Turcja pragnie sukcesów w Europie, ale sama boryka się z własnymi problemami. Pieniądze ma ogromne, ale czy wielkie triumfy są jak na razie możliwe? Dlaczego w tak dużym kraju tak trudno o poważne zwycięstwa na arenie międzynarodowej? Gdzie popełniono błędy? A może nie ma ich wcale?
Turecki wspomnień czar
Kopenhaga, 2000 rok, finał Pucharu UEFA, Galatasaray Fatiha Terima gra z Arsenalem Londyn. W składzie „Kanonierów” m.in. Thierry Henry, Dennis Bergkamp czy Marc Overmars. Dziś powiedzielibyśmy: legendy. W tamtym czasie jedne z największych gwiazd w historii futbolu zderzają się z turecką ścianą. Galatasaray nie daje sobie wbić gola, doprowadzając aż do rzutów karnych. Tam popisuje się stuprocentową skutecznością, zaś Arsenal żegna się z trofeum.
https://www.youtube.com/watch?v=0fqrRlTfxmc
* * *
29 czerwca 2002 roku. Mundial w Korei Południowej i Japonii powoli dobiega końca. Rozpoczyna się mecz o trzecie miejsce. Naprzeciwko siebie do walki stają gospodarze turnieju, Koreańczycy, oraz Turcja. Sama obecność tych pierwszych w tym meczu budzi kontrowersje. Kto oglądał, ten z pewnością pamięta cyrki, jakie robili sędziowie, a które gospodarzom mundialu pomogły się dostać aż do półfinału. Tam ponoszą jednak klęskę w starciu z Niemcami. Wydaje się, że Turcy nie będą wielkim wyzwaniem w pojedynku o trzecie miejsce w mistrzostwach świata.
Rzeczywistość okazuje się dla Koreańczyków brutalna. Początek spotkania, kilka sekund, fatalny błąd obrońców i Hakan Sukur zdobywa pierwszą bramkę. Koreańczycy jeszcze odpowiadają kilka minut później, ale po pół godzinie gry Turcy mają już spokojną przewagę, której nie oddają do końca meczu. Zdobywają brązowy medal. Dla wielu piłkarzy to prawdopodobnie największy sukces w karierze. Wśród nich są ludzie, którzy swoim oddaniem dla reprezentacji zwyczajnie na to zasługują, charakterystyczny golkiper Recber Rustu, najlepszy strzelec w historii kadry Hakan Sukur czy legenda Galatasaray Bulent Korkmaz.
* * *
Kilka lat później podczas Euro w Austrii i Szwajcarii Turcji udaje się przejść fazę grupową. Na swojej drodze trafiają na rozpędzoną Chorwację, która po profesorsku rozprawiła się w grupie m.in. z Polską. Powiedzmy sobie szczerze, mało kto stawia wówczas na podopiecznych Fatiha Terima. Fajnie, że awansowaliście, ale teraz pora na poważniejsze granie. Drużyną Chorwatów dowodzi Slaven Bilić, dzisiejszy szkoleniowiec West Hamu.
To, co dzieje się na stadionie w Wiedniu, z pewnością przejdzie do historii piłki nożnej. Pierwsze 90 minut nie przynosi rozstrzygnięcia, w następnych 30 minutach również nie zanosi się na gola. I wtedy minutę przed końcem regulaminowego czasu dogrywki dzieje się coś niesamowitego. Wrzutka, Ivan Klasnić kieruje piłkę do bramki rywala. Cała ławka rezerwowych rzuca się na strzelca bramki. Bilić biega po murawie niczym Angel Perez Garcia. Resultados historicos. Turcy tylko się łapią za głowę. Jak można było tak zostawić Klasnicia? Chorwacji już nic nie może przeszkodzić. To po prostu niemożliwe.
A jednak! Już druga minuta doliczonego czasu, zaraz sędzia odgwiżdże koniec spotkania. Wszyscy chorwaccy kibice patrzą z niecierpliwością na zegarek. Rzut wolny dla Turcji na jej połowie. Rustu ustawia piłkę, dośrodkowuje, jakby to powiedział Piotr Świerczewski, „na chaos”. I w tym szaleństwie jest metoda. Niemożliwe staje się możliwe. Semih Senturk zdobywa gola na 1:1, o wszystkim rozstrzygną rzuty karne. W nich Turcja pogrąża Chorwatów i pisze kolejną historię w swoich piłkarskich dziejach. Kilka dni pozniej Turcy trafiają na Niemców, ale nie poddają się bez walki. Można śmiało powiedzieć, że przegrywają najpiękniej jak potrafią.
Od tamtych wydarzeń minęło już sporo czasu. Dla wielu kibiców w Turcji to piękne wspomnienia ich młodości. To również smutne zderzenie z rzeczywistością. Niejeden z nich, siedząc w fotelu i spoglądając w telewizor, gdzie leci transmisja z meczu reprezentacji czy Ligi Mistrzów, zastanawia się: dlaczego wszystko tak się potoczyło? Mieliśmy prawdziwe gwiazdy, złote pokolenie, doszły do tego pieniądze. Dlaczego po tylu latach turecki futbol znalazł się w martwym punkcie bez większego sukcesu?
Smutna to prawda i bolesna, ale takie są fakty. Euro 2008 to ostatni większy sukces reprezentacji Turcji, zaś od Pucharu UEFA 2000 już żaden turecki klub nie zbliżył się bardziej do wielkiego rezultatu na międzynarodowym polu. Oczywiście Galatasaray czy Fenerbahce potrafiły dochodzić do ćwierćfinałów czy półfinału Ligi Europy, ale umówmy się, nie takie były oczekiwania. W Turcji wymagania były dużo większe. I są takowe aż do dziś.
Co się stało z Turcją?
Dlaczego zatem, kiedy słyszymy „Turcja” i „Liga Mistrzów”, spoglądamy z powątpiewaniem? Dlaczego to połączenie jest dla nas tak samo nielogiczne jak zwycięstwo Polski na Eurowizji? Gdzie leży problem, przez który tak trudno przebić się dziś Turkom, wejść na ten wyższy level? Owszem, Europa pod tym względem jest w pewien sposób zhermetyzowana, wszak od 2004 roku w Lidze Mistrzów triumfowali przedstawiciele czterech czołowych lig. Tylko czy tego stanu rzeczy nie da się zmienić? A może problem leży w kwestiach pozasportowych?
Bogata liga, ale cóż z tego?
Zacznijmy od ligi. Wydaje się, że problemem raczej nie są pieniądze. Bo jak tu można mówić o finansowych problemach, skoro Turcja dba o swój futbol, wkładając w niego spore kwoty. Nazwę ligi tworzy m.in. Spor Toto, czyli oficjalna komisja sportu w Turcji. Z kolei dziś prawdopodobnie największy finansowy wkład w turecką ligę posiada firma Turkcell, największy operator komórkowy w tym kraju, aktywnie wspierający również reprezentację.
Trzy najbardziej zamożne drużyny: Galatasaray, Fenerbahce oraz Besiktas Stambuł, od wielu lat dysponują budżetem o wartości ponad 100 milionów euro. Mało tego, pierwszy wymieniony zespół w 2014 roku znalazł się na 18. miejscu wśród dwudziestu najbogatszych klubów Europy. Występował w nim m.in. Didier Drogba. Dziś również magia jego nazwy działa niczym magnes na gwiazdy. Zresztą nie tylko samego Galatasaray. Fenerbahce także powoli puka do tej listy.
Obserwując natomiast kolejne okienka transferowe, łatwo zauważyć coraz większy ruch znanych piłkarzy do Turcji. Nie jest on przypadkowy, lecz na razie ma swoje specyficzne cechy. Spójrzmy na zawodników, którzy znaleźli tam zatrudnienie w ciągu ostatniego roku. Ich napływ wygląda obiecująco dla tureckiej Super Ligi. Piłkarze ci są bowiem przede wszystkim atrakcyjni marketingowo.
Czy jednak z nazwiskami idzie również w parze poziom sportowy? I tak, i nie. Czasem niektóre wzmocnienia to gracze, którzy na Zachodzie pokazali już wyżyny swoich możliwości. Dla niektórych gra w renomowanych klubach okazała się ciut za wysokim progiem (np. Lukas Podolski w Arsenalu czy Nani w Manchesterze), inni mają już najlepsze lata za sobą (Robin van Persie, Ricardo Quaresma). Z jednej strony, na pewno ci zawodnicy swoje mogą dorzucić, ową wartość dodaną. Z drugiej, wydaje się, że na prestiżowe, europejskie puchary to wciąż za mało. Czy tacy piłkarze po wielu latach gry w topowych zespołach są w stanie wykrzesać z siebie odpowiednio dużo motywacji? Tym bardziej, że, no nie ukrywajmy, głównym motywem ich gry w Turcji są jednak zarobki.
Kolejne przykłady to gracze pozyskani z ligowych średniaków lub wyróżniające się postacie innych lig, np. ukraińskiej. Wreszcie niekiedy te transfery okazują się wielkim niewypałem, a ich przygoda trwa bardzo krótko. Ostatnim mistrzem takiej rozrzutności okazał się Trabzonspor, który latem ściągnął Senegalczyka Dame N’Doye ze spadkowicza Premier League, Hull City, za kwotę 7 milionów euro. Nietrudno zgadnąć, że ta transakcja się nie zwróciła, bowiem już w styczniu działacze klubu oddali piłkarza na wypożyczenie do Sunderlandu. A gdyby dokładniej prześledzić politykę transferową wszystkich przedstawicieli Super Ligi, odkrylibyśmy zapewne więcej takich smaczków. Na osobną wzmiankę w tym bałaganie zasługuje casus Kevina Grosskreutza, który zakupiony w ostatnim dniu okna transferowego przez Galatasaray… nie rozegrał w klubie ani jednego spotkania. Turcy nie zdążyli go zarejestrować i cała sprawa się posypała. Samemu Niemcowi szybko znudziła się gra na treningach, nie było mu również po drodze z trenerem zespołu i ten chwilowy romans zakończył się rozstaniem.
Tak wygląda polityka transferowa w Turcji. Spore budżety, w których brakuje mądrej polityki kadrowej. Czasem przytrafią się rozsądne ruchy, dzięki którym uda się sprowadzić nowych, obiecujących zawodników, lecz często piłkarze sprowadzani do Turcji za duże pieniądze nie aklimatyzują się w kraju, prezentują przeciętną dyspozycję i nie „robią tej różnicy”. Nie ulega jednak wątpliwości, że proceder szukania wzmocnień za granicą będzie się pogłębiał. Wszystko przez nowe regulacje wprowadzone przez władze ligi, które umożliwią klubom posiadanie w kadrze aż czternastu obcokrajowców. W porównaniu z naszymi ligowymi rozgrywkami bardzo dużo. Powód? Niestety brutalna rzeczywistość, szkolenie w Turcji nie dostarcza już tylu talentów co kiedyś. Ale o tym w innej części. Wracając do transferów, oczywiście nie jest tak, że łatwo samymi pieniędzmi przekonać zachodnich graczy do przeprowadzki do Turcji. Tym bardziej, że kraj ten oraz jego piłka mają również inne problemy, które zniechęcają świetnych graczy do występów w Super Lidze.
Nowotwór złośliwy
Pierwszym z nich jest niestety korupcja. To prawdziwy nowotwór złośliwy, która rozsadza od wewnątrz tureckie rozgrywki. Przytoczmy kilka faktów. W 2011 roku odkryto gigantyczną aferę w tureckim futbolu, w której udział wzięły m.in. Fenerbahce oraz Besiktas. Pierwszy z nich zdobył wówczas mistrzostwo Turcji, dzięki któremu miał występować w Lidze Mistrzów. Jednak turecka federacja nałożyła na niego karę i jego miejsce zajął Trabzonspor z Polakami w składzie. Paradoksalnie ówczesny klub Arkadiusza Głowackiego czy braci Brożków również nie był do końca „czysty”. Mimo to wykluczono drużynę ze Stambułu. Sama afera w tureckim futbolu dosięgła wielu osobistości. Policja zatrzymała najpierw szefa Fenerbahce, Aziza Yildirima, a później do aresztu trafili jeszcze członek zarządu Murat Ozaydinli oraz inny działacz Fenerbahce. Początkowo prokuratura postawiła zarzuty w sumie 30 osobom związanym z rozgrywkami tureckiej ligi. Rok później liczba ta wynosiła już około 90 osób. Zarzucano im ustawienie około 19 meczów ligowych. Prawdziwy cios w turecki futbol. W 2013 roku Fenerbahce oraz Besiktas w związku z aferą korupcyjną zostały usunięte z rozgrywek międzynarodowych przez Komitet Dyscyplinarny UEFA odpowiednio na dwa lata oraz rok.
Po odwołaniu Fenerbahce do Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu kara została zawieszona, jednak jesienią 2014 roku nie dopuszczono klubu do Ligi Mistrzów.
Kolejny cios został zadany w tym roku, kiedy to Galatasaray zostało zawieszone i wykluczone przez UEFA z rozgrywek międzynarodowych za nieprawidłowości finansowe. Ponadto klub ze Stambułu został zobligowany do zmniejszenia wydatków na pensje piłkarzy.
18 marca 2014 roku na jednym z anglojęzycznych portali pojawił się długi wpis tureckiego dziennikarza odsłaniający ciemne kulisy tureckiego futbolu. Przede wszystkim w tekście uderza bardzo smutny fakt, że wielu uczestników korupcji pozostało do tej pory aktywnymi postaciami w tureckiej piłce. Sam temat problemu korupcji i afery z sezonu 2010/2011 zasługuje na osobny artykuł, lecz pewne konkluzje wynikające z lektury różnych komentarzy na ten temat są brutalne. Turcja w dalszym ciągu nie poradziła sobie w pełni z problemem ustawiania meczów i w opinii wielu ekspertów tylko stanowcza reakcja działaczy FIFA i UEFA mogłaby temu w jakiś sposób zaradzić.
Grałem w Turcji, więc wiem co to życie
Niestety korupcja to tylko jeden z wielu problemów Turcji i tamtejszej piłki nożnej. Kolejnym są kibice i ich wybuchowość. Często narzekamy na naszych fanów, słynne tłumaczenie się piłkarzy przed trybunami oraz ściąganie koszulek. Kto jednak nie był w Turcji i nie poznał tamtejszego klimatu, ten nie wie, że sytuacja może być jeszcze bardziej patologiczna. Świadectwo tego dał m.in. Mirosław Szymkowiak, który wielokrotnie opowiadał o dramatycznych scenach, jakie rozgrywały się podczas jego pobytu w Trabzonie.
Mirosław Szymkowiak (fot. Trabzonspor.org.tr)
Z jednej strony, euforia po wygranych spotkaniach, tłumy ludzi czekających na piłkarzy powracających z meczów. Do tego szaleństwo na lotnisku, gdy pojawiał się nowy gracz (patrzcie przypadek Adriana Mierzejewskiego). Z drugiej, obraz niczym z prawdziwego thrillera w przypadku porażek. Były zawodnik Wisły Kraków opowiadał m.in. o tureckich kibicach rzucających w autokar kamieniami, o godzinach spędzonych w szatni po meczach, gdy policja w tym czasie rozpędzała tłum, a także o monetach rzucanych w niego podczas wykonywania rzutów wolnych. Doskonałe, aczkolwiek drastyczne odzwierciedlenie zasady: „jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz”. Zresztą wracając do Szymkowiaka, nie tylko kibice stanowili problem, lecz również tureccy lekarze, którzy polskiemu pomocnikowi serwowali wówczas bolesne zastrzyki oraz lekarstwo, które w Polsce… było już wycofane.
Czy w takich warunkach da się normalnie grać w piłkę? Pewnie ci o nerwach ze stali wytrzymaliby, aczkolwiek większość prędzej czy później wolałaby stamtąd uciec. Po prostu inna kultura, dla niektórych bogata i intrygująca, ale w zestawieniu z zachodnimi standardami patologiczna.
Brak fundamentów
Skoro tak trudno ściągnąć piłkarzy, to może warto postawić na swoich? I tu pojawia się kolejny problem. Złote pokolenie zawodników, którzy w poprzedniej dekadzie byli w stanie osiągać sukcesy, już się wyczerpało. Po prostu Turcja nie ma już kogo wypuszczać na Zachód. Symptomatyczne są przy tym dwa zjawiska. Pierwsze, liczba piłkarzy w reprezentacji, którzy grają w zachodnich klubach. Spróbujmy wymienić dosłownie kilka nazwisk, a okaże się, że pierwszym skojarzeniem będzie pewnie Arda Turan, może Nuri Sahin, ewentualnie Hakan Calhanoglu. Reszta to przedstawiciele rodzimej ligi. Jeszcze chwila i paradoksalnie bardziej atrakcyjnym towarem eksportowym będzie serial „Wspaniałe Stulecie” aniżeli tureccy piłkarze. Drugim zaś jakże wymownym symbolem tego marazmu jest duże zainteresowanie tureckich dziennikarzy… niemieckimi piłkarzami o tureckim pochodzeniu (Oezil, Guendogan czy Can). Trochę to przypomina czasy, gdy nie mieliśmy jeszcze Roberta Lewandowskiego, dlatego bardziej interesowaliśmy się Miroslavem Klose czy Lukasem Podolskim.
Arda Turan (fot. Twitter.com)
Efektem degradacji drużyny narodowej są jej wyniki. Od wspomnianego już Euro 2008 mamy do czynienia z pasmem niepowodzeń. Kwalifikacje do mundiali 2010 i 2012? Wtopa. Do Euro 2012 i 2016? Również wtopa. Od 2009 roku w kraju poszukiwano godnego następcy Fatiha Terima, aż w końcu… w 2013 roku przywrócono go na stanowisko selekcjonera. Ileż jednak razy ten szkoleniowiec będzie jeszcze w stanie bronić honoru tureckiej piłki?
Polityka w grze
Sytuacji nie poprawia również obecny klimat polityczny panujący w kraju. Owszem, Turcja usilnie stara się, aby wejść do UE, lecz na razie ma do tego wciąż nieodpowiednie warunki. Mimo iż kraj ten w badaniach akademickich zalicza się do tzw. „wschodzących państw”, to jednak obecne problemy, m.in. z polityką migracyjną, a przede wszystkim zamachami ze strony Państwa Islamskiego, nie tylko sukcesywnie zniechęcają ludzi do turystyki, ale też mogą odsuwać potencjalne gwiazdy piłki nożnej. Na razie skutków jeszcze nie widać. Jak zostało już wspomniane, wielu piłkarzy przybędzie do Turcji za pieniędzmi, ale czy będą to gracze z najwyższej półki? O to będzie niezwykle trudno.
Czy zatem klub z Turcji jest w stanie wygrać Ligę Mistrzów? Na chwilę obecną jest to mało prawdopodobne, aczkolwiek w tym kraju sport jest bardzo mocno związany z polityką. Ta zaś rządzi się swoimi prawami i niewykluczone, że wraz z turecką gospodarką będziemy mieli do czynienia z wdrożeniem gruntownych zmian mających na celu usprawnienie futbolu w tym państwie. Próbują już Chiny, niewykluczone, że postarają się również inne kraje. Potencjał finansowy jest, to fakt, ale turecka piłka jest teraz na etapie walki z mitologiczną Hydrą. Utniesz jej głowę, pojawi się następna. I to porównanie jak ulał pasuje do sytuacji w tym kraju. Po jednej aferze korupcyjnej następna jest bardzo prawdopodobna. Również inne problemy same, bez drastycznych kroków, się nie rozwiążą. Tylko pytanie, czy Turcja jest już gotowa na gruntowne zmiany.