Sezon 2013/2014 Slavia Praga zakończyła jeden punkt nad strefą spadkową. Rok później było już lepiej. Od spadku prażan dzieliło aż dziewięć "oczek". Po kolejnych dwóch latach Slavia świętowała mistrzostwo kraju. Tak olbrzymi skok jakościowy klub zawdzięcza transferowej ofensywie, jaką przeprowadzili nowi chińscy inwestorzy z koncernu CEFC China Energy, ale i genialnemu trenerowi.
Dla wielu inwestycja tak bogatej firmy w czeski futbol wydaje się kuriozalna. Spragnieni dodatkowych wrażeń miliarderzy z reguły wybierają kluby z lig o nieco większej renomie. PSG, City, Chelsea czy też będący właśnie w chińskich rękach Inter Mediolan. Szefowie CEFC China Energy nie szukali jednak wrażeń.
– Zamierzamy wspierać czeski futbol klubowy, ale również jesteśmy zainteresowani partnerstwem z reprezentacją oraz wspieraniem drużyn młodzieżowych – taki komunikat już na początku wydało CEFC. Według Czechów tego typu inwestycja miała na celu zapewnienie sobie dobrego PR, dzięki czemu łatwiejsze miało być wygrywanie przez koncern ważnych przetargów. Dla Chińczyków była to możliwość zagwarantowania sobie nowych dojść w gospodarce Czech względnie niewielkim kosztem.
Pomimo wstępnej nieufności nowi inwestorzy szybko zaskarbili sobie uznanie trybun. Uratowanie klubu od bankructwa, wykupienie stadionu, a także milionowe inwestycje w skład, które zapewniły pierwsze od ośmiu lat mistrzostwo, musiały zadziałać. Teraz jednak nadszedł czas na postawienie kolejnego kroku w budowaniu marki klubu – sukces w Europie.
Transferowa ofensywa CEFC
W Slavii od czasu przejęcia klubu przez Azjatów nie liczą się z pieniędzmi. Do tej pory na same transfery przeznaczono w cztery sezony blisko 25 milionów euro. Prawie połowę z tego, bo aż 11,5 miliona wydano przed bieżącym sezonem. Jak wielkie zmiany zaszły wraz z nowymi właścicielami, niech uwypukli fakt, że w pięciu sezonach przed ich przybyciem wydano w sumie… 1,15 miliona euro.
Wspomniane 11,5 miliona zostało wydane między innymi na Petera Olayinkę, nigeryjskiego skrzydłowego, który w poprzednim sezonie był ważnym ogniwem KAA Gent. W Belgii zakończył on zmagania z dorobkiem 8 bramek oraz 7 asyst. Slavii wystarczyło to, aby wyłożyć za niego rekordowe w swojej historii 3,2 miliona. Póki co nie spełnia on pokładanych w nim nadziei. W wejściu do nowego klubu przeszkodziła mu kontuzja, zaś po przerwie zimowej stracił on nieco zaufania trenera i aktualnie zadowolić się musi rolą zmiennika. Wyżej w hierarchii Trpisovsky’ego znajdują się aktualnie Lukas Masopust oraz Jaromir Zmrhal. Olayinka to jednak nie jedyny rekordowy transfer w tym okienku. Dotychczasowy najwyższy transfer, jakim było pozyskanie w sezonie 09/10 dobrze znanego z Legii Adama Hlouska za 1,2 miliona przekraczali również ściągnięty z Pribramu Jan Matousek oraz Alexandru Baluta z CS U Craiova. Mimo tak zawrotnych, jak na tutejsze warunki, sum, najbardziej cenionym wśród kibiców piłkarzem pozostaje chłopak stąd, wychowanek Slavii Tomas Soucek.
– Spośród piłkarzy trudno wskazać tego jednego kluczowego. Dla mnie jednak jest nim defensywny pomocnik Tomas Soucek, który jest niesamowicie ważnym ogniwem zespołu – mówi nam Katerina Knapova, wieloletnia fanka Slavii.
Najważniejszy jest trener
Gdy jednak zapytamy Czechów o to, komu zawdzięczają aktualny sukces, jednogłośnie wskażą na Jindricha Trpisovsky’ego. Młodego trenera Slavii, który dopiero zaczyna pracować na swoje nazwisko.
– Wszyscy chwalą trenera Trpisovsky’ego za jego umiejętność stworzenia świetnego zespołu z bardzo silną psychiką. Jest on również bardzo utalentowanym taktykiem znanym z olbrzymiej pasji do piłki. Może on godzinami oglądać wideo z meczami rywali, aby odkryć odpowiednią taktykę. Jego filozofia opiera się na grze zespołowej, walce. Jest ona bardzo wymagająca fizycznie – kontynuuje Knapova
Wtóruje jej David Pletanek, były dziennikarz czeskiego „FootMag”, dziś pracujący dla bukmachera Fortuna:
– Głównym twórcą sukcesu Slavii jest trener. Trpisovsky pokazywał się z dobrej strony już za czasów pracy w Zizkovie, kiedy jego drużyna grała świetny futbol. Następnie w Libercu także umiał pozytywnie zaskoczyć, chociażby tocząc bardzo wyrównany bój z Marsylią w Lidze Europy. Jest on świetnym strategiem i według mnie najlepszym czeskim szkoleniowcem obok Vrby.
Michal Kvasnica z „Denik Sport” poza wkładem trenera docenia także pracę dyrektora sportowego:
– Najbardziej za aktualne sukcesy docenić należy trenera, który stworzył niesamowity zespół grający atrakcyjną piłkę. Pamiętać jednak należy także o Janie Nezmarze, dyrektorze sportowym, z którym razem są uwielbiani przez tutejszą publikę.
Trudna droga na szczyt
Dziś trener Trpisovsky jest w Czechach chwalony w zasadzie z każdej strony. Długo jednak borykał się z myślami, czy aby na pewno obrał w życiu właściwą ścieżkę. Jak przyznał w wywiadzie dla iDnes.cz, droga do dzisiejszego sukcesu zajęła mu osiemnaście długich lat. W tym czasie szkoleniowiec musiał przebrnąć przez kolejne etapy szkolenia juniorów, jednocześnie przez długi czas łącząc to z normalną pracą. Jednak pierwsza szansa w seniorach nie była wcale łatwiejsza. Praca w Zizkovie wykończyła go psychicznie. Jak sam przyznaje, to tam pierwszy raz w życiu zatracił swoje zamiłowanie do piłki.
Po tym okresie zamierzał wziąć wolne od futbolu, odpocząć, oczyścić głowę. Pojawiła się jednak oferta ze Slovana Liberec. Trpisovsky nie był w stanie odrzucić szansy, jaką było prowadzenie zespołu w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Ze Slovanem zdołał dwukrotnie awansować do Ligi Europy, gdzie stoczył wspomniane już, pamiętne dla kibiców boje z Marsylią (wygrana 1:0 na wyjeździe i porażka 2:4 u siebie), w lidze natomiast udało mu się stanąć na najniższym stopniu podium. Zimą w sezonie 2017/2018 dość niespodziewanie zgłosiła się po niego bogata Slavia. Miał on w niej zająć miejsce zwolnionego Jaroslava Silhavy’ego, dzisiejszego selekcjonera czeskiej kadry. Trpisovsky sezonu nie uratował, gdyż Slavia pozostała na drugim miejscu, na którym była w momencie zwolnienia Silhavy’ego. Efekty jego pracy doskonale jednak widać podczas aktualnej kampanii. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że jego zatrudnienie było strzałem w dziesiątkę. Slavia gra pewnie oraz ładnie dla oka. Nie ma co się jednak dziwić takiej grze, skoro sam trener mówi:
– Piłka nożna to widowisko, ludzie muszą się bawić.
Napisać historię
Do tej pory największym sukcesem w historii Slavii jest półfinał Pucharu UEFA w sezonie 1995/1996. Wtedy to zespół, w którym grali między innymi Vladimir Smicer czy Karel Poborsky, dokonywał cudów w Europie. Najpierw w 1/8 finału dwukrotnie zremisowali 0:0 z francuskim RC Lens, aby w dogrywce na terenie rywala strzelić decydującą bramkę. Nie mniejsze emocje fani Slavii przeżywali w kolejnej rundzie. Najpierw prażanie pewnie ograli Romę u siebie 2:0, aby w Rzymie przegrać takim samym rezultatem. Ponownie decydować miała dogrywka, ponownie na terenie rywali. W 99. minucie rzymianie zdobyli bramkę na 3:0 i wydawało się, że piękny sen Czechów dobiega właśnie końca. Innego zdania był jednak Jiri Vavra, który golem w 112. minucie zapewnił sobie i kolegom awans do półfinału. To dopiero na tym etapie za silne okazało się Bordeaux, ogrywając dwukrotnie Slavię 1:0.
Aktualny zespół ma wszystko, aby co najmniej dorównać tamtej historii. Mecz z Genk? 0:0 u siebie i spore obawy przed rewanżem. Dodatkowo trener nagle zdecydował się poważnie zamieszać w składzie, między innymi kompletnie przebudowując linię pomocy,
– Przed rewanżem z Belgami Trpisovsky zaskoczył wszystkich zmianami w wyjściowej jedenastce. Jak się jednak okazało, trener doskonale wiedział, co robi – mówi Katerina Knapova.
Efekt tych zmian? 4:1 na boisku faworyzowanych Belgów i pewien awans. Przed kolejną rundą jednak każda z pozostałych 15 ekip modliła się o wylosowanie Slavii jako swego potencjalnego rywala. Teoretyczne szczęście uśmiechnęło się do Sevilli. W pierwszym spotkaniu rozgrywanym w Andaluzji nikt nie dawał podopiecznym Trpisovsky’ego szans. Bukmacherzy za wygraną Czechów płacili w stosunku 8:1. Wszystkie obawy fanów zza naszej południowej granicy urzeczywistniły się już w 1. minucie meczu, kiedy to Wissam Ben Yedder otworzył wynik. Dla Slavii jednak w tej edycji Ligi Europy nie ma rzeczy niemożliwych. Czechom udało się nawiązać walkę z faworyzowanym rywalem i zakończyć spotkanie wynikiem 2:2.
Przed dzisiejszym rewanżem jednak mimo korzystnego wyniku wciąż stawiani są w roli underdoga. Takie warunki wydają się być póki co naturalnym środowiskiem bandy Trpisovsky’ego, w którym czuje się ona jak ryba w wodzie.