniej w świecie słabość. Przykładowo w spotkaniu z Węgrami opuścił murawę dopiero w 83. minucie.
Ostatnim z ciosów wymierzonych w Sousę z powodu zawodnika Unionu Berlin jest brak ogrania „Puszki” w tym sezonie klubowym. Od momentu transferu do stolicy Niemiec Polak „grzeje ławę” podczas meczów ligowych. Jak na razie występował tylko w Lidze Konferencji Europy, w której rozegrał sześć spotkań, z czego cztery w fazie grupowej.
Co do ostatniego z argumentów sam zawodnik również jest zaniepokojony swoją sytuacją w klubie, o czym mówił w jednym z ostatnio opublikowanych filmów na kanale „Łączy nas piłka”:
– Jestem już trochę zmęczony tą sytuacją. W końcu przyjeżdżając na zgrupowanie, gram i to mnie cieszy, a później wracam do klubu i… no nie jest to łatwa sprawa. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać. Mam nadzieję, że zaraz się to zmieni, ponieważ naprawdę uważam, że Union to klub, w którym mógłbym grać regularniej.
– Mam nadzieję, że po tym zgrupowaniu nadejdzie moment przełomowy. Robię wszystko, co mogę, aby zacząć częściej grać – skwitował zawodnik.
Czas się pożegnać?
Takie wnioski byłyby raczej zbyt pochopne. Tymoteusz Puchacz jest przecież dalej stosunkowo młody, ma zaledwie 22 lata. Przy odpowiedniej opiece może się jeszcze znacznie rozwinąć pod względem piłkarskim.
Ponadto następne zgrupowanie reprezentacji Polski odbędzie się dopiero w marcu, więc piłkarz ma dodatkowy czas na adaptację w ósmej drużynie Bundesligi i wkroczenie na optymalny poziom.
Jeśli jednak do tego nie dojdzie, a „Puszka” dalej będzie prezentował tak beznadziejny poziom, Paulo Sousa powinien podchodzić do niego z ogromnym dystansem przy kolejnych powołaniach. Inne zachowanie Portugalczyka byłoby krzywdzące w stosunku do potencjalnych kandydatów na pozycję lewego wahadłowego.
Obrońca Unionu Berlin po powrocie do klubu będzie walczył o występ w najbliższej kolejce niemieckiej ekstraklasy. Natomiast po tak słabo przepracowanym zgrupowaniu, jak można się domyślić, może być o to trudno. Szczególnie że w nadchodzącej serii gier „Żelaźni” podejmą swojego lokalnego rywala – Herthę.