„Stara Dama” ma się czego obawiać. Tottenham wciąż bez porażki w 2018 roku


W sobotnie popołudnie podopieczni Mauricio Pochettino bez problemu ograli Huddersfield

3 marca 2018 „Stara Dama” ma się czego obawiać. Tottenham wciąż bez porażki w 2018 roku

Walka zarówno w górnych, jak i dolnych rejonach tabeli staje się coraz bardziej zacięta. W sobotę Tottenham, ani przez chwilę nie martwiąc się końcowym rezultatem, pokonał Huddersfield i w bardzo zdecydowany sposób zgłosił swoją kandydaturę do walki o wicemistrzostwo.


Udostępnij na Udostępnij na

Son nie przestaje strzelać

To może być naprawdę przełomowy rok dla „Kogutów”. Co do tego, że podopieczni Mauricio Pochettino wyszli z cienia lokalnego rywala – Arsenalu – nikt już nie ma wątpliwości, Tottenham tymczasem stale udowadnia, że jest drużyną przygotowaną również do walki o najwyższe cele. Tym razem ofiarą „Kogutów” padło Huddersfield, które nie potrafiło przedstawić londyńczykom absolutnie żadnych piłkarskich argumentów.

Po raz kolejny swoją chęć dołączenia do grona najlepszych graczy Premier League zasygnalizował Son – w sobotę Koreańczyk dopisał do swojego imponującego dorobku bramkowego kolejne dwa gole. Pochettino niewątpliwie ma pod sobą grupę piłkarzy, na których może liczyć niezależnie od okoliczności, oprócz Sona należą do niej Kane, Eriksen, Alli czy wielki wygrany tego sezonu Moussa Dembele. Wszyscy oni odegrali kluczową rolę w dzisiejszym meczu na Wembley. Kane, choć tym razem bramki nie zdobył, popisał się godną samego Christiana Eriksena asystą, środkiem pola rządził nieustępliwy Dembele, a szyki obronne pod nieobecność Aldeireirelda trzymali Davinson Sanchez z Janem Vertonghenem.

David Wagner bardzo szybko zrozumiał, z jaką siłą przyjdzie się dzisiaj zmierzyć jego ekipie i już w 33. minucie dokonał korekty w składzie. Boisko opuścić musiał, wyraźnie sfrustrowany tym faktem, Collin Quaner. Druga, wymuszona przez kontuzję zmiana, sprawiła, że przez następne 45 minut niemiecki trener mógł dokonać zaledwie jednej roszady. W końcówce spotkania dobrą szansę zmarnował wprowadzony na boisko Tom Ince, z którego strzałem bez problemu poradził sobie Lloris. Finalnie „Koguty” były stroną przeważającą od początku do końca i wciąż pozostają ekipą, która w 2018 roku nie doznała jeszcze porażki. Juventus ma powody do zmartwień?

Allardyce stracił swoją moc?

Biorąc pod uwagę filozofię piłkarską obu menedżerów, poziom rozgrywanego na Turf Moore spotkania możemy określić jako całkiem dobry. Podopieczni Seana Dyche’a, dla którego był to już 250 mecz w roli menedżera Burnley nieźle weszli w mecz i bardzo prostymi, acz całkiem skutecznymi metodami starali się zagrozić bramce Pickforda. Anglik jednak był na posterunku, popisywał się bardzo efektownymi i – co najważniejsze – skutecznymi interwencjami. Bardzo dobrze wyglądała też gra Aarona Lennona, który jak się wydaje, w końcu odnalazł swoje miejsce na ziemi.

Optyczna przewaga „The Clarets” nie zmienia faktu, że za sprawą trafienia Cenka Tosuna na prowadzenie wyszli goście. Gol strzelony przez napastnika był pierwszym od maja 2013 roku strzelonym w Premier League przez tureckiego piłkarza. Sam Tosun sprawiał wrażenie piłkarza, który jako jeden z niewielu może jeszcze sprawić kibicom z Goodison Park sporo radości. Ci bowiem, od momentu odejścia z klubu Romelu Lukaku, nie oglądali w swojej drużynie zawodnika, który potrafiłby właściwie wypełnić powstałą po Belgu lukę.

Druga część spotkania to już przebudzenie „The Clarets” i popis niemocy defensywnej Evertonu. Najpierw po niezłym podaniu Lowtona i błędzie Keane’a na swojego gola w końcu doczekał się Barnes, a kilka minut później wprowadzony na boisko, za bezproduktywnego Hendricka, Wood pokonał Pickforda strzałem głową. Resztek wiary w końcowy sukces swoich kibiców pozbawił Ashley Williams – kapitan „The Toffees” stracił kontakt z bazą i w polu karnym przeciwnika, zamiast piłkę, za swój cel obrał głowę rywala. Sędzia nie zastanawiając się zbyt długo, wyrzucił obrońcę z boiska i tym samym stało się jasne, że w pojedynku na Turf Moore wygrają gospodarze. Dla Burnley jest to pierwszy przypadek od sezonu 1959/1960, gdy w ciągu jednego sezonu wychodzą zwycięsko z obu batalii z Evertonem. Dodatkowo podopieczni Seana Dyche’a przerywają serię 11 meczów z rzędu bez zwycięstwa w lidze i umacniają się na 7. miejscu w tabeli.

Z deszczu pod rynnę

Chyba nic już nie uchroni West Bromwich Albion przed spadkiem do Championship. Podopieczni Alana Pardew ulegli w sobotę Watfordowi 0:1, a przy jedynej w tym spotkaniu, zdobytej przez Troya Deeneya, bramce zawinił Grzegorz Krychowiak. Naprawdę trudno zrozumieć, co stało się w środku pola na chwilę przed feralną stratą. Wygląda to tak, jakby piłkę w jednym momencie starali się zagrać Krychowiak i Brunt. Koniec końców żadnemu z nich się to nie udało, a futbolówka znalazła się pod nogą Willa Hughesa, który skorzystał z szansy i zaliczył swoją trzecią asystę w barwach „Szerszeni”.

Nie wiemy, jak długo Alan Pardew pozostanie na stanowisku menedżera West Bromwich, ale mamy poważne przesłanki, by podejrzewać, że ze swoim klubem pożegna się szybciej niż Javi Garcia. Nowy szkoleniowiec pomógł Watfordowi wrócić na zwycięską ścieżkę, a wygrana z „The Baggies” nie była dziełem przypadku. Bramka dla drużyny z Vicarage Road mogła paść już wcześniej, gdy w 38. minucie akcję Roberto Pereyry uderzeniem zakończył Daryl Janmaat. Strzał obronił Ben Foster, który jednak niewiele mógł zdziałać w sytuacji bramkowej, gdy pod poprzeczkę huknął Deeney.

Komplet sobotnich wyników:

Burnley – Everton 2:1 (0:1)

Leicester – Bournemouth 1:1 (0:1)

Southampton – Stoke 0:0

Swansea – West Ham 4:1 (2:0)

Tottenham – Huddersfield 2:0 (1:0)

Watford – West Brom 1:0 (0:0)

Liverpool – Newcastle 2:0 (1:0)

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze