PGE GKS Bełchatów rozgromił ŁKS Łódź w derbach województwa łódzkiego 3:0. Wynik w pełni odzwierciedla to, co działo się na boisku.
To był pierwszy mecz na ławce trenerskiej ŁKS-u Ryszarda Tarasiewicza. Piętno nowego szkoleniowca było widoczne, przynajmniej na papierze, bo gra w wykonaniu łodzian była, cóż, bezbarwna. „Taras” trochę zamieszał składem. Kaczmarek w obronie, Golański w pomocy, Saganowski na skrzydle – rozwiązania dotąd nieczęsto spotykane.
Największe zagrożenie w pierwszej połowie goście stworzyli sobie po stałych fragmentach gry. W 5. minucie Golański sprytnie zmienił tor lotu piłki, co mogło zaskoczyć Sapelę, ale ten wykazał się niezłym refleksem i sparował piłkę tuż przed siebie. Dobitka Kłusa wylądowała ponad bramką. W 11. minucie błysnął znów „Gola”. Jego strzał z rzutu wolnego, przechodząc przez dziurę w murze, został ostateczne sparowany przez bełchatowskiego golkipera. I to by było na tyle, jeśli chodzi o ataki ŁKS-u w pierwszej części gry.
Nieco ciekawiej było jednak w polu karnym łodzian. A zaczęło się w 9. minucie, po soczystym, acz wybronionym strzale Nowaka. Później było już tylko goręcej. W 32. minucie po niemałym zamieszaniu powinien zostać podyktowany rzut karny. Piłkarze domagali się ręki, a słuszność ich utyskiwań potwierdziły powtórki. Sędzia był jednak innego zdania. Co los zabrał, oddał jednak – i to z nawiązką. Boczny arbiter nie zauważył minimalnego spalonego w 40. minucie, kiedy to piłkę w polu karnym przyjął sobie Buzała. Napastnik bełchatowian, mając sporo czasu, idealnie przymierzył z lewej nogi przy długim słupku. Bramkarz był bez szans.
W 65. minucie, kiedy już wydawało się, że łodzianie wrócili na dobre tory, gospodarze strzelili bramkę… zupełnie z niczego. Wrzutkę do nikogo przed pole karne wybił jeden z defensorów ŁKS-u. Do futbolówki, gubiąc Golańskiego, dopadł rozpędzony Bożok. Świetne przyjęcie, precyzyjny strzał – 2:0!
Łodzianie nie podłamali się jednak, ale dążyli do odrobienia strat. Bardzo aktywny był Kaczmarek, starał się Saganowski. Strzały byłego reprezentanta Polski lądowały jednak w rękach Sapeli. Szczęścia próbował również Golański, ale i on nie mógł znaleźć drogi do bramki rywala.
Sztuka ta udała się za to po raz trzeci gospodarzom. Dośrodkowanie w pole karne Wróbla niefortunnie ręką próbował zażegnać Stefańczuk. Sędzia tym razem dopatrzył się przewinienia i wskazał na „wapno”. Do piłki podszedł Baran i nie pomylił się. ŁKS już nie istniał.