Kiedy w 1998 roku Manuel Ruiz de Lopera postanowił wyłożyć na 21-letniego Brazylijczyka 31,5 mln euro, ten stał się najdroższym graczem w historii. Denilson dopiero zaczynał wielką karierę, ale oczekiwania były dostosowane do kwoty, którą za niego zapłacono. Skrzydłowy czarował, ale styl, który w Brazylii kochano, w Europie mógł wyłącznie irytować. Po latach przedstawia się go jako jeden z najbardziej zmarnowanych talentów w historii. Ale czy na pewno tak jest?
Gdyby pod uwagę wziąć stu wielkich piłkarzy rodem z kraju kawy, mniej niż dziesięciu wychowało się w bogatych domach. Dla większości piłka była ucieczką i jedyną drogą, żeby wyrwać się z brudnych faweli. Podobnie potoczyła się historia naszego bohatera, który na ulicach blisko 400-tysięcznej Diademy nie miał wyboru. Wóz albo przewóz. A że Denilson umiał się kiwać, udało się.
Po latach zauważyć można jeden problem – oglądając w telewizji Romario, nie spostrzegł, że kiwanie się to nie wszystko. Może gdyby urodził się kilka lat wcześniej i zdążył popatrzeć na Socratesa, miałby inny ogląd na piłkę. Tak jednak kiwał swoich rodaków na boiskach rodzimej Serie A, okrzyknięty został nowym Garrinchą i w ślad za Ronaldo pojechał podbijać Hiszpanię.
Podawanie jest dla słabych
Pierwsze skojarzenie ze słowami „brazylijski piłkarz”? Dla większości będzie to futbol w rytmie samby, kiwanie po trzech rywali na raz i gole do pustej bramki po zostawieniu bramkarza leżącego na ziemi za sobą. Denilson głęboko wierzył, że ten model zaprowadzi go na sam szczyt. Grając w Sao Paulo, się sprawdzało. Średnia ponad 0,5 bramki na mecz chłopaka, który miał jeszcze mleko pod nosem – godne podziwu.
Mario Zagallo szybko dał mu szansę w kadrze, zabierając go na Copa America w 1997 roku. Tam Brazylia zwyciężyła, a sam młokos pokazał się z bardzo dobrej strony i zyskał rozgłos za granicą. Pytać o niego miały największe europejskie kluby, toteż zdecydowany ruch Betisu zadziwił wszystkich. Jak to brzmi – Real Betis z rekordem transferowym wszech czasów? Mniej zapłacono nawet za Ronaldo, który w Barcelonie strzelił 47 goli w 49 meczach. Parodia.
Mimo tego wydawało się, że pieniądze się zwrócą. Chłopakowi nie brakowało talentu. Można było zastanawiać się, czy bąbelki nie uderzą mu do głowy, ale kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Betis chciał gonić wielką dwójkę w lidze, a żeby to uczynić, musiał mieć w składzie najlepszych piłkarzy. Denilson miał się takim stać.
Europa bardzo szybko zweryfikowała jego potencjał. W dwa sezony, w których skrzydłowy trafił do siatki zaledwie trzy razy, Betis spadł z ligi. To był koszmar – klub, który aspirował do walki na wszystkich frontach, pożegnał się z hiszpańską ekstraklasą. Denilson zaś zdążył pokazać jedną rzecz – podawanie jest dla słabych, ewentualnie dla potrafiących kopać.
https://www.youtube.com/watch?v=QbwB_o4fPho&ab_channel=★BrasStyleSports★
W brazylijskim stylu
Wypożyczono go do Flamengo, lecz nawet tam grał pod oczekiwanym poziomem. Do głowy uderzyły bąbelki – obowiązkowe wyjście do nocnego klubu, treningi są dla leszczy. Wrócił i był jednym z wielu, ale wywalczenie szóstego miejsca w lidze, do której klub zdołał powrócić bez jego pomocy, dało mu przepustkę na mundial. Tam był rezerwowym, ale na boisko wchodził i medal dostał.
W klubie z Sevilli męczył się do 2005 roku. Musiał odejść, żeby rozegrać najlepszy i ogółem jedyny dobry rok w Europie. W Bordeaux, które zakończyło sezon 2005/2006 na drugim miejscu w Ligue 1, był ważną postacią i jednym z tych, którzy napędzali grę zespołu. Brzmi dobrze, ale dla Denilsona musiało się to wydawać nudne. Ewentualnie mało opłacalne – przed czasami PSG we Francji nigdy nie płaciło się tyle co w pozostałych topowych ligach Starego Kontynentu. Brazylijczyk rozpoczął więc wędrówkę.
Arabia Saudyjska, Stany Zjednoczone, Brazylia, Grecja i rodzynek z Wietnamu – w ciągu pięciu lat skrzydłowy „grał” w ośmiu różnych klubach. Tułaczka była okraszona wielkimi pieniędzmi (najwyższy kontrakt w historii ligi wietnamskiej), ale na pewno nie wielką piłką. W azjatyckim klubie rozegrał pół meczu, w greckiej Kavali spędził trzy miesiące i pojawił się na dwóch treningach. Po przygodzie w Helladzie dał sobie spokój i zakończył karierę w wieku zaledwie 33 lat.
***
Większą część swojej kariery przejechał na nazwisku. Do większości klubów przechodził na zasadzie „tego, który przyciągnie kibiców”. Wszędzie imprezował, kasa i „brazylijskość” uderzyły do głowy, a sam Denilson w żadnym zespole nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Na nazwisku opiera się zresztą po dziś dzień – jedna z brazylijskich stacji telewizyjnych zaproponowała mu stanowisko komentatora sportowego.
Denilson z reprezentacją Brazylii wygrał Puchar Świata, a także Copa America i Puchar Konfederacji.
Tutaj należy zadać sobie pytanie – czy faktycznie zmarnował talent? Piłka może być drogą do wielkości, ale biorąc pod uwagę najwyższe poziomy – zawsze jest drogą do pieniędzy. Denilson de Oliveira Araujo dzięki swojej grze w piłkę doszedł do stabilności finansowej, której szary Kowalski całe życie będzie mu zazdrościł. Z kadrą został mistrzem świata, a więc podniósł najcenniejsze trofeum, o jakie można zagrać. Zwyciężył też w Copa America oraz w Pucharze Konfederacji. Zakładając, że kluby miały dać mu pieniądze, a reprezentacja medale – Brazylijczyka można by określić jako piłkarza spełnionego.
Talent dał mu sławę i pieniądze. Czym jest zmarnowany talent, skoro piłka dla wielu jest pracą? Denilson mógł się rozwinąć i wraz z większymi od siebie stać w galerii sław, ale takich jak on, a więc takich, którzy dryblują na plaży wszystkich kolegów, było wielu. Ambicje pozwoliły na zbyt mało. Brazylia to specyficzny kraj – na każdego Ronaldo przypada tysiąc Denilsonów, a i tak wygrali najwięcej.