Major League Soccer jest dużo bardziej medialna od Ligi MX. To jednak Meksykanie górują nad Amerykanami w rozgrywkach Ligi Mistrzów CONCACAF. Jak dotąd zespoły z Meksyku jednak nie zawojowały klubowych mistrzostw świata. Czy tę niemoc w końcu przełamią popularne "Tygrysy"?
Zespoły z Meksyku już od 16 lat reprezentują Amerykę Północną i Środkową w KMŚ. Po raz ostatni zespół z innego kraju strefy CONCACAF sięgnął po tytuł najlepszej drużyny w regionie w 2005 roku. Dodatkowo od sezonu 2008/2009, czyli powołania Ligi Mistrzów CONCACAF w jej obecnym kształcie, tylko czterokrotnie w jej finale zagrał klub spoza Meksyku. Nie ma zresztą co ukrywać. Poza wspomnianymi MLS i Liga MX w tej strefie nie ma żadnej ligi mogącej zbliżyć się poziomem do amerykańskich i meksykańskich rozgrywek.
Nareszcie
Najbardziej utytułowaną drużyną Ligi Mistrzów CONCACAF jest derbowy rywal tegorocznego uczestnika KMŚ. C.F. Monterrey wygrało cztery z dwunastu dotychczasowych edycji. Jest więc meksykańskim zespołem najczęściej walczącym o tytuł najlepszej drużyny na świecie. W poprzedniej edycji Monterrey nie dało rady Liverpoolowi, ale za to w meczu o trzecie miejsce pokonało saudyjskie Al-Hilal. Najniższy stopień podium to jednak wszystko, na co jak dotąd stać było Meksykanów. Z tego powodu mówi się nawet o klątwie meksykańskich drużyn ciążącej na nich w tym turnieju.
Tigres UANL ma oczywiście nadzieję na przełamanie niemocy Meksykanów. Zwłaszcza że „Tygrysy” wygrały już ze swoimi własnymi słabościami. Czyli w końcu udało im się wygrać w finale Ligi Mistrzów CONCACAF. Wcześniej rywalizowały w nim trzykrotnie, ale za każdym razem lepsi okazywali się ich krajowi rywale. Tym razem było jednak dużo łatwiej, bo przeciwnikiem Tigres UANL było amerykańskie Los Angeles FC.
Finał był tym razem rozgrywany według nowych zasad wymuszonych przez napięty terminarz. Z powodu pandemii koronawirusa rozegrano więc tylko jeden mecz, gdy tymczasem poprzedni finaliści musieli rywalizować także w rewanżu. „Żółto-niebiescy” ostatecznie pokonali „Czarno-złotych” 2:1, ale napotkali pewne problemy. Jako pierwsi stracili bramkę, dlatego musieli odrabiać straty. Pod koniec meczu Amerykanom zabrakło jednak doświadczenia, a także szczelnej defensywy. Tym razem odbyło się dodatkowo bez skandali często towarzyszących finałom Ligi Mistrzów CONCACAF.
Bogate „Tygrysy”
Po rywalizacji Tigres UANL z Los Angeles FC tradycyjnie porównywano Ligę MX i MLS. Tym razem eksperci mieli jednak trudniejsze zadanie, bo jak już wspomniano, finał składał się z tylko jednego spotkania. Dodatkowo amerykański zespół prawie miesiąc przed tym spotkaniem zakończył ligowe rozgrywki, notując notabene rozczarowujący sezon w MLS. Meksykańska drużyna znajdowała się natomiast w środku sezonu. Jedno jest pewne. To „Tygrysy” występują w lidze o wyższym poziomie sportowym, w której czołowe kluby są również w stanie wyłożyć duże sumy pieniędzy.
Samo Tigres UANL formalnie ma dwóch właścicieli. Jeden z nich patronuje zresztą klubowi. UANL to Uniwersytet Autonomiczny w Nuevo Leon, który jest również właścicielem Estadio Universitario, czyli obiektu będącego domem „Żółto-niebieskich”. To jednak nie na barkach uniwersytetu spoczywa odpowiedzialność za finanse klubu. Głównym sponsorem i zarazem współwłaścicielem Tigres UANL jest bowiem koncern Cemex.
To międzynarodowa firma zajmująca się produkcją i dystrybucją szeroko pojętych materiałów budowlanych. W swojej branży uważana jest zresztą za drugi największy koncern na świecie. Cemex poprzez „Tygrysy” buduje oczywiście swój pozytywny wizerunek. Podczas pandemii COVID-19 firma prezentowała samą siebie jako „biznes społecznie odpowiedzialny”. Wraz z klubem przekazywała więc za darmo maseczki mieszkańcom swojego regionu, a przy ich produkcji pracę znajdowały osoby tracące pracę z powodu lockdownu.
Największa cementownia w Meksyku sama odczuła jednak skutki koronawirusa. Wiosną ubiegłego roku zawiesiła bowiem swoją produkcję. Restrykcje wprowadzane na całym świecie spowodowały też spadek popytu na produkty Cemexu. Kibice zaczęli się więc obawiać, że ucierpi na tym ich klub. Oczywiście podobne obawy mieli wszyscy fani Liga MX. Z powodu ewentualnych problemów finansowych zespołów wstrzymano zresztą awanse z drugiej ligi. Władze Cemexu i Tigres UANL twierdzą jednak, że przez ostatnich kilka lat klub stał się samowystarczalny, stąd nie jest już uzależniony od wsparcia ze strony koncernu.
Francuski gwiazdor
Na razie „Tygrysy” nie zachwycają w Liga MX. Pierwszą część sezonu, a więc Aperturę, zakończyli dopiero na 6. miejscu, tracąc dokładnie 12 punktów do zwycięskiego Club Leon. Po czterech kolejkach Clausury także zajmują 6. lokatę. Mają za sobą dwa zwycięstwa, remis oraz porażkę. Różnice punktowe pomiędzy czołówką Liga MX są z oczywistych względów minimalne. Tigres UANL traci tylko jeden punkt do liderującego Santos Laguna. W bezpośrednim meczu uczestnicy KMŚ musieli jednak uznać wyższość swojego przeciwnika. Przed wyjazdem do Kataru tylko zremisowali z przeciętnym Clubem Nexaca.
Z pewnością w Monterrey najbardziej liczą na skuteczność weterana i jednocześnie największej gwiazdy zespołu. A jest nią były reprezentant Francji, Andre-Pierre Gignac. Jego wyjazd do Meksyku w 2015 roku był zresztą sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza że od ówczesnego piłkarza Olympique Marsylia lepszy w klasyfikacji strzelców Ligue 1 był jedynie Alexandre Lacazette. Gignac po przenosinach do Meksyku nie został skreślony przez selekcjonera „Trójkolorowych”, Didiera Deschampsa. Co więcej, wystąpił nawet w finale mistrzostw Europy rozgrywanych we Francji.
Były francuski reprezentant jest więc ulubieńcem kibiców „Tygrysów”. Ze 144 golami na końcie stał się zresztą najlepszym strzelcem w historii meksykańskiego zespołu. I na tym nie zamierza poprzestać. 35-letni Gignac był ostatnio kontuzjowany, ale nadal jest mocno eksploatowany przez trenera Ricardo Ferrettiego. Ostatnio pojawił się jednak problem z przedłużeniem jego kontraktu. Z powodu koronawirusa władze Tigres UANL chcą bowiem zaoferować niższy kontrakt, niż życzy sobie sam piłkarz.
Oczywiście sukcesy w Lidze Mistrzów CONCACAF nie byłyby możliwe bez dołożenia swojej cegiełki przez innych zawodników. Kapitanem zespołu jest 30-letni Guido Pizarro mający za sobą nieudaną przygodę z Sevillą. Po zaledwie jednym sezonie został ponownie piłkarzem Tigres UANL, stając się kluczową postacią układanki Ferrettiego. Ostatnio pojawiły się jednak doniesienia, że już niedługo może wyjechać do Turcji, choć w Katarze jeszcze zagra. Na Bliski Wschód nie pojedzie natomiast Nicolas Lopez. Wschodząca gwiazda „Tygrysów” ma koronawirusa.
Po pierwsze trener
Klub nie jest jednak uzależniony od żadnego z piłkarzy. Tych można przecież zawsze kupić. Centralną postacią „Tygrysów” jest więc ich szkoleniowiec. Brazylijczyk mieszka w Meksyku od 1977 roku. Właśnie wówczas został piłkarzem Atlasu Guadalajara. Na boiskach Liga MX występował do 1991 roku, gdy został trenerem stołecznego U.N.A.M. Następnie został szkoleniowcem C.D. Guadalajara, a w 2000 roku objął właśnie Tigres UANL. Po rozstaniu z klubem z Monterrey wracał do niego jeszcze dwa razy. Od 2010 roku nieprzerwanie trenuje „Tygrysy”.
Ferretti to żywa legenda nie tylko Tigres UANL, ale także całej meksykańskiej piłki. Jest dopiero drugim trenerem w tym kraju, który pokonał barierę 1000 spotkań w roli szkoleniowca zespołów z Liga MX. Popularny „Tuca” ma na swoim koncie siedem tytułów mistrza kraju (w tym pięć właśnie ze swoim obecnym klubem) jako trener, a także dwa jako piłkarz. Zwycięstwo w klubowych mistrzostwach świata byłoby więc zwieńczeniem jego szkoleniowej pracy. O ile oczywiście chciałby już skończyć karierę.
Tuca Suspended 🚨
Ricardo Ferretti got a one game suspension after smoking a cigarette in the middle of the Santos vs Tigres game. #Tigres #TucaFerretti #ElTriOnline pic.twitter.com/gNdE3g1giz
— El Tri Online (@eltrionline) January 22, 2021
Na to się jednak nie zanosi. Prezes klubu Alejandro Rodríguez potwierdził w ubiegłym miesiącu, że Ferretti chce dalej pracować w Monterrey. Obie strony muszą więc już tylko złożyć podpisy pod nowym kontraktem. Rodríguez dodał, że nie chce, aby dzień pożegnania z „Tucą” nastąpił szybko, dlatego ma nadzieję na dalszą owocną współpracę. Ferretti ma zresztą na tyle mocną pozycję, że włodarze „Tygrysów” wybaczają mu wiele. Tylko w ostatnich tygodniach musieli zaś tłumaczyć się z palenia przez niego papierosów podczas meczu czy niezakładania maseczki.
„Tuca” to niejedyny pseudonim, którego w trakcie pracy trenerskiej dorobił się brazylijski szkoleniowiec z meksykańskim paszportem. Często jest również nazywany „Strategiem”. Ferretti podobnie jak jego dziadek chciał służyć w armii, jednak ostatecznie postawił na futbol. W swojej pracy kieruje się jednak wojskowymi zasadami. Wymaga dużej dyscypliny, a także dopracowuje ze szczegółami strategię zespołu. Jednocześnie piłkarze podkreślają, że szkoleniowiec dba o rodzinną atmosferę w drużynie.
Odnieść sukces
Trener „Tygrysów” swoje przywiązanie do dyscypliny pokazał w trakcie trwającego 15 godzin lotu do Dohy. W jego trakcie skarcił dwóch piłkarzy za stanie w przejściu podczas turbulencji, a także kazał bramkarzowi Nahuelowi Guzmanowi zakończyć transmisję na żywo w mediach społecznościowych. To oczywiście akcenty humorystyczne, tym niemniej sam Ferretti poważnie traktuje występ Tigres UANL w Katarze.
Przed meczem z Ulsan Hyundai szkoleniowiec zadeklarował, że nad zespołem nie ciąży presja, zwłaszcza po wygranej w Lidze Mistrzów CONCACAF. Jednocześnie chce on pozostawić po sobie ślad w KMŚ. Według Ferrettiego każdy zespół będzie chciał wygrać puchar, dlatego nie można umniejszać żadnego z uczestników turnieju. „Tygrysy” będą jednak chciały pokazać, że mają utalentowany i ambitny zespół.
W Katarze Meksykanom ma już pomóc Giganc. Katarskie media przedstawiają go zresztą jako jedną z gwiazd KMŚ, choć do Dohy przyjedzie przecież Bayern Monachium. Do turnieju dużą wagę przywiązują także meksykańscy dziennikarze. W związku z tym spora krytyka spadła na kapitana zespołu. Pizarro stwierdził bowiem, że „Tygrysy” nie będą reprezentować na KMŚ całego kraju. Przeciwnego zdania są jednak właściciele Cemexu liczący na odniesienie sukcesu przez drużynę.