Zarówno trener, jak i kapitan Zawiszy raczej ostrożnie wypowiadali się przed jutrzejszym meczem. Tak jak trener Lenczyk, tak i Tarasiewicz pokusił się o wspomnienie z dawnych lat.
– Trzy razy spotykałem się przeciwko trenerowi Lenczykowi. Każdy mecz jest inny. Uważam, że mamy więcej atutów i wystąpimy w roli faworyta. Po pierwsze jesteśmy w pierwszej ósemce, po drugie mieliśmy trudniejszych przeciwników w drodze do finału. Mamy duże szanse, aby wygrać ten puchar. Jednak jest tylko jeden mecz, który decyduje o wszystkim, w lidze zawsze można naprawić coś w następnej kolejce. Tutaj tak nie można.
Drużyna Zagłębia specjalnie na ten mecz wyjechała do Spały. Na podobny krok nie zdecydował się Tarasiewicz, który postanowił pozostać w Bydgoszczy.
– Trenowaliśmy na obiektach klubowych. Normalnie się przygotowywaliśmy. Wszystko przebiegło tak, jak sobie zaplanowaliśmy – zapewniał trener Zawiszy. Stwierdził także, że jutrzejszy mecz jest ważniejszy od tego, który sam rozgrywał w 1987 roku. – Każdy trener chciałby, jeżeli chodzi o ligę, zakończyć rozgrywki w pierwszej trójce, a Puchar Polski jest wartością samą w sobie. Jeżeli zdobędziemy ten puchar, będę miał się czym chwalić. W 1987 roku sięgnąłem po puchar jako piłkarz. Wtedy był to ostatni dzwonek, aby coś wygrać w swojej karierze. Teraz to zdobycie tego pucharu z Zawiszą będzie bardziej ważne niż wówczas.
Tarasiewicz odniósł się też do osłabień w swoim zespole, a także do medialnych plotek o zainteresowaniu jego osobą ze strony Valenciennes.
– Zawodnicy wiedzą zawsze wcześniej, kto będzie grał w meczu, w szatni jest tylko mały lifting. Pod nieobecność Goulona czy Masłowskiego mamy jakieś problemy. Jednak zmiennicy godnie zastępują nieobecnych.
– Pracuję dla Zawiszy, jestem trenerem tego zespołu. Priorytetem dla mnie jest jutrzejszy mecz i spotkania w lidze. Na wszystko jest czas, bardziej się koncentruję na najbliższej przyszłości, a nie na tym, co będzie po sezonie.
Szkoleniowiec Zawiszy zaprzeczył również, jakoby jutrzejszy finał miał nie spełnić oczekiwań kibiców, choć większość z nich zapewne spodziewała się innej pary w decydującym pojedynku. Według Tarasiewicza skład finału wcale nie określa, jaki mecz zobaczą kibice.
– Każdy trener ma swój styl prowadzenia zespołu. Prawdopodobnie my będziemy częściej w ataku pozycyjnym. Gdyby w finale spotkały się Legia i Lech, to na pewno wynik nie zakończył się 8:7.
O ile piłkarze Zagłębia motywują się specjalnie na ten mecz, o tyle z wypowiedzi przedstawicieli Zawiszy można wywnioskować, że wcale nie traktują tego spotkania bardzo wyjątkowo. Zarówno Tarasiewicz, jak i Łukasz Skrzyński twierdzą, że przygotowania i motywacja niczym nie różnią się w porównaniu z meczem ligowym.
– Każdy zdaje sobie sprawę, że gra, aby wygrać, aby się pokazać. Każdy zawodnik chce zagrać jak najlepiej i nie zwracamy uwagi, czy to liga czy puchar. Teraz możemy spłacić kredyt, którym obdarzyli nas trener i prezes.
Kapitan bydgoskiego zespołu zdaje się twierdzić, że pozycja faworyta wcale może nie pomóc jemu i jego kolegom. Skrzyński swoją wypowiedzią bardzo stara się zrzucić presję z ekipy Zawiszy.
– Wydaje mi się, że polskie zespoły nie lubią być w roli faworyta. Jednak trzeba się z tym czasem mierzyć. Zagłębie jest w grupie spadkowej, ale należy pamiętać, że ostatnie spotkanie z nim przegraliśmy. To jest jeden mecz, więc wszystko może się wydarzyć. Jednak my czujemy się mocni, znamy swoje atuty. I wiemy, że stać nas na to, aby sięgnąć po puchar.