Throwback Thursday: klątwa Realu w 1/8 finału Ligi Mistrzów


Są w Lidze Mistrzów wyniki gorsze, niż remis z Legią

3 listopada 2016 Throwback Thursday: klątwa Realu w 1/8 finału Ligi Mistrzów
Molfc.com

Remis madrytczyków z legionistami nie przeszedł bez echa – media w całej Europie trąbią o olbrzymiej sensacji, a „Marca” pisze, że „lepiej, że nie było świadków”. Z tej okazji warto przypomnieć sobie, że są rzeczy gorsze niż podział punktów z mistrzem Polski. Na przykład sześcioletni kryzys, podczas którego najbardziej utytułowana ekipa w historii  tych prestiżowych rozgrywek nie potrafiła przedostać się do ćwierćfinału, rokrocznie odpadając w 1/8 finału. Klątwa Realu to czasy wcale nie bardzo odległe – zaczęło się jeszcze u schyłku ery "Galacticos".


Udostępnij na Udostępnij na

Jose Mourinho wsiadł do samolotu Mediolan – Madryt z jedną misją: przywrócić Real na należne mu miejsce w europejskiej hierarchii. Miejsce to docelowo oznaczać miało tryumf w Lidze Mistrzów, ale nawet awans do ćwierćfinału musiał oznaczać nadejście lepszych czasów. Sześć chudych lat, kiedy „Królewscy” byli eliminowani przez sześciu różnych oponentów tuż po przejściu fazy grupowej – dziś trudno wyobrazić sobie, że taka historia może być zapisana w annałach klubu ze stolicy Hiszpanii. A wszystko zaczęło się marcowej środy w 2005 roku.

Upadek Primera Division

Pierwszy policzek wymierzony został ręką kobiety, a konkretnie „Starej Damy”. Pierwszy mecz 1/8 finału padł łupem Realu po bramce Ivana Helguery, jednakże rewanż w Turynie był prawdziwym koncertem niedoskonałości ze strony „Los Blancos”. Skład, w którym brylować powinni Roberto Carlos, Figo, Beckham, Zidane, Raul i Ronaldo – wszyscy na boisku! – przy Włochach wyglądał jak rozkapryszone dzieciaki, które nie są w stanie sklecić jednej dobrej akcji. To był wielki (choć skorumpowany) Juventus, i pokonanie nieco bardziej utytułowanego rywala nie było dla podopiecznych Fabio Capello niczym niezwykłym.

Najpierw wyrównał Trezeguet, a pod sam koniec dogrywki gola przesądzającego o tryumfie ekipy z Italii strzelił Marcelo Zalayeta, skądinąd prawdziwy ekspert od podobnych trafień. W Hiszpanii krzyczano o klęsce nie tylko przez porażkę „Królewskich” – w ćwierćfinale nie dane było zagrać żadnej ekipie z Primera Division.

Najlepszy rok „Kanonierów”

Rok później Real znów nie był faworytem. Na przeciw madrytczykom mieli wyjść „Kanonierzy”, którzy choć w lidze i krajowym pucharze nie zachwycali, to i tak sprawiali lepsze wrażenie niż podopieczni Juana Ramona Lopeza Caro. To był ostatni rok „Galacticos” – sypało się wszystko, od gry, przez postawę liderów, aż po podziały w drużynie, w której Brazylijczycy z bramek cieszyli się we własnym gronie. Na podobne rewelacje nie mógł narzekać Arsene Wenger, który przez lata miał jednego lidera. Ten już w pierwszym meczu na Bernabeu postanowił wziąć wszystko w swoje ręce.

Bramka Thierry’ego Henry’ego wystarczyła na obydwa mecze. Awans Arsenalu był całkowicie słuszny, podobnie jak jego droga do finału Ligi Mistrzów. Tam przegrał z Barceloną. Historia dotarła do Madrytu, który bez łez żegnał Florentino Pereza. Miała nadejść nowa era.

A odnośnie do Arsenalu – „klątwa Realu” dopadła londyńczyków właśnie wtedy, kiedy opuściła stolicę Hiszpanii. W Londynie cierpią na nią już sześć lat…

Mark van Kozakiewicz

Rok później Real był ekipą całkowicie odmienioną. Na ławce Capello, w ataku Raul z przybyłym z Manchesteru genialnym van Nistelrooyem, w obronie zdobywca Złotej Piłki Fabio Cannavaro. Odeszło wielu, na czele z Zidane’em i przede wszystkim Perezem, ale miało to przynieść zwycięstwa. Udało się w lidze, którą „Królewscy” w końcu wygrali, ale klątwa w LM trwała w najlepsze. W pierwszym spotkaniu madrytczycy zwyciężyli 3:2 po dwóch golach Raula oraz trafieniu van Nistelrooya. Odpowiedzieli Lucio i w 88. minucie van Bommel, a bramka tego drugiego jest nam szczególnie bliska, gdyż niepokorny Holender świętował ją, pokazując fanom gospodarzy gest Kozakiewicza.

UEFA oczywiście odsunęła pomocnika od rewanżu, ale i bez niego Bayern odrobił straty. Wygrał 2:1, a że strzelił więcej bramek na wyjeździe, „Los Blancos” trzeci rok z rzędu musieli obejść się smakiem. W Monachium Roy Makaay strzelił najszybszą bramkę w historii Ligi Mistrzów. Może gdyby Real zanotował lepsze pierwsze dziesięć sekund…

Włoska klątwa Realu trwa

W końcu wielki Real Madryt trafił w 1/8 finału na zespół, który przynajmniej nazwą nie straszył. Po odzyskaniu korony w Hiszpanii, miał przyjść czas na udane wojaże w Europie – a Roma miała być ekipą, która tylko podobne zadanie ułatwi. Szybka bramka Raula w pierwszym meczu nie dała nawet remisu, ale porażkę 1:2 traktowano jako wypadek przy pracy. Odpadnięcia z rzymianami nikt nie brał na poważnie.

Wypełnione po brzegi Estadio Santiago Bernabeu zastygło w ciszy, kiedy w doliczonym czasie rewanżowego spotkania Mirko Vucinić przesądził o awansie Romy. Tylko Włosi krzyczeli wniebogłosy – Real, pomimo przegranej na starcie, zlekceważył rywala. Znajoma historia? Klątwa Realu w Lidze Mistrzów nie była już tematem tabu. Pojawiała się we wszystkich gazetach, a wiara w nią była nie mniejsza niż we włoską klątwę madrytczyków. Ci nie potrafili wygrać już ośmiu kolejnych dwumeczów z rywalem z Półwyspu Apenińskiego. Zaczęło się w sezonie 1988/1989, a skończyło dopiero w lutym 2016 roku, kiedy to Ronaldo i spółka awansowali do ćwierćfinału po pokonaniu właśnie Romy.

Blamaż na Anfield. Florentino, wracaj

Miarka przebrała się w marcu 2009 roku. Real przez cztery lata znosił mniejsze lub większe porażki, ale zawsze najważniejsze zmiany w klubie związane były nie tylko z samymi zainteresowanymi, lecz również z Barceloną. Podczas gdy Katalończycy rozgrywali być może najlepszy sezon w historii piłki klubowej, stołeczna drużyna przegrała z Liverpoolem w dwumeczu 0:5. Spotkanie na Anfield było dla „Los Blancos” katastrofą o olbrzymiej skali. Podopiecznym Rafy Beniteza wychodziło w tym meczu dosłownie wszystko, a 4:0 było najmniejszym wymiarem kary. Być może gdyby Real nie był ekipą do tego stopnia bezradną, nie doszłoby do rewolucji, która latem wstrząsnęła Madrytem.

Florentino Perez zrobił to, co przedtem: obiecał największe światowe gwiazdy i w cuglach wygrał wybory na prezydenta klubu. Ronaldo, Kaka, Benzema, Alonso – wynik taki, jak z Liverpoolem, miał nie powtórzyć się nigdy więcej.

https://www.youtube.com/watch?v=W5AeAMj1mSQ

Finał w domu

Finał Ligi Mistrzów w sezonie 2009/2010 rozgrywany był na Santiago Bernabeu. Z tą myślą wchodzili w sezon „nowi galaktyczni”, którzy z Manuelem Pellegrinim na ławce trenerskiej mieli tę okazję wykorzystać w najlepszy możliwy sposób. Niemy okrzyk całej społeczności fanów Realu obserwujących porażkę swoich idoli w dwumeczu z Lyonem był najgłośniejszym echem 1/8 finału LM. Lyon pozbył się przed tamtą kampanią swoich największych gwiazd z Karimem Benzemą na czele. Nie brylował też w Ligue 1 – to już nie był czas ich wielkiej dominacji na krajowym podwórku.

Nie pomogli piłkarze sprowadzeni za 270 (sic!) milionów euro, nie pomógł nowy trener (zresztą opcja krótkoterminowa, u Pereza codzienność), nie pomogła wizja finału u siebie. „Los Blancos” we Francji przegrali 0:1, a u siebie, choć prowadzili po golu Ronaldo, zremisowali 1:1. Szósty sezon z rzędu budowany za astronomiczne kwoty klub utwierdzał kibiców w przekonaniu, że nie należy do najlepszej ósemki Europy. Real pokazywał, że jego miejsce nie jest w elicie.

***

Kilka miesięcy później w tym samym miejscu płakał Mourinho, żegnając się ze swoimi piłkarzami. Inter wygrał LM, a Portugalczyk już wiedział, że na tym stadionie zostanie na kilka długich lat. Lat, podczas których jego ledwo co siwiejące włosy staną się białe jak koszulki „Królewskich”.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze