Śmierć genialnego brazylijskiego piłkarza, śmierć przedwczesna i niesprawiedliwa, bo odbierająca nam jedną z największych osobowości światowego futbolu, sprawia, że czujemy się zobowiązani przedstawić wam niezwykłą sylwetkę Socratesa.
– Mój ojciec pochodził z bardzo biednej rodziny, sam musiał nauczyć się czytać. Nigdy nie zdobył żadnego wykształcenia, ale z biegiem lat zebrał pokaźną kolekcję książek. Był zafascynowany grecką filozofią i bardzo chciał nazwać wszystkie swoje dzieci na cześć filozofów. Niestety znał tylko trzech – Socrates, brat Sofoclesa i Sostenesa, został ukształtowany w specyficznym jak na brazylijskie warunki środowisku. Jego ojciec za wszelką cenę dążył do pogłębiania wiedzy. Opętany potrzebą uczenia się, zaraził nią również swojego syna, razem z którym zwykł czytywać książki. Po latach, gdy już zapomniał o zawodowym kopaniu piłki, zwykł mawiać, że jego życiowym celem jest nauka. Według Socratesa każdy, kogo spotykamy na swojej drodze, może nas wzbogacić, każdy ma nam coś do przekazania. To jest sens życia.

Socrates urodził się w Belem na północy Brazylii w roku 1954. Punkt zwrotny w życiu zawodnika przyszedł niedługo po dziesiątych urodzinach. Pewnego dnia chłopiec, wracając do domu, zauważył, że jego ojciec pali książki – płonęły dzieła komunistyczne. Była to reakcja na przejęcie rządów w kraju przez lewicowych wojskowych. Od tego momentu młody Socrates zaczął interesować się polityką, chciał zrozumieć, dlaczego rodzic niszczył akurat te książki. Już wtedy Brazylijczyk, jak sam twierdzi, był bardzo wyczulony na wszelkie przejawy nierówności społecznych. Był samozwańczym podwórkowym dyktatorem.
Pierwszym klubem w karierze rozpolitykowanego młodziana był lokalny zespół z Ribeirao Preto – Botafogo. To tam Brazylijczyk, stosunkowo późno, bo w wieku lat 20, uczył się tego, czym żył jego kraj. – Futbol to był przypadek, nie interesowałem się nim. Po prostu tak się złożyło, że dobrze grałem w piłkę – stwierdzał z rozbrajającą szczerością. Trzeba przyznać, że był to jeden z najbardziej fortunnych przypadków w historii piłki nożnej. Wysoki, mierzący 191 centymetrów, młodzian w półmilionowym mieście grał przez cztery sezony. W tym czasie zdążył rozegrać 57 meczów, strzelając w nich 24 bramki, co było całkiem dobrym wynikiem jak na pomocnika. Na tym etapie kariery jasne stało się, że Socrates jest piłkarzem o potencjale, którego nie wolno marnować w przeciętnej drużynie. Od sezonu 1978/1979 rozgrywający przeszedł do wielkiego Corinthians. W Sao Paulo już na wstępie doznał szoku. Znalazł się w klubie, który był odzwierciedleniem tego, czego najbardziej nienawidził – niesprawiedliwej polityki władz. Socrates wiedział, że coś trzeba z tym zrobić. Razem ze swoim najlepszym przyjacielem z tamtego okresu, stoperem Wladimirem, założyli antysocjalistyczną fundację, która miała walczyć z uciskiem w klubie. Ruch Democracia Corinthiana szybko zdobywał popularność. – Oni chcieli mieć pełną kontrolę, traktowali nas jak dzieci, ale my nie występowaliśmy tylko przeciwko małym problemom. Obiektem naszych działań była szeroko pojęta scena polityczna – wspominał spiritus movens ruchu.
Na początku lat 80. zapoczątkowana przez Socratesa fundacja, przy poparciu prezydenta klubu Waldemara Piresa, przejęła władzę w Corinthians, czyniąc go jedynym uczciwie i jasno zarządzanym zespołem w pogrążonej w mroku dyktatury Brazylii. Mistrzostwo roku 1982 zawodnicy z Sao Paulo wygrali, dumnie prezentując umieszczony na piersi napis „Democracia”. Najsławniejszą akcją „Timao” było umieszczenie na plecach trykotu napisu „głosuj 15!” zachęcającego do udziału w pierwszych wolnych wyborach po kilkunastoletnim okresie totalitaryzmu. Socrates nie ukrywał, że w tym okresie futbol był dla niego tylko środkiem do walki politycznej. Mimo to bohater tego tekstu dawał z siebie wszystko. Po latach wspominał, że tamta ekipa była najlepszą, w jakiej kiedykolwiek przyszło mu grać. Nie dość, że osiągała sukcesy na murawie, nie dość, że dołożyła swoją cegiełkę do dzieła obalenia dyktatury, to jeszcze była całkowicie zjednoczona i jednomyślna.
W 1982 roku Socrates dostał powołanie do udającej się na hiszpański mundial reprezentacji Brazylii. Już na zgrupowaniu pojawiły się pierwsze spięcia i konflikty. Zawodnicy dzielili się na tych, którzy płynęli na fali wsparcia upadającego reżimu, i tych, którzy władzy się przeciwstawiali. Rozgrywający Corinthians dostał od Tele Santany opaskę kapitana, ale sam nie czuł się liderem drużyny. Nie umiał krytykować kolegów. Był dobry w rozmawianiu, motywowaniu i wspieraniu, ale nie w krzyczeniu i grożeniu. – Królem był Zico, był znacznie lepszy niż ktokolwiek z nas. Jeśli ma się króla, to logiczne jest skupianie się wokół niego i robienie tego, co rozkaże. Wszyscy wiedzieli, że liderem jest Zico. To było trochę makiaweliczne. Ja byłem księciem, ale to on był królem – tak wewnętrzną hierarchię scharakteryzował sam Socrates.
Hiszpański turniej był dla Brazylijczyka bramą do globalnej sławy. Kolejne mecze grupowe były jego popisami. Spotkanie ze Związkiem Radzieckim zaczęło się dla „Canarinhos” źle, od 34. minuty przegrywali i zapewne zaczęliby mundial od falstartu, gdyby nie geniusz Socratesa, który na kwadrans przed końcem zawodów zdobył wyrównującą bramkę. Później trafił jeszcze Eder i podopieczni Tele Santany wygrali 2:1. Drugi mecz – ze Szkocją – zapadł w pamięci widzów głównie z powodu absolutnego panowania Socratesa nad boiskowym wydarzeniami. Rywale z Wysp Brytyjskich nie byli w stanie niczego zrobić, polegli 1:4, a asystę przy ostatnim trafieniu dla Brazylii zanotował bohater tego tekstu. Ostatni, niemający już żadnego znaczenia mecz grupowy, to kolejny pogrom zawodników z Ameryki Południowej – 4:0 z Nową Zelandią. Nadszedł czas na kolejną fazę grupową, tym razem z trzema drużynami w każdej z grup. Los połączył Brazylijczyków z Włochami i Argentyńczykami. Na pierwszy ogień poszli ci drudzy. Socrates stanął naprzeciw Maradony, Kempesa i Passarelli. Z boiska schodził w glorii zwycięzcy. Odwieczni rywale nie stawiali oporu, dali sobie wbić trzy bramki, na minutę przed końcem meczu odpowiadając jedną. Przyszedł czas na starcie na wagę awansu do strefy medalowej. By grać dalej, wystarczył remis z Włochami. Niestety na drodze świetnie, wydawało się, dysponowanych „Canarinhos” stanął Paolo Rossi, zdobywca hattricka. Skończyło się na pechowym wyniku 3:2. Marnym pocieszeniem dla Socratesa była z pewnością piękna bramka z 12. minuty. Brazylijczycy musieli wracać do domu.
Nasz bohater pojechał też na kolejny mundial. Wtedy nie był już kapitanem, opaskę nosił Edinho. Brazylia znów zawiodła, odpadła w ćwierćfinale z Francją. Socrates grał jak zawsze wirtuozersko, razem z Zico byli władcami boiska, ale czegoś zabrakło. – Drużyna z roku 1982 była budowana przez trzy lata. Przed mundialem w Meksyku byliśmy razem przez dwa tygodnie, nikt nie czuł się dobrze w takiej sytuacji. To dlatego zawiedliśmy – oceniał rozgrywający.
Zaraz po hiszpańskim mundialu Socrates odszedł z Corinthians, z klubu swojego życia, dla którego w ciągu sześciu sezonów rozegrał niemal trzysta spotkań i zdobył 172 bramki. Przez rok grał we włoskiej Fiorentinie (25 meczów, 6 goli), przez rok we Flamengo (11 meczów, 3 gole) i przez rok w Santosie (pięć meczów, dwa gole). To był już schyłek kariery. Gdy pomocnik rozwiązał umowę z „Peixe”, był rok 1989. 35 lat na karku to dobry wiek na zawieszenie butów na kołku.
W 2004 Socrates rozegrał ostatni oficjalny mecz. Sam zainteresowany tak opisuje ten ciekawy epizod, który miał miejsce w Anglii, w klubie Garforth Town: – Pojechałem uczyć dzieci grać w piłkę i zostałem zaproszony, by samemu zagrać. Gdy podsunięto mi do podpisania oficjalny kontrakt, myślałem, że to żart. Miałem 50 lat, ale w mediach nagle zaczęto mówić tak dużo na temat mojego występu, że nie chciałem nikogo zawieść i wystąpiłem. To był ostatni raz.
Dwunastominutowy epizod ostatecznie zakończył przygodę Socratesa z zawodową piłką nożną. W czasie swojej kariery Brazylijczyk rozegrał 396 meczów i zdobył 207 bramek. Gdybyśmy chcieli zdefiniować jego styl gry, najłatwiej byłoby podeprzeć się analogią do Zinedine’a Zidane’a. Obu zawodników charakteryzował niespotykany u innych graczy luz, który sprawiał, że patrząc na ich boiskowe wyczyny, miało się wrażenie, iż nie wykonują oni żadnych zbędnych ruchów. Każde kopnięcie piłki było dla Socratesa ważne. Każdy krok miał zbliżać do celu. Brazylijczyk słynął z genialnych prostopadłych podań, którymi potrafił przeszyć najszczelniejszą nawet obronę. Był wysoki, ale nie miał problemów z koordynacją ruchową. Nieźle grał głową. Miał genialną prawą stopę, którą potrafił czynić prawdziwe cuda. Widział wszystko, charakteryzowała go też ogromna boiskowa inteligencja…
W życiu prywatnym Socrates był postacią jeszcze bardziej barwną niż na murawie. Przez pierwsze lata kariery łączył granie w piłkę ze studiami medycznymi. Nie byle jakimi, bo na jednym z najlepszych uniwersytetów w Ameryce Południowej. Zdobył dyplom doktora nauk medycznych, był pediatrą. Już po zakończeniu kariery przez wiele lat pracował w zawodzie. Przez całe życie nie stronił od używek – uwielbiał piwo. Palił jednego papierosa za drugim, zdając sobie sprawę, że w ten sposób niszczy swój organizm. Kilka razy próbował zerwać z nałogiem, najbliżej sukcesu był zaraz po meksykańskim mundialu. Ostatecznie się poddał i do końca życia patrzył na świat przez opary tytoniowego dymu.
Socrates zmarł. Wczoraj świat obiegła informacja o tym, że Brazylijczyk w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala. Wstrząs septyczny błyskawicznie spustoszył organizm wspaniałego sportowca, nie dając mu najmniejszych szans. Odszedł jeden z największych.
Nie stawiajmy mu świeczek, nie żałujmy tej straty – on sam pewnie umarł szczęśliwy.
Był jednym z najwspanialszych piłkarzy w historii, symbolem swojego pokolenia. Zagrał 60 spotkań w reprezentacji Brazylii. Był jej kapitanem na mundialu. Rozegrał prawie cztery setki meczów w zawodowej piłce, strzelił ponad dwieście goli. Poprowadził Corinthians do tytułu mistrzowskiego. Był bożyszczem tłumów. Idolem, bohaterem, wzorem. Zrewolucjonizował sposób, w jaki zwykło się patrzeć na pomocników.
Zdobył świetne wykształcenie, ukończył dobrą uczelnię, zapewnił sobie przyszłość, zanim jeszcze zawiesił buty na kołku. Leczył dzieci, ratował ich zdrowie i życie. Nie bawił się w bycie celebrytą pokroju Pelego – był pożyteczny. Już po zakończeniu kariery jeszcze raz wrócił na studia, obronił doktorat z filozofii. Pisał felietony do poczytnych brazylijskich gazet, komentując nie tylko wydarzenia sportowe, ale też polityczne. Miał wielką wiedzę ekonomiczną, którą również dzielił się na łamach prasy. Jakiś czas temu rozpoczął prace nad książką poświęconą mundialowi w 2014 roku. Komentował mecze, analizował spotkania dla brazylijskiej telewizji.
Jego działalność polityczna przyczyniła się do obalenia dyktatury wojskowej. Miał jasne poglądy i zawsze wspierał demokrację. Przemawiał przed ponadmilionowym tłumem. Ludzie go słuchali.
Przy jego łóżku cały czas czuwała żona i sześcioro dzieci.
Gdyby życie było grą, Socrates zdobyłby w niej maksymalną liczbę punktów. Gdyby istniał nadczłowiek, Socrates by nim był.
Świetny artykuł, Socrates był nie tylko wielkim
piłkarzem, ale przede wszystkim był wielkim
człowiekiem.
Socrates był świetnym piłkarzem, na zawsze
pozostanie legendą, wielką postacią nie tylko
brazylijskiego futbolu, lecz także światowego. PS.
Przepiękny artykuł. Piotrek, cieszę się, że
ktoś z ekipy iGol.pl, postanowił w najlepszy
sposób pokazać, że Socrates był genialnym
człowiekiem. Brawo!
Pozdrawiam serdecznie ;)
Podziwiałem jego i wielką Brazylię 1982. Sokrates
Zico Falcao Junior Cerezo Eder oni byli filarami
tamtej reprezentacji. Niestety bramkarz Perez mocno
odstawał poziomem napastnik Serginho psuł dużo
okazji obrońcy nie stanowili monolitu i betonu nie
do przejścia i dlatego tamta Brazylia nie wygrała
mundialu . Sam Sokrates się przyznał że alkohol i
papierosy zniszczyły mu zdrowie. I to mówi lekarz
świadomy szkodliwości używek. Rozumiem rak
białaczka. Ale marskość wątroby ? Niestety
smutną prawdę trzeba napisać. Przez brak
roztropności ale nie rozeznania bo był
wykształconym człowiekiem lekarzem świadomym
szkodliwośi używek skrócił sobie życie. Tragedia
czlowieka !