Rok temu wszyscy w Niemczech ekscytowali się dwoma pojedynkami. Borussii Dortmund z Bayernem Monachium o mistrzostwo i Mario Gomeza z Klaasem-Janem Huntelaarem o miano najlepszego strzelca. Fascynująca była zwłaszcza ta druga rywalizacja, bo obaj napastnicy szybko zostawili resztę stawki w tyle i do ostatniej kolejki powiększali swoje konta o kolejne trafienia. Na ostatniej prostej skuteczniejszy okazał się Huntelaar. W tym sezonie kandydatów do tytułu króla strzelców jest znacznie więcej, lecz w gronie faworytów brakuje ubiegłorocznych tuzów.
Jestem pewien, że gdyby Mario Gomez był zdrowy od początku sezonu, miałby na swoim koncie więcej niż dwa trafienia (pewnie przed tą dwójką stałaby jedynka). W rundzie jesiennej na boisku przebywał łącznie zaledwie 148 minut, więc i tak ma bardzo dobrą średnią. Niestety, uraz sprawił, że Mario nie powalczy w tym roku o indywidualną nagrodę. Do prowadzącego w stawce Stefana Kiesslinga traci aż dziesięć bramek, co nawet przy jego klasie jest raczej nie do odrobienia.
W zeszłym roku walka Gomeza z Huntelaarem była bardzo ekscytująca. Obaj strzelali aż miło. Gomezowi dogrywali Ribery czy Robben. Z kolei „Hunter” świetnie uzupełniał się z Raulem. Z perspektywy czasu widać, jak wielki wpływ na Holendra miała legenda Realu. Dzisiaj Huntelaar nie ma u swojego boku tak wspaniałego zawodnika i coś się w nim zacięło. Latem chciały go najlepsze kluby w Anglii, sporo mówiło się o Arsenalu. Jednak on został i przedłużył kontrakt z Schalke. Warunki wynegocjował dobre, ale chyba sobie teraz nie odpuszcza, prawda? Bo te pięć bramek w 17 spotkaniach wygląda co najmniej mizernie, jeśli sobie porównamy wynik z poprzedniego sezonu – 29 goli. Teraz trudno będzie się zbliżyć nawet do 20. Na pewno nie przy takiej formie.
Szkoda, że „Hunter” się zaciął. Wielka szkoda, że Gomez dopiero na półmetku sezonu wrócił do zdrowia. Bo rywalizacja w tym roku jak na razie jest bardzo wyrównana. Pierwszy Kiessling ma 12 trafień, później fantastyczny Meier z 11 golami, po 10 bramek mają na koncie Lewandowski i Ibisević, a licznik na 9 zatrzymał się u Müllera, Szalaia i Mandżukicia. To właśnie między tą siódemką rozegra się walka o koronę króla strzelców.
Oczywiście są jeszcze takie kwiatki jak Bas Dost i Nils Petersen. Ale brakuje im regularności i umiejętności, by już teraz walczyć z najlepszymi. Dost gra po prostu w kratkę i tak naprawdę nie wiadomo, czego się spodziewać zarówno po nim, jak i po całym Wolfsburgu. Z kolei Petersen wykonał kapitalną robotę w Werderze i dalej będzie w Bremie pierwszym strzelcem. Tylko że to wciąż młody zawodnik, który się ogrywa i łapie doświadczenie, a partnerzy z zespołu nie należą nawet do europejskiej czołówki. Petersen ma olbrzymi potencjał i jeszcze nieraz będzie najlepszym napastnikiem w Niemczech, ale jeszcze nie w tym roku.
Faworytem większości obserwatorów jest Stefan Kiessling. I jest to niezwykle racjonalny wybór. Za dwa tygodnie Kiessling skończy 29 lat, znajduje się w najlepszym podobno wieku do kopania piłki. Ale szczerze mówiąc, dla mnie jest to trochę zaskakujące. Nie chodzi tutaj o proces starzenia, tylko o jego karierę. Wciąż widzę Kiesslinga jako młodego, perspektywicznego gracza, który już, lada moment wypali. Blond włosy i młoda twarz tylko potęgują to wrażenie. Po świetnym sezonie w Norymberdze i transferze do Bayeru Leverkusen wszyscy czekali na eksplozję tego talentu. Niestety, nie doczekaliśmy się. Nie zrozumcie mnie źle. Kiessling to dobry napastnik, ale miał predyspozycje, by osiągnąć znacznie więcej. Ma niezłą technikę, świetnie gra głową, ma idealne warunki fizyczne do gry w napadzie, mocny strzał, nie prześladowały go kontuzje… ale tego czegoś zabrakło. Pewnego pułapu nie przeskoczył.
Dzisiaj Kiessling jest wysoko, ale patrząc na przebieg jego kariery, widzimy, że nie zanosi się, by został na tym szczycie dłużej niż dwa, trzy lata. Kiessling wchodził na niego powoli i powoli będzie schodził. Dlatego jeszcze jakiś czas będzie etatowym napastnikiem Bayeru Leverkusen. Ale jeśli chce zdobyć koronę króla strzelców, to w lepszej sytuacji już się nie znajdzie. Albo w tym sezonie, albo nigdy.
Chyba nikt nie sprawił w tej rundzie takiej niespodzianki jak Eintracht Frankfurt. Armin Veh stworzył mieszankę wybuchową, a w jej epicentrum ustawił Aleksandra Meiera. Człowieka z trzydziestką na karku, który do tej pory niczego wielkiego nie osiągnął i niczym specjalnie się nie wyróżniał. Ot solidny pomocnik na pograniczu 1. i 2. Bundesligi. Nagle eksplozja! Meier w jednej rundzie strzela 11 bramek i dorzuca dwie asysty, będąc najlepszym zawodnikiem swojej drużyny. Świetna historia, pokazująca piękno futbolu, jego nieprzewidywalność. Meier przez chwilę znalazł się w blasku fleszy, stał się bohaterem regionu. Szczerze wątpię, by utrzymał skuteczność w dalszej części sezonu, jego wynik już teraz jest godny podziwu.
Polska to bardzo specyficzny kraj. Z jednej skrajności w drugą. Albo jest do dupy, albo fantastycznie. Robert Lewandowski jedzie do Dortmundu – „Będzie grzać ławę, nie sprawdzi się”. Strzela pierwsze bramki – „Brawo, Lewy, oby tak dalej”. Zdobywa z BVB dublet, strzela hat-tricka Bayernowi – „Lewy, jesteś najlepszy!”. Pojawiają się spekulacje transferowe – „Nie odchodź, poza Borussią niczego nie osiągniesz, będziesz grzać ławę”. Wielu mówiło też, że Robert nie powtórzy osiągnięć z poprzedniego sezonu, że już nie strzeli tylu bramek i ogólnie jest słaby. Nie rozumiem tego całego negatywnego podejścia do naszych rodaków. Lewandowski jest bardzo dobrym napastnikiem, jednym z najlepszych w Bundeslidze. Pokazał to rok temu, teraz tylko potwierdza. Strzela w silnej lidze, trafia w Champions League, wygrywał z najlepszymi zespołami, Manchester United i Bayern Monachium oficjalnie o niego pytają. To chyba wystarczająco wiele powodów, żeby się pogodzić z faktem posiadania w naszym kraju napastnika z najwyższej półki.
Kolejnym, który dosyć niespodziewanie rozstrzelał się w tej rundzie, jest Vedad Ibisević. Stuttgart wyraźnie mu służy. W Hoffenheim miał jedną naprawdę świetną rundę, w której zdobył 18 bramek w 16 spotkaniach. Wydawało się, że Bośniak szybko stanie się jedną z gwiazd Bundesligi. Wtedy stała się najgorsza z możliwych dla piłkarza rzeczy – kontuzja. Ibisević zerwał wiązadła w kolanie i drugą część sezonu miał z głowy. Gdy wrócił do zdrowia, nie potrafił odzyskać formy sprzed urazu. Ale teraz pojawiło się światełko w tunelu. Napastnik znów czaruje swoją grą. Strzela regularnie zarówno w lidze, jak i europejskich pucharach. W Stuttgarcie muszą na niego chuchać i dmuchać, bo gdyby, nie daj Boże, coś mu się stało, Labbadia musiałby polegać na Harniku, a ten pan potrzebuje kilku dobrych sytuacji, żeby w końcu trafić do siatki.
Jednym z najlepszych piłkarzy tej rundy, o ile nie najlepszym, był Thomas Müller. Jego talent objawił się tuż przed mistrzostwami świata w RPA, na które pojechał, grał w pierwszym składzie i zrobił furorę. Każdy widział w nim kolejnego wielkiego w panteonie Müllerów. Moim zdaniem Thomas tej presji nie sprostał. Jego talent jest ogromny. To niesamowicie inteligentny piłkarz. Świetnie odnajduje się w grze kombinacyjnej. Ale po mundialu wyglądał, jakby ktoś założył mu blokadę. Już się rozpędzał, wrzucał trójkę, czwórkę i nagle jakiś zgrzyt, piątka nie chce wejść. W tym roku jest inaczej. Müller pracuje jak porządny diesel. Strzelał, asystował, był czołowym zawodnikiem najsilniej drużyny w Niemczech.
A skoro już jesteśmy przy Bayernie, należy wspomnieć o Mario Mandzukiciu. Chorwat okazał się świetnym substytutem Gomeza. Mario II (pozwólcie, że tak go nazwę) jest innym typem zawodnika niż Mario I. To, co rzuca się w oczy już na początku, to praca Mandzukicia w defensywie. Częste powroty do środkowej strefy boiska, pomoc w rozegraniu piłki, idealne spełnianie roli „pierwszego obrońcy”. Do tego dodajmy nos snajperski i mamy obraz Mandzukicia. Niestety, rundę wiosenną Chorwat spędzi na ławce rezerwowych. Powód jest jeden – Gomez jest zdrowy. Wierzę, że Heynckess będzie rotował składem, ale pozycja Gomeza jest niepodważalna. Ten facet potrzebuje pół sytuacji, żeby strzelić bramkę. On sam sobie te sytuacje kreuje, podczas gdy Mandzukić żyje raczej z podań kolegów. Napastników rozlicza się przede wszystkim z bramek, a na tym polu z Gomezem niełatwo rywalizować. Mario II zrobił podczas tej rundy wszystko, co mógł, by stać się numerem jeden, ale to nie ta półka.
Ostatnim w czołowej siódemce snajperów jest Adam Szalai. Dla większości z Was Węgier jest anonimowym piłkarzem, ale to się wkrótce skończy. Szalai już za młodu został wypatrzony przez skautów VfB Stuttgart, a później miał swój epizod nawet w Realu Madryt. Tam się jednak nie przebił do dorosłej drużyny i wrócił do Niemiec. W FSV Mainz dostał szansę regularnej gry i jego talent spokojnie się rozwijał. W tej rundzie w 17 spotkaniach zdobył dziewięć bramek i to wystarczyło, by zwrócił na siebie uwagę najlepszych w Bundeslidze. Już pytają o niego Borussia Dortmund i VfL Wolfsburg, a zainteresowany podobno jest też Arsenal. Na tego typu doniesienia szybko zareagował dyrektor klubu. – Nie pojawiły się żadne konkretne oferty. Nie sprzedamy go za żadne pieniądze – powiedział Christian Heidel. Podobno działacze z Moguncji są skłonni zacząć rozmowy od 20 milionów euro. Wiem, że żyjemy w czasach stawiania kosmicznych zaporowych cen. Ale nawet za Fuchsa czy Schürrlego tyle sobie nie życzyli. W Mainz mają świadomość, że Szalai to skarb.
Jeśli miałbym postawić pieniądze na któregoś z tych napastników, byłby to Stefan Kiessling. Nie ma Gomeza, Huntelaar też tak jakby nieobecny. Rywalizować z nim mógłby Mandzukić, ale ten prawdopodobnie nie będzie miał teraz zbyt wielu okazji do powiększenia swojego dorobku bramkowego. Chociaż to wszystko to tylko jedno wielkie gdybanie. W futbolu może się zdarzyć wszystko. Kontuzja, eksplozja formy, utrata miejsca w składzie… Najlepszym wyjściem będzie głęboko zasiąść w fotelu i oglądać. Rywalizacja na pewno będzie ciekawa.
Mandżukić czeka na podania, a Gomez kreuje akcje? A
nie jest przypadkiem odwrotnie?
Bardzo ciekawy artykuł. Więcej takich!!
Oby więcej takich powstawało! Gratulacje dla
redaktora
całkowicie się z tobą zgadzam
Jestem kibicem bayernu i jak najbardziej lubie i
szanuje Gomeza, ale redaktor troszke przesadził z
tym "Ten facet potrzebuje pół sytuacji, żeby
strzelić bramkę. On sam sobie te sytuacje kreuje,
podczas gdy Mandzukić żyje raczej z podań
kolegów." . Raczej Mandzu bedzie miał problem z
podstawową 11 tylko dlatego,ze po prostu jego forma
z początku sezonu poszła w zapomnienie - i chyba
dobrze zrobi mu pogrzac ławke, a znajac Gomez'a
wykorzysta swoją szanse i wróci do składu
strzelajac ważne bramki.
Stefan Kiessling zawsze moze przegrac skład z Arkiem
Milikiem! - taki zarcik na koniec:P