Tomasz Kulhawik: „Nadal marzy mi się, aby być trenerem od A do Z, a nie tylko animatorem piłki” (WYWIAD)


O podlaskiej piłce, jej talentach oraz trenerskiej telenoweli rozmawiamy z Tomaszem Kulhawikiem

23 listopada 2020 Tomasz Kulhawik: „Nadal marzy mi się, aby być trenerem od A do Z, a nie tylko animatorem piłki” (WYWIAD)
olimpiazambrow.net

Tomasz Kulhawik w podlaskim futbolu jest postacią barwną i bardzo dobrze znaną. Przez większość swojej trenerskiej kariery pracował w Jagiellonii Białystok, gdzie przeszedł wszystkie szczeble juniorskie. Pracę w seniorach rozpoczął w KS Wasilków, a przez ostatnie dwa lata związany był z III-ligową Olimpią Zambrów. W rozmowie z nami opowiada o pokonywaniu kolejnych szczebli trenerskich, marzeniu, jakim jest ekstraklasa z "Jagą", współczesnej pracy trenera i niespełnionych talentach piłkarskich z Podlasia. Oprócz tego o sposobie patrzenia na piłkę i wspomnieniach z Jerzym Brzęczkiem. Zapraszamy!


Udostępnij na Udostępnij na

Oglądał Pan mecz Włochy – Polska?

Oglądałem, oczywiście.

Czy – zachowując proporcje – Jerzy Brzęczek nie powinien pójść śladami Tomasza Kulhawika?

No nie. Z całym szacunkiem do mojej osoby, ale na razie nie równałbym się z trenerem Brzęczkiem. Pamiętam jeszcze, jak jakieś osiem lat temu siedzieliśmy obok siebie na jednej konferencji. Jaki to los bywa przewrotny. Wtedy na konferencji obok obecnego selekcjonera reprezentacji Polski. Rozmawiając teraz (18 listopada 2020 – przyp. red.), jesteśmy na trybunach przy sztucznej murawie obok stadionu miejskiego w Białymstoku. W tym samym momencie Jerzy Brzęczek przygotowuje się przed dzisiejszym spotkaniem z Holandią…

To co z tą reprezentacją?

Wydaje mi się, że zespół oraz sam trener Brzęczek nie zasługują na taki hejt po meczu z Włochami. Dajmy jeszcze trochę czasu, zarówno trenerowi, jak i samym kibicom. Ochłońmy. Za kilka godzin kolejny mecz.

Który okazać się może gwoździem do trumny.

Nie życzę tego nikomu, bo wiem, jak ja się czułem po porażkach. Strach pomyśleć, jak może przeżywać je trener Brzęczek. Dzisiaj wszyscy czekają na jego potknięcie. Powoli jest coraz mniej kibiców, a więcej wrogów reprezentacji. Życzę Brzęczkowi, żeby obronił się meczem z Holandią. Zasłużył na to on, jak i wszyscy zawodnicy Polski.

Oczywiście w pytaniu nawiązywałem do tego, że to Pan sam zrezygnował z funkcji trenera w III-ligowej Olimpii Zambrów. Jak Pan wraca do tej decyzji z 12 października 2020 roku, czyli po ponad miesiącu?

To była w pełni przemyślana decyzja. Nie działałem pod wpływem chwili. Pracowałem w Zambrowie dwa lata. Wiem, ile wyrzeczeń kosztowało to mnie oraz moją rodzinę. Każdy mówi, że to blisko z Białegostoku, ale mimo wszystko zabiera to 4-5 godzin codziennej pracy, jeśli chodzi o trening i dojazd. Do tego analizy i reszta obowiązków. Aczkolwiek bardzo za tym tęsknię. Za szatnią, atmosferą treningów. Te dwa lata pracy to było świetne doświadczenie, ale uważam, że pewna formuła się skończyła. Być może jeszcze do niej wrócę. Wspaniale wspominam swój zespół. Mam kontakt z chłopakami z drużyny. Bardzo tęsknię za prowadzeniem treningu, za codzienną pracą, przebieraniem się w dres i przebywaniem na boisku. Jestem wdzięczny za to, że tam byłem, ale samej decyzji nie żałuję. Może trochę dłużej pożyję. Mam wrażenie, że wygrałem trochę więcej dni w swoim życiu (śmiech).

Odnosi się Pan tutaj stricte do Olimpii czy prowadzenia jakiegokolwiek zespołu? Wiemy, że w Zambrowie wcześniejsi trenerzy zazwyczaj pracowali dużo krócej niż Pan.

I to już mój spory wyczyn (śmiech). Ale mówiąc poważnie. Nie będę bił sobie braw z powodu, że pracowałem tam dłużej niż ktoś inny. Zrobiłem, co mogłem i umiałem najlepiej. Praca w III lidze ogólnie, nie tylko w Olimpii, jest bardzo trudna. Mamy ograniczone pola manewru, jeśli chodzi o zawodników oraz budżet. To nie jest tak, że trener czegoś nie widzi, a zawodnicy są słabi. Wszystko zaczyna się od góry. Struktury klubów są takie, a nie inne. Możemy porównać jedną rzecz. Graliśmy w Okręgowym Pucharze Polski z Turem Bielsk Podlaski. Wygraliśmy 4:1. Dzisiaj Tur jest liderem bez żadnej porażki w IV lidze. A z Olimpią, która obecnie jest na przedostatnim miejscu w III lidze, przegrywa bezapelacyjnie. To poniekąd jest dowód na to, w jakim miejscu jest podlaska piłka. Jestem daleki od krytykowania trenerów i zawodników.

Można odnieść wrażenie, że Podlasie to piłkarsko zupełnie inny świat.

Tak to wygląda. Musimy nauczyć się zmieniać klub od góry, a nie tylko celować w zawodników czy trenerów.

To znaczy, że odchodząc, nie miał Pan myśli w głowie: „Dobra, teraz zrobię krok do przodu, pójdę wyżej”.

W Jagiellonii pracowałem bardzo długi okres czasu, bodajże 11 lat. Przeszedłem wszystkie szczeble juniorskie. Później był KS Wasilków, gdzie osiągnąłem niezły wynik. Mieliśmy 1. miejsce po rundzie jesiennej. Później była Olimpia Zambrów, którą traktowałem jako trampolinę. Miałem wrażenie, że to będzie kolejny krok do przodu. Później kolejny i kolejny. Tak się nie stało. Lecz do dziś wierzę, że praca w Olimpii pomogła mi się rozwinąć i to nie jest etap kończący. Jednak na razie przystopowałem. Przez ten miesiąc stałem się na pewno lepszym ojcem i nauczycielem.

Krok po kroku, bo celem jest ekstraklasa?

Takie mam marzenie, oczywiście. Wiadomo, metryki nie oszukam. Mam 40 lat. Dopiero za jakiś czas będę w stanie powiedzieć, czy to jest spory zakręt w mojej karierze trenerskiej. Jest mi trudno, bo siedzę w domu, analizuję mecze. Szkolę się na konferencjach online, tylko tak na dobrą sprawę nie wiem, czy będę mógł tę wiedzę jeszcze komuś przekazać. Daję sobie szansę, nie poddaję się. Chciałbym spróbować przy kolejnej aplikacji dostać się na UEFA Pro. Zobaczymy, co los przyniesie. Nie zamykam sobie drzwi. Ale jak życie pokazuje, być może byłem zbyt naiwny. Zawsze wierzyłem, że praca, poświęcenie i miłość do piłki mnie wybronią, ale okazuje się, że niekoniecznie to wystarczy, szczególnie tu na Podlasiu.

Tutaj szczególnie trzeba twardo stąpać po ziemi.

Tak. Zawsze myślałem, że uporam się ze wszelkimi problemami organizacyjnymi poprzez to, że będę świetnie trenował i spędzał więcej czasu na boisku z całym zespołem. Drużyna seniorska w III lidze to jednak nie tylko trening.

Dla większości zawodników w III lidze piłka to nie jest całe życie. Tak samo dla Pana.

Dla mnie jest.

Mam na myśli aspekt finansowy.

Wiadomo, że dzisiaj na Podlasiu w III lidze nie ma trenerów, którzy utrzymają się tylko poprzez prowadzenie zespołu. To jest jedno ze źródeł dochodów. Dobre, aczkolwiek niejedyne. Daj Boże, żeby to się kiedyś zmieniło. Żebym mógł powiedzieć, że jestem trenerem na pełny etat.

No właśnie. W rozmowie z Łukaszem Olkiewiczem powiedział Pan: „Uwielbiam zapach szatni, klimat piłki, mogę nawet malować linie”. Innymi słowy – chcę żyć z pasji, a nie tylko na dorobku?

Zgadza się. Uważam, że byłem przeciętnym zawodnikiem. A na pewno wiem, że jestem lepszym trenerem niż piłkarzem. Szybko to wszystko zacząłem. W 2001 roku byłem już trenerem w Jagiellonii. Ale jak dobrze pamiętam, mój brat Mariusz prowadził zespół z rocznika 1991. Zawsze z nim jeździłem na obozy i kręciłem się przy jego drużynie. Podglądałem jego metody pracy. Tak jak trenera Jurczaka czy śp. trenera Szerszenowicza. Zawsze mnie pasjonowała praca trenera. Odkąd pamiętam, ja zawsze byłem trenerem. Nadal marzy mi się, aby być trenerem od A do Z, a nie tylko animatorem piłki. Na ten moment jestem jednak przystopowany. Nie płaczę z tego powodu. Nie tacy trenerzy jak ja rezygnowali z pracy i wracali. Nie ma co dramatyzować. Choć chciałbym być trenerem pełną gębą.

A jak już ekstraklasa, to najlepiej z Jagiellonią Białystok?

To na pewno.

Kiedy jak nie teraz, patrząc na ostatnie wybory trenerskie „Jagi”?

Jak widzę, co niektórzy eksperci piszą o trenerze Zającu… To momentami woła o pomstę do nieba. Absolutnie nie zgadzam się z tą krytyką, ale też go nie bronię, bo znając trenera, on sam potrafi to zrobić. Proponuję trzeźwo spojrzeć na sytuację. Z kilkoma zawodnikami z Jagiellonii utrzymuję kontakt. Wiem, jak pracują, wiem też, jak wyglądają ich treningi i metody pracy. Nie należy czekać na potknięcie Bogdana Zająca, a kibicować mu i starać się pomóc. Dziś po sobie wiem, ile dobrego da dobre słowo, a ile negatywne w oczekiwaniu na potknięcie. Sytuacja podobna jak z trenerem Brzęczkiem. Czekając na mecz Jagiellonii, każdy zaciera ręce, aby móc się do czegoś przyczepić. Nie widziałem, aby po zwycięstwach z Legią czy Lechem posty o Bogdanie Zającu dostały więcej „serduszek” niż te po porażkach, przesadnie krytykujące trenera.

Odnoszę wrażenie, że obaj trenerzy, o których mówimy, nie potrafią w istotnych momentach załagodzić sytuacji swoimi wypowiedziami. Zamiast tego dolewają oliwy do ognia.

Mówimy to z pozycji kibica. Trener podchodzi do tego emocjonalnie. Ja wiem, że ktoś powie, że on musi umieć rozmawiać. Zgodzę się z tym. Ale to też kwestia doświadczenia. Każdy człowiek się uczy. Trenerzy analizują treningi i mecze, ale tak samo analizują swoje konferencje. Jestem pewny, że tak jak z każdym meczem trener będzie mocniejszy również z kolejną konferencją.

Przede wszystkim obronić ma się postawą na boisku?

Dokładnie. Nie dajmy się zwariować i oceniać obydwu trenerów pod kątem samych konferencji prasowych. On ma być główną postacią na boisku. A czy powie fajnie dziennikarzowi X czy Y, to sprawa drugorzędna. Wolę, aby trener Brzęczek czy Zając byli lepszymi szkoleniowcami aniżeli mówcami.

Trzymając się reprezentacji… Do drużyny wchodzi utalentowana młodzież z roczników 1998, 1999 i młodszych. Kilka lat temu byłem przekonany, że któryś z podlaskich talentów z tych roczników też tam zagości… Mystkowski, Ostaszewski, a już na pewno Wiktoruk.

Pamiętam mistrzostwa Polski, podczas których wielokrotnie graliśmy z reprezentacją Poznania, gdzie w moim zespole grali „Mystek” i „Osti„. Do tego byli Bartek Żynel oraz Paweł Kaczmarczyk. Trzykrotnie z nimi wygrywaliśmy, zajmując pierwsze miejsce. Przeciwnikami byli Kamil Jóźwiak, Krystian Bielik, Robert Gumny.

Drogi tych chłopaków trochę się rozjechały.

No tak. Naprawdę trudno jest mi powiedzieć, dlaczego tak się stało. Naiwnie bym brzmiał, gdybym dziś powiedział, że chłopcy mają jeszcze spore szanse, aby dogonić wspomnianych rówieśników. Myślę, że najbliżej tego może być kto inny, bo Patryk Klimala. Chociaż i on jest na ten moment trochę „zamrożony” w Celticu. W perspektywie czasu być może Paweł Olszewski. Uważam, że jest ogromnym talentem, przynajmniej był, kiedy go trenowałem, bo ma już 21 lat.

Nawet w młodzieżówce już nie zagra.

Dlatego to już czas na nich. Na coś więcej, aby nie mówić tylko o perspektywicznym i utalentowanym zawodniku. Wierzę w tych chłopców z rocznika ʼ98 i ʼ99 ʼ tak jak mówisz o Bartku Wiktoruku…

Ogromny talent, miałem okazję wspólnie z nim trenować. Konsternacja, kiedy pomyślę, co poszło nie tak.

Zgadza się, ale jest jak jest. Nie patrzmy na to, co mogło być, pogódźmy się z tym. Nie można płakać, że nie ma tego lub tamtego. Pewnie zawodnik popełnił błąd, ale może my jako trenerzy również. Nie ma złotego środka na drogę do reprezentacji i wielkiej kariery. Niech ich błędy będą nauczką dla młodszych zawodników, chociażby z rocznika 2001 w Jagiellonii – tak jak Bartek Bida czy Mikołaj Nawrocki. Czy dla jeszcze młodszych. Niech zawodnicy z roczników ʼ98 i ʼ99, które były pierwszymi bardzo zdolnymi po tej erze zawodników z ʼ92, będą przetarciem i nauczką dla tych młodszych. Co robić, czego nie robić, żeby nie skończyło się na wiecznym talencie.

Parę miesięcy temu rozmawiałem z Bartkiem Wiktorukiem, akurat jak kończył mu się kontrakt z Pogonią Siedlce. Mówiło się o transferze z II ligi gdzieś wyżej. Był temat Arki Gdynia. Czekaliśmy aż do października, żeby dowiedzieć się, że zamiast iść powoli w górę, Bartek spada poziom w dół. Do III-ligowej Stali Stalowa Wola.

A tam jest z Michałem Fidziukiewiczem (były zawodnik m.in. Jagiellonii Białystok), z którym niedawno wymieniałem nawet wiadomości pozdrawiam go z tego miejsca. Może Michał swoim doświadczeniem, wiedząc też o przeszłości Bartka Wiktoruka, posłuży mu jako bodziec do wyjścia z tej III ligi. Wiem, że Michał wziął się za Bartka, trochę go stopuje, kiedy trzeba. A kiedy trzeba, to go chwali i nakręca. Może Bartek potrzebuje takiej osoby wokół siebie, jaką jest właśnie Michał. Tak jak dobrze pamiętasz, Wiktoruk to wyjątkowy zawodnik, a tacy nie zdarzają się tutaj często.

Nie mieliśmy jeszcze 10 lat, a o nim już było głośno. Niemal cała Europa chciała go szybko podebrać. Wracałem z treningu, a tu artykuły o perełce z Podlasia, Messim z Białegostoku. Później turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, gdzie był najlepszym strzelcem i zawodnikiem całego turnieju. Podwórko już było. Na największe stadiony przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Nie wszystko poszło tak, jak pójść powinno. Ale nie przekreślajmy jeszcze jego szans, ma 21 lat. Wszystko przed nim.

A przecież nie chodzi o umiejętności piłkarskie, bo te Wiktoruk posiada nadprzeciętne. Wciąż problemem może być ewentualnie głowa.

Zgadza się. Mental i praca, niekoniecznie związana tylko z boiskiem. Ale jeśli nie daj Boże nie powiedzie się, niech sytuacja i postać Bartka będzie przykładem dla młodszych. Nie tylko umiejętności. Zresztą nie raz się czyta i mówi, że najlepsi nie bazowali tylko na talencie. Liczy się ciężka praca, bo to zawód pełen pokory.

Z tego samego rocznika co Bartek jest Paweł Olszewski, o którym Pan wcześniej wspominał. To prawda, że jeszcze na początku tego roku dzwonił do Pana, pytając o możliwość gry w Olimpii Zambrów?

To prawda. „Pawełek” debiutował tu w Jagiellonii jeszcze za trenera Probierza. Właściwie od początku mieliśmy z Pawłem dobre, ojcowskie relacje. Oczywiście korzystając z jego obecnie pięciu minut, nie chcę przypisywać sobie sukcesu. Wiem, jakie mam z nim relacje i nie muszę nikomu tego tłumaczyć. Było tak, że Paweł poszedł na wypożyczenie do Wigier Suwałki, a tam przytrafiła mu się poważna kontuzja. Później Stal Mielec oraz testy w Arce Gdynia.

Tak się wydarzyło, że tamtej zimy zadzwonił do mnie z pytaniem o Olimpię Zambrów. Pomyślałem: „Pewnie, super transfer”. Ale po chwili rozmowy odrzuciliśmy ten pomysł. Przekonałem Pawła, że III liga to absolutnie nie jego poziom. Zasugerowałem mu powrót do Jagiellonii – nawet do drugiego zespołu. Wiedziałem, że jak kontuzje go ominą, to nadarzy się okazja i ją wykorzysta. Wskoczył do pierwszej drużyny trenera Petewa. Wszyscy pewnie pamiętają mecz z Wisłą Płock i jego niefortunne wejście. Dał się wtedy za łatwo ograć Merebaszwiliemu

To były dla niego otrzęsiny w ekstraklasie.

Dokładnie, świetne określenie. Po tym meczu wokół Pawła za wiele dobrego nie było, ale jego cierpliwość, ciężka praca i pokora doprowadziły, że u trenera Zająca jest ważną postacią.

Wyróżniający się gracz w momentami marnej „Jadze”.

Nie chcę podpisywać się pod tymi słowami. Widziałem treningi Jagiellonii, marzy mi się praca w tak „marnym” zespole (śmiech).

Oczywiście w tabeli nie wygląda to jeszcze tak źle…

Dużo się czyta, że poziom jest niski. Ale to są naprawdę świetni zawodnicy. Obserwując ich na treningu, widzę jakość podań, dośrodkowań. Tyle że reszta zespołów też nie śpi. To, że u nas w Białymstoku jest fajna grupa zawodników, nie oznacza, że inny zespół nie pracuje. Dzisiaj najlepsze zespoły w Polsce – Legia, Lech – mają, jak na nasze warunki, coraz lepsze kadry. Mierzmy siły na zamiary. A wtedy każdy będzie dużo spokojniejszy.

Jeszcze jeden zawodnik Jagiellonii, z którym niedawno Pan pracował – Maciej Bortniczuk. Ostatnia jesień w Olimpii Zambrów na wypożyczeniu. 16 meczów w lidze, zaledwie dwie bramki. Słyszałem głosy, że Pan go „odpalił”. Później zobaczyłem, że debiutuje w pierwszej kolejce ekstraklasy przeciwko Wiśle Kraków. Zdębiałem.

Absolutnie Maćka nie odpaliłem. To była nasza wspólna decyzja, aby skrócić wypożyczenie, bo pierwotnie miał być u nas cały rok. Bezsprzecznie najlepszym zawodnikiem w Olimpii był i jest Kamil Zalewski. Jest to napastnik, który zapewnia konkretną liczbę bramek. Szukałem dla Maćka rozwiązań. Podwieszony napastnik, drugi napastnik, graliśmy nawet na trzech. Środowisko Olimpii oczekiwało, że napastnicy będą od strzelania bramek. Tam nie było czasu, aby młody mógł popełnić błąd. Maciek potrzebował czasu na poziomie piłki seniorskiej.

Mam wrażenie, że w porównaniu do innych, o których rozmawialiśmy, Bortniczuk na szerokie wody wypłynął dość późno. Nie było o nim głośno, był w cieniu reszty. A teraz okazuje się, że jest w jednej drużynie obok o trzy lata starszego Mystkowskiego.

Maciek Bortniczuk to bardzo pracowity i świadomy chłopak. Chce ciężko pracować, a ja czułem, że jego powrót do „Jagi” po rundzie jesiennej w Olimpii będzie właściwy. Nie mogłem zapewnić mu dalszych minut i stałej gry, a on takiej potrzebował. Musiał grać i popełniać błędy, taka jest kolej rzeczy. A Olimpia nie była do tego dobrym miejscem. Bo presja, bo wynik. Bo trzeba się utrzymać i być jak najwyżej w tabeli. To były jego pierwsze mecze w seniorach, nie mogliśmy na niego czekać. W IV lidze, czyli w rezerwach „Jagi”, nastrzelać mógł dużo bramek i pomóc przy awansie. I tak się stało. Czas w Olimpii pokazał mu, że o swoje trzeba walczyć. Nie wystarczy być tylko zawodnikiem Jagiellonii, żeby tu grać. Trzeba ciężko pracować, żeby w niej zaistnieć.

Mówiąc o ciężkiej pracy, pozostaje jeszcze jedno nazwisko. Przemysław Mystkowski. Sześć lat od debiutu w Jagiellonii, jakże pamiętnego. Czemu to tyle trwało? Dwa wypożyczenia, kilku trenerów, kilka pozycji. Czy tu też „głowa”?

Nie lubię, kiedy w dyskusji o piłce próbujemy sprowadzić wszystko do „głowy”. Jak coś nie idzie, to na pewno mental. To jest łatwe wytłumaczenie.

Musiało na to wpłynąć wiele czynników?

Zgadza się. Myślę, że szukanie na siłę pozycji „Mystkowi” mogło mu znacznie przeszkodzić. Przemek u mnie czy u trenera Tomara zawsze był zawodnikiem grającym na „10”. Całe młodzieńcze lata grał za napastnikiem. Debiut, o którym wspomniałeś, rozegrał właśnie na tej pozycji. Później był rzucany po pozycjach. Niepotrzebnie.

Dostosowywanie zawodnika do drużyny, a nie odwrotnie? Niewykorzystywanie w pełni jego potencjału? Wtedy Jagiellonia – w sumie tak jak obecnie – miała zawodników na „10”, a brakować mogło skrzydłowych. Teraz mamy Imaza, więc niech Mystkowski wyjdzie z boku…

Otóż to. Dzisiaj „Mystek” ma 22 lata, ale przez te sześć lat on miał 16, 17, 18 lat. Ta głowa w pewnym momencie też może się buntować. Może sam zadawał sobie pytania: „O co tu chodzi, co jest grane? Czemu tu, czemu ja?” Skoro nawet starszy, doświadczony zawodnik może mieć problem mentalny, to co dopiero nastolatek? Tym bardziej trzeba obdarzyć go zaufaniem. Nie wtykać go tam, gdzie trzeba, tylko tam, gdzie da najwięcej drużynie.

Tym bardziej, że zaczął tak wspaniale, nie potrzebował do tego nie wiadomo ilu bezbarwnych występów.

To oznacza, że umie. Tak jak rozmawialiśmy o Bartku Wiktoruku. „Mystek” nie oduczył się grać w piłkę. Uważam, że po tych jego latach walki teraz mu jeszcze bardziej zależy. Ambicja każe pracować dwa razy więcej. Jest świetnym materiałem, żeby grać w piłkę na najwyższym poziomie. Doświadczył splendoru… 

Młodzieżowy reprezentant Polski…

Do tego mówiło się o Borussii czy innych klubach z Europy. Był na górze w pewnym momencie. Później na lekkim dole, bo Miedź Legnica i Podbeskidzie Bielsko-Biała. Dzisiaj znowu jest w ekstraklasie. Taki bagaż doświadczeń pomoże mu w dalszej pracy. Jestem przekonany, że dzisiaj trener Zając nie musi go specjalnie bodźcować, bo „Mystek” wie, gdzie jest jego miejsce. Ale dla mnie to nadal nie jest pozycja skrzydłowego. Gdybyśmy dzisiaj postawili Imaza w dziesięciu meczach na boku, to w większości z nich nie wyglądałby wcale lepiej. 

Z jego szybkością, postawą mógłby nie mieć czego szukać na skrzydle.

No właśnie. To już nie ja dodałem (śmiech). Każdy zawodnik – choć szukamy uniwersalnych – lubi grać na swojej pozycji. Ostatnio Artur Jędrzejczyk powiedział, że gdyby grał na jednej pozycji przez całe życie, to byłby jeszcze lepszym zawodnikiem. W reprezentacji z przymusu lewy obrońca. W klubie środkowy, kiedyś prawy obrońca. Tak to działa, po prostu. Tak samo z „Mystkiem„. Jestem przekonany, że pozostawiony na ofensywnym pomocniku odpaliłby na dobre i pokazał, kto to jest Przemysław Mystkowski.

Jego charakterystyka i styl grania wskazują, że na „10” odnajduje się najlepiej.

Ma świetne przyjęcie, jest obunożny. Ja wiem, że może dzisiaj kibic jest niekiedy zirytowany, że temu „Mystkowi” coś nie wyjdzie. Jednak należy zrozumieć zawodnika. Jak ja bym dzisiaj pracował jako stolarz, a ktoś kazałby mi każdego dnia wykonywać inne czynności, to jakim specjalistą byłbym w swojej dziedzinie? Nie umiałbym ani dobrze frezować, ani dobrze szlifować. Lekarze mają swoje specjalizacje, nie inaczej piłkarze. Mystkowski chciałby czuć się komfortowo w swoim środowisku, czyli na swojej pozycji. A nie wiecznie stanowić miano zapchajdziury.

Wróćmy do Pana. Patrząc na grę pańskich drużyn, ale również wpisy na Twitterze, przykłada Pan istotną rolę do stylu gry. Fascynacja takowym jest iście katalońska?

Oj tak. Od małego kibicuję Barcelonie. Nie raz bywałem na Camp Nou.

Czyli trudno odrzucić jest sympatie klubowe, pracując jako trener?

Muszę je odrzucić, bo jesteśmy w zupełnie innym środowisku. Ale zakochany jestem w takim futbolu. W trenerze Guardioli oraz Bielsie. Styl gry ich zespołów jest mi najbliższy. To jest futbol na tak. Zawsze będę uważał, że piłkarz gra głową.

A nogi to tylko narzędzia.

I dzisiaj trochę o tym zapominamy. Zmienia się to powoli w szkoleniu. Trenerzy mają otwarte głowy i chcą się rozwijać. Jestem przekonany, że nowy wysyp zawodników będzie obfity w świetnych graczy. Choć już ci obecni tacy są, patrząc nawet po klubach, w których grają. Dzisiejsi trenerzy pracują inaczej niż za moich młodzieńczych lat.

Przed naszą rozmową obserwując trening dzieciaków, który właśnie ma miejsce na boisku przed nami, zauważyłem, jak każdy błąd czy niekoniecznie najlepszy wybór młodego adepta był skrupulatnie wykorzystywany, aby poprawić coś w grze. Gwizdek i zaczynamy akcję od początku, zgodnie z zaplanowanym schematem. Eliminowanie błędów w samym zarodku.

Ja w ogóle jestem zwolennikiem braku schematów. Dzisiaj oglądamy mecze drużyn GuardioliBielsy czy Nagelsmanna. Tam trudno znaleźć jednolity schemat. Wszystko opiera się na rozumieniu gry.

Czasami akcje tych drużyn dzieją się tak szybko, że trudno byłoby to wypracować, a następnie nazwać schematem.

Dzisiaj zasady gry są ważniejsze, koncepty w grze, a nie sam schemat. Jeżeli przeciwnik pozwoli mi zdobyć bramkę po dwóch podaniach, to po co mi schemat składający się z 8-10 podań. Zrób to po dwóch podaniach. A jeśli przeciwnik każe ci rozegrać piłkę dłużej, to zrób to nawet w 30 podaniach. Marzy mi się praca z takim zespołem albo wychowanie takich zawodników, którzy potrafiliby to rozczytać.

To się w Polsce trochę zmienia. Wymagamy już nie tylko wyników, ale też coraz lepszej gry. Nie chcemy wiecznie zazdrościć Zachodowi. Zwłaszcza że mamy wykonawców do atrakcyjnej gry. Najlepsze przykłady to reprezentacja Polski oraz Lech Poznań.

Wszyscy dookoła mieli w zwyczaju podśmiechiwać się, że Lech szkoli, ale i tak Legia jest mistrzem Polski. A to poznaniacy wypuszczają zdolną młodzież. Dzisiaj na poziomie reprezentacji gra bodajże siedmiu wychowanków Lecha. Pamiętajmy, że Lech przede wszystkim sprzedaje zawodników i zarabia na tym ogromne pieniądze. Dodatkowo grają w Lidze Europy, a stamtąd przychodzą kolejne dochody.

Pamiętam komentarze po tym, jak Lech zajmował 2. czy 3. miejsce na koniec tabeli, jak przegrywał mistrzostwo na ostatniej prostej. Żarty z pana Rutkowskiego i zarządzania klubem. Dzisiaj okazuje się, że Lech ma swoje pięć minut. A to przez ciężką pracę i przyjęcie konkretnej filozofii. Bycie konsekwentnym i niereagowanie na negatywne słowa środowiska sprawiło, że Lech jest dziś tam, gdzie jest. Do tego świetne transfery – Pedro Tiba, Ramirez czy Ishak.

Pokazali, jak opakować zdolną młodzież wartościowymi piłkarzami z zagranicy.

I w tym jest szansa na powodzenie. Ale żeby takich zawodników przytrzymać, trzeba dać coś ekstra w zamian. Ci zawodnicy widzą, że w Lechu dobrze się dzieje. Świetnie, że mamy zespół, który jednocześnie reprezentuje nas w Europie i zarabia przy tym dobre pieniądze, również poprzez promowanie wychowanków.

Kończąc powoli, ale ponownie wracając stricte do Pana. Kiedy spodziewać się można powrotu?

Dobre pytanie (śmiech).

Rozumiem, że telefon wyciszony raczej nie jest?

Oczywiście. Ale reasumując – Podlasie to trudne środowisko do pracy.

Może trzeba będzie wyjechać?

Być może, ale nie jestem jeszcze na tyle rozpoznawalny. Telefony do mnie urywać się nie będą. Jestem tego świadomy. Dlatego próbuję przypominać, rozmawiać z trenerami pracującymi nawet na poziomie ekstraklasy. Być może ktoś będzie potrzebował wsparcia w sztabie lub codziennej pracy. Jestem gotowy. Pytanie – kiedy ja wrócę? Trudno o odpowiedź. Wszyscy wiemy, gdzie dane jest nam pracować. W którym miejscu jest podlaska piłka.

Jeśli mówimy, że Podlasie wygląda biednie pod względem klubów czy zawodników, to sytuacja trenerów jest tym bardziej nie do pozazdroszczenia. Pod każdym względem przedostawać się należy przez mur, który sięga dość wysoko, a znajduje się na zachód od naszego województwa.

Zgadza się. Ja na ten moment nie posiadam najwyższej licencji UEFA Pro. Mam UEFA Elite Youth. Przede mną ostatni krok. A ten temat wraca jak mantra. Ostatnio nawet na Twitterze sporo tego było. We wszelkich gazetach czy portalach. Dużo się mówi na temat kursów trenerskich. Dzisiaj paradoksalnie pracować bym mógł w Championship z Nottingham Forest, ale – z całym szacunkiem – z Bytovią Bytów już nie. To bardzo ogranicza nas jako trenerów.

A dostać się na UEFA Pro nie jest łatwo. Próbowałem niedawno, spełniłem wszelkie warunki, ale nie wiedzieć czemu, wniosek został odrzucony. Nikt nie może mi tego wytłumaczyć w jasny sposób. Po prostu dostałem „suchego” maila, że nie jest pan przyjęty. I tyle. Próbowałem swoimi ścieżkami dowiedzieć się czegoś więcej. Podobno zbyt mało aplikacji… Byli trenerzy, którzy próbowali częściej.

Czyli trzeba pukać i pukać?

Aż ktoś otworzy.

Albo wyłamać drzwi.

Może za krótko pukałem (śmiech). To jeszcze będę pukał. Ale nie dramatyzujmy. Bo to nie o to chodzi. Mówiąc realnie – trudne miejsce do pracy dla trenera. Zazdroszczę kolegom pracującym w Jagiellonii, dużo się tam zmienia. Jest to najstabilniejsza posada na Podlasiu. Do tego fajna młodzież. Mocno w klubie działa dyrektor ds. szkolenia, Rafał Matusiak. Agnieszka Syczewska, czyli wiceprezes zarządu klubu, mu w tym wtóruje. To jest dzisiaj dla trenerów dobre miejsce do rozwoju, a co poza tym? Spójrzmy w tabelę i zobaczmy, czy jest prosto czy nie. Ale jest jak jest i mimo to nie zabieram sobie szans. Będę cierpliwie pracował, czekał, rozwijał się. Kiedyś ktoś mi powiedział, że praca się wybroni. Może w moim przypadku też tak będzie.

Łatwo nie jest. Pod koniec maja rozmawiałem z ówczesnym trenerem III-ligowego KS Wasilków – Arturem Woronieckim. Była przerwa w rozgrywkach, przygotowania do ich wznowienia. Wywiad jeszcze nie był opublikowany, a trenera w klubie już nie było.

No właśnie.

TELEFON DO TRENERA #6 – Artur Woroniecki (KS Wasilków)

Chyba trudno to jakkolwiek racjonalnie wyjaśnić. Nawet kiedy trener chce, ma coś zaplanowanego, to i tak nie nad wszystkim będzie miał kontrolę. Zwłaszcza tutaj na Podlasiu.

Ja dzisiaj wiem, że w pojedynkę nie zwojuję III ligi. Trenując, brałem wszystko na siebie. Kosztem sztabu i ludzi pracujących dla mnie chciałem mieć zawodników, którzy wzmocnią jakość zespołu. Kołdra jest krótka. Albo – w realiach podlaskich – bierzesz zawodnika i zostajesz sam. Albo inwestujesz w sztab, ale nie masz wtedy zawodników. Budżet jest mocno ograniczony. Stawiając na zawodników, utrudniłem sobie pracę. Wierzyłem, że ona mnie obroni. Jak się okazało, było bardzo trudno. Teraz już wiem, że to byłby jeden z moich warunków przyszłej pracy. Nie iść samemu na otwarte morze, tylko mieć partnerów do wiosłowania.

Komentarze
Grzegorz (gość) - 2 lata temu

Szanuję pracę trenerów na Podlasiu. Problem nie polega na wyszkoleniu młodych. Zawsze byli w Jagiellonii często zwyciężali z rywalami którzy wkrótce osiągali sukcesy w reprezentacji czy dostali kontrakty w dobrych klubach.Jagiellończycy ginęli najczęściej w słabszych ligach. Rozwiązanie jest proste . Budowa drużyny seniorskiej opartej na wychowankach lub zatrudnienie wpływowego menedżera który nie pozwoli pod każdym względem mentalnym wizerunkowym siłą przebicia na rynku lub faworyzowaniem innych graczy zmarnowanac talentu tych co wygrywali rok wcześniej z późniejszymi kadrowiczami. Marketing prawdopodobnie leży w Białymstoku. Za dużo diamentów poszło do piachu. Robota jest w Białymstoku z bialostoczanami.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze