Czy piłkarz, który praktycznie całą swoją karierę spędził na ławce rezerwowych, może uchodzić za legendę Manchester United? Może, pod warunkiem, że nazywa się Ole Gunnar Solskjaer.
Jakim uczuciem zawodnik może darzyć ławkę rezerwowych? Żadnym! Jego stosunek do tego przedmiotu wyraża się w pogardzie, nienawiści, wściekłości i wszystkim innym co uchodzi w zachowaniu człowieka jako złe. Co gracz robi zazwyczaj, gdy już się na niej znajdzie? Narzeka, wybrzydza, stroi fochy, krytykuje trenera i kolegów po fachu, jakim prawem oni grają, a on nie. A stąd już krótka droga do zmiany klubu. Ole pod tym względem był inny. Inny, nie znaczy jednak gorszy. Inny, w tym przypadku, znaczy lepszy.
Wszystko przez… przypadek
Solskjaer na Old Trafford spędził 11 lat. Tylko w początkowym okresie kariery w barwach Red Devils był graczem podstawowego składu. Zresztą do Manchesteru trafił…przypadkiem. Latem 1996 r. sir Alex Ferguson zapragnął mieć u siebie Alana Shearera, ale Super Al wolał przenieść się do Newcastle United. Wówczas Fergie, chcąc nie chcąc, musiał sprowadzić z Molde FK właśnie Ole Gunnara, który kosztował MU 1,5 mln dolarów. W Norwegii, Solskjaer był wielką gwiazdą, piłkarzem roku 1996 w ojczyźnie. Sezon 1995/1996 w rodzimej lidze, zakończył z 21 golami na koncie, ale dla kibiców na Wyspach był postacią więcej niż anonimową.
Zresztą Solskajerowi od urodzenia towarzyszył przypadek. Chociaż jego rodzicom nie przeszkadzała jego miłość do futbolu, to jednak nie widzieli syna, jako zawodowego piłkarza, woląc by ten poświęcił się w przyszłości innej dyscyplinie, a mianowicie zapasom. Wielkie sukcesy w tej dziedzinie sportu święcił jego ojciec, który wielokrotnie był mistrzem Norwegii. Determinacja Ole`go w tym, by wybrać boisko, a nie matę była jednak tak duża, że w końcu rodzice musieli dać za wygraną. Niewiele brakowało jednak by ich syn, również się poddał, bo wiele czasu minęło, zanim wypłynął w futbolu na szerokie wody. Długo pałętał się po trzecioligowych boiskach, w pewnym momencie chcąc nawet powiesić buty na kołku i podjąć się normalnej pracy. Młody grajek nie wyróżniał się bowiem niczym specjalnym, nie bijąc klubowych kolegów o głowę. Najczęściej…grzał ławę i to doprowadzało go do szewskiej pasji. Sam pewnie nie spodziewał się, że to mało zaszczytne miejsce dla każdego piłkarza, dla niego akurat będzie szczególne. Z czasem jednak okres niemocy w wykonaniu Solskjaera się skończył. Dla swojego pierwszego klubu – Clagenengen strzelił 115 goli w… 109 meczach! Dobre występy w tym zespole zaowocowały powołaniem do reprezentacji Norwegii, a także transferem do czołowej ekipy ligi norweskiej- Molde FK. I właśnie na meczu kadry wypatrzył go sir Alex Ferguson, choć wcale nie przyjechał na spotkanie Norwegia- Azerbejdżan, by w razie fiasku rozmów z Shearerem, sprowadzić Ole. Koniecznie chciał przyjrzeć się Ronny Johnsenowi. I ostatecznie trafił on wkrótce na Old Trafford, ale przybył tam również Solskjaer, którego wspaniałego występu (gol w debiucie) Fergie nie mógł przeoczyć. No i jak tu nie mówić o przypadku?
Przegrał z kolanem
Początku w Manchesterze, Solskjaer łatwego nie miał. Fani United nie mogli odżałować tego, że do MU nie trafił Super Al, tylko jakiś nieznany Norweg. Już jednak po pierwszym meczu Ole w barwach Czerwonych Diabłów, na Old Trafford zaczęły padać pytania: „a po co nam Shearer”?. Mamy Olego!”. Ten już w debiucie, sześć minut po wejściu na boisku, strzelił gola Blackburn Rovers. Pierwszy sezon na Wyspach zakończył z rewelacyjnym rezultatem osiemnastu trafień na koncie. Dla stałych bywalców Old Trafford przestał być już anonimowym Norwegiem, a stał się Baby Faced Killerem, czyli mordercą o twarzy dziecka, choć sam zawodnik zbytnio nie przepadał za tym pseudonimem. W kolejnym sezonie Ole znów spisywał się fantastycznie. Do historii przeszedł jego wyczyn z meczu z Nottingham Forest, kiedy w wygranym przez United spotkaniu 8:1, wszedł na murawę na ostatnie dwanaście minut i strzelił…4 gole! W historii Premiership nie dokonał tego nikt. Czy w przyszłości dalszej lub bliższej ktoś powtórzy ten wyczyn? Śmiało można iść o zakład, że nie. Do annałów, ale już nie tylko ligi angielskiej, przeszedł wyczyn Solskjaera i jego MU w finale Ligi Mistrzów. Do 90. minuty Bayern prowadził 1:0 po golu Mario Baslera. Wydawało się, że Puchar Mistrzów pojedzie do Monachium, ale Czerwone Diabły cudem wyrównały. Gdy wszyscy szykowali się już do dogrywki, Ole zadał Bawarczykom decydujący cios. Jeżeli do tego momentu, Norweg był dla kibiców idolem, teraz stał się niemal bogiem. Manchester Utd. bowiem 31 lat zmuszony był czekać na to, by po raz drugi w historii być najlepszą klubową jedenastką Europy. To po tym niezapomnianym finale w Barcelonie, powstała słynna na cały Stary Kontynent piosenka o Solskjaerze. Angielscy fani śpiewali trzy razy „Who put the ball In the German`s net?” (Kto wbił piłkę do siatki Niemców?), by na koniec głośno krzyknąć: Ole Gunnar Solskjaer.
Kolejne lata nie były już jednak tak udane dla mordercy o twarzy dziecka jak poprzednie. Dalej był co prawda super- rezerwowym, ale też często zasiadał na innej ławce, a mianowicie tej dla pacjentów w szpitalu. Notoryczne problemy ze zdrowiem sprawiły, że Ole grał mało albo wcale. A, że w tym czasie do MU trafili Ruud van Nisterlooy, Louis Saha, Alan Smith i Wayne Rooney, stało się jasne, że Norweg nawet jak wyzdrowieje, nie będzie mógł grać. Nawet jako dżoker w talii sir Fergusona. Problemy Ole Gunnara zaczęły się w sezonie 2003/2004, kiedy doznał poważnej kontuzji kolana. Operacja, a także długi okres rehabilitacji sprawiły, że do gry wrócił dopiero w maju. Kolejny sezon również był sezonem straconym, bo feralne kolano ponownie się odezwało. Na boisko norweski napastnik wrócił pod koniec 2005 roku, biorąc udział w meczu rezerw. Gdy wydawało się już, że klubowi lekarze nie będą musieli dłużej gościć w swoich gabinetach sympatycznego Solskjaera, w marcu znów nabawił się poważnego urazu, tym razem kości policzkowej. Później historia powtórzyła się po raz kolejny. Ole wrócił do gry w sezonie 2006/2007 i o ile w pierwszej jego części spisywał się bardzo dobrze, o tyle w drugiej ponownie przegrał ze zdrowiem. Tradycyjnie przez wadliwie kolano. Jeszcze jeden comeback Solskjaer zaliczył w marcu, ale po kilku dniach musiał wracać tam, gdzie wracać nie chciał, czyli do szpitala. Oczywiście przez kolano. Przed rozpoczęciem tego sezonu nie chciał już robić sobie kolejnych nadziei związanych z powrotem do gry, które później miałyby pęknąć jak bańki mydlane, przez fatalny stan kolana. W końcówce sierpnia, ku olbrzymiej rozpaczy kibiców, ogłosił rozbrat z futbolem.
Następca Fergusona?
– Każdy piłkarz musi podjąć kiedyś taką decyzję – powiedział na oficjalnej konferencji prasowej, Solskjaer. Cieszę się więc, że ten moment mam już za sobą. Czy jestem smutny z tego powodu, że już więcej nie zagram? Na pewno brakować mi będzie piłki, ale z drugiej strony częste kontuzje przygotowały mnie do tej decyzji, więc jej podjęcie nie było dla mnie problemem.
To co odróżniało Solskjaera od innych graczy to to, że nigdy nie narzekał na swój los. Z pokorą przyjmował rolę rezerwowego, nie kłócił się z tego powodu z sir Aleksem Fergusonem, ani kolegami z zespołu. Ani myślał również o zmianie klubów, choć intratnych ofert nie brakowało. Mimo notorycznych problemów ze zdrowiem, ciągle wierzył, że los w końcu się do niego uśmiechnie. Tak się ostatecznie nie stało, ale i tak Norweg na całą swoją karierę nie może narzekać. Z MU zdobył dziesiątki trofeów, zdaniem fanów był najlepszym napastnikiem Czerwonych Diabłów od czasów Denisa Law`a. Teraz Ole Gunnar będzie ambasadorem United w Norwegii, a także otrzymał propozycję dołączenia do sztabu szkoleniowego Red Devils. Czy więc gdy sir Ferguson uda się na zasłużoną emeryturę, jego miejsce na ławce zajmie Solskjaer? Wiele wskazuje na to, że tak, tym bardziej, że Ole zawsze żył z ławką za pan brat. Tyle, że teraz zamiast rezerwowych, nazywać ją będzie trenerską. Ale to chyba nie problem.