Czy słaba forma Realu w lidze zwiastuje triumf w Lidze Mistrzów?


22 marca 2016 Czy słaba forma Realu w lidze zwiastuje triumf w Lidze Mistrzów?

1998, 2000, 2002. Wiecie co łączy wszystkie te lata? Real Madryt sięgający po trofeum Ligi Mistrzów. Lecz nie jest to jedyne podobieństwo. Każdy z tych triumfów "Królewscy" osiągnęli po nie najlepszym, a wręcz bardzo słabym sezonie w lidze hiszpańskiej. Gdy Realowi nie szło na krajowym podwórku, odnosił sukcesy w Europie.


Udostępnij na Udostępnij na

A dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że Real w tym sezonie szanse na wygranie La Liga już praktycznie zaprzepaścił. Barcelona ma w tym momencie 10 punktów przewagi nad odwiecznym rywalem. Przed Realem jest jeszcze Atletico, które ma oczko więcej niż „Królewscy”. Z drugimi krajowymi rozgrywkami – Pucharem Króla – „Los Blancos” pożegnali się już w czwartej rundzie, kiedy to zostali wyrzuceni z rozgrywek za wystawienie zawieszonego za kartki Denisa Czeryszewa przeciwko Cadiz CF. „Los Merengues” mogą, a nawet muszą, skupić się wyłącznie na Lidze Mistrzów. I chociaż Zinedine Zidane wciąż podkreśla, że o triumf w krajowym czempionacie Real będzie walczył do końca, to trudno w to uwierzyć. „Los Blancos” muszą rzucić wszystkie siły na zdobycie „Undecimy”. A jak pokazuje historia, może się to opłacić.

Jupp Heynckes
Jupp Heynckes – trener Realu Madryt w sezonie 1997/1998 (fot. Football.co.uk)

Sezon 1997/1998 był dla Realu Madryt bardzo podobny do obecnego. Przynajmniej pod względem wyników. Nie było zawirowań na ławce trenerskiej. Od początku do końca kampanii szkoleniowcem był Jupp Heynckes. Na boisku mogliśmy oglądać takich zawodników jak: Bodo Illgner, Manolo Sanchis, Fernando Hierro, cudowny Fernando Redondo, Davor Suker, Predrag Mijatović, młodziutki Raul czy, najlepszy strzelec „Królewskich” w tamtym sezonie, Fernando Morientes. Jednak było to za mało na Barcelonę, która mogła się pochwalić wcale nie mniejszą liczbą wirtuozów na metr kwadratowy boiska. Pep Guardiola, Luis Enrique, Rivaldo, Sonny Anderson, Luis Figo. To tylko niektórzy z zawodników, z których mógł korzystać Louis van Gaal. „Duma Katalonii” była w lidze nie do zatrzymania.  „Barca” prowadziła w tabeli od pierwszej do ostatniej kolejki, z wyjątkiem dwóch na początku grudnia 1997, kiedy to na ich miejsce wskoczył Real Madryt. „Los Merengues” zakończyli sezon ligowy w dużej grupie pościgowej. Między drugim Athletikiem, a ósmym Betisem było tylko sześć punktów różnicy. Real zakończył rozgrywki na czwartym miejscu ze stratą jedenastu punktów do Barcelony i dwóch do Athletiku. Ale to się nie liczyło. Ostatnie mecze na krajowym podwórku „Los Blancos” odpuścili. A uczynili to dlatego, że Liga Mistrzów wkraczała w decydującą fazę.

Real trafił do grupy D, w której przyszło mu zmierzyć się z Rosenborgiem Trondheim, FC Porto i Olympiakosem Pireus. Cztery wygrane, jeden remis i jedna porażka pozwoliły zająć „Królewskim” pierwsze miejsce w grupie. W 1/4 finału czekał Bayer Leverkusen, który sprawił problemy paczce Heynckesa jedynie w pierwszym spotkaniu. Półfinał to kolejny niemiecki zespół, obrońca tytułu – Borussia Dortmund. Tym razem Real postanowił rozstrzygnąć wszystko w pierwszym meczu i na Bernabeu wygrał 2:0 po golach Morientesa i Karembeu. W rewanżu padł remis 0:0 i „Los Merengues” mogli sobie ostrzyć zęby na finał, w którym przeciwnikiem Realu był Juventus. „Juve” Marcelo Lippiego z Del Piero, Inzaghim, Zidanem, Deschampsem i Davidsem. „Los Blancos” zwyciężyli 1:0 po golu w 64. minucie zdobytym przez Predraga Mijatovicia. Real, który rozegrał słaby sezon w lidze, sięgnął po pierwszy od 1966 Puchar Europy.

https://youtu.be/BhI-zLKXe20

Sezon 1999/2000 rozpoczął na ławce trenerskiej John Toshak, którego niedługo zastąpił Vicente del Bosque. Były trener Castilli, który pełnił już w przeszłości rolę trenera tymczasowego pierwszej drużyny. Początek sezonu nie był udany. Mało tego, był katastrofalny. Toschak zostawił drużynę na ósmym miejscu. Pierwsze miesiące pracy del Bosque nie były łatwe. W pewnym momencie Real był nawet 17 (sic!) w tabeli. W końcu jednak wszystko zaczęło iść w dobrą stronę, a „Los Merengues” rozpoczęli marsz w górę tabeli. Ostatecznie udało się piłkarzom z Madrytu wdrapać na piąte miejsce, na którym zakończyli ligowy sezon. Był to inny Real niż ten sprzed dwóch sezonów. Do drużyny dołączyli między innymi: Iker Casillas, Ivan Helguera, Steve McManaman, Nicolas Anelka, czy Michel Salgado. Co raz większą rolę odrywał Raul. Primera Division wygrało Deportivo. Mimo beznadziejnego początku „Los Blancos” zbliżyli się jednak znacznie do czołówki. Do drugiej w tabeli Barcelony, na koniec sezonu, tracili dwa punkty.

Co nie udawało się w lidze znów udawało się w Europie. Z grupy E, w której Real mierzył się z Olymipakosem, Molde i Porto, udało się „Królewskim” wyjść w przedbiegach. Sezon 1999/2000 był sezonem dwóch faz grupowych. „Los Blancos” trafili do grupy 3 z Rosenborgiem, Bayernem i Dynamo Kijów. Tutaj już nie było tak łatwo. Dwie porażki z Bawarczykami, remis z Dynamo i dwie wygrane z drużyną z Norwegii pozwoliły ostatecznie na awans do ćwierćfinału, mimo że Dynamo zdobyło tyle samo punktów. W 1/4 finału Real znów czekał pojedynek z obrońcą tytułu, tym razem był to Manchester United. Bezbramkowy remis na Bernabeu i wygrana 3:2 na Old Trafford sprawiły, że Real awansował do upragnionego półfinału. „Królewscy” nie mogli jednak czuć się faworytem. Los po raz kolejny skojarzył ich z Bayernem, któremu wcześniej dwukrotnie ulegli. Pierwszy mecz to 2:0 dla Realu. W drugim było już zdecydowanie gorzej. W 54. minucie Bayern prowadził 2:1. „Los Blancos” do samego końca musieli drżeć o wynik. Ostatecznie jednak, Bawarczycy nie pokonali już Ikera Casillasa i to Real Madryt mógł stanąć do walki o swój ósmy Puchar Europy w historii. Finał to mecz praktycznie bez historii. Jedynym wartym odnotowania faktem jest ten, że był to finał wewnątrz hiszpański. Real ograł Valencię bez większych problemów, 3:0. Gole zdobyli Morientes, McManaman i niezawodny Raul. Po raz kolejny „Los Merengues” sięgnęli po Ligę Mistrzów, mimo że w Primiera Division im się nie wiodło.

Vicente del Bosque
Vicente del Bosuqe zdobył z Realem Madryt Ligę Mistrzów w 2000 i 2002 roku (fot. Wikimedia.org)

Kolejna taka sytuacja miała miejsce dwa lata później. Był to już jednak inny Real Madryt. Na czele klubu stał Florentino Perez, który wprowadzał w życie filozofię „Zidanes y Pavones”. Zidane, Figo, dojrzały, wyśmienity, bramkostrzelny Raul, nie ustępujący mu Morientes. Mimo że na Bernabeu nie było jeszcze Ronaldo i Beckhama, Real miał kim straszyć. Znów jednak „Los Merengues” słabo weszli w ligowy sezon. Po trzeciej kolejce byli nawet w strefie spadkowej. Później zaczął się mozolny marsz w górę. Do miejsca premiującego grą w pucharach klub z Madrytu dotarł dopiero w 15 kolejce. Dwie kolejki później był już na czele. I w okół tego czoła się kręcił aż do kwietnia. Wtedy del Bosque lub, co bardziej prawdopodobne, Perez zdecydował, że ligę należy odpuścić i dołożyć wszelkich starań, by zgarnąć „Novenę”. Bo jak inaczej wytłumaczyć sytuację, w której drużyna, która między październikiem a kwietniem przegrała tylko trzy razy, w ostatnich sześciu kolejkach wygrywa tylko raz?  Real odpuścił ligę w momencie, gdy na horyzoncie pojawił się triumf w Lidze Mistrzów. Ostatecznie „Los Blancos” zajęli w sezonie 2001/2002 trzecie miejsce w Primera Divison.

A takowy pojawił się po przebrnięciu dwóch faz grupowych. W pierwszej z nich „Los Merengues” okazali się lepsi od Lokomotivu Moskwa, Romy i Anderlechtu. W drugiej od Porto, Sparty Praga i Panathinaikosu. Na początku kwietnia przyszedł czas na ćwierćfinałowy dwumecz z Bayernem Monachium. W pierwszym meczu to Bawarczycy wygrali 2:1. To prawdopodobnie wtedy zapadła decyzja o odpuszczeniu La Liga. Trzeba było postawić wszystko na jedną kartę. Rewanż w Madrycie 2:0 wygrali „Królewscy.” Kolejna przeszkoda na drodze do finału do Barcelona z Kluivertem, Saviolą, Overmarsem, Cocu czy Frankiem de Boer. Co ciekawe, tamtej Barcelonie również nie szło w lidze, a więc, tak jak Real, była podwójnie zmotywowana by osiągnąć triumf w Lidze Mistrzów. „Królewscy” jednak byli drużyną lepszą. Na Camp Nou wygrali 2:0, i przy remisie 1:1 w Madrycie, to właśnie oni cieszyli się z awansu do finału. Do pokonania pozostała już tylko jedna przeszkoda – rewelacja tamtych rozgrywek – Bayer Leverkusen. Tamten finał w Glasgow pamiętają chyba wszyscy, głównie ze względu na cudowną bramkę obecnego trenera „Los Merengues” – Zinedine’a Zidane’a. Real wygrał 2:1 i cieszył się z dziewiątego w swojej historii triumfu w najważniejszych europejskich rozgrywkach klubowych.

Liga Mistrzów, a wcześniej Puchar Europy, od samego początku były oczkiem w głowie Realu Madryt. Kibice, zawodnicy i prezesi często stawiali triumf w Europie ponad wygraną w lidze. Bardzo dobrze było to widoczne w sezonie 2001/2002. Wtedy mimo szans jakie „Królewscy” mieli na wygranie ligi, skupili się oni na dobrym występie w Champions League. Real Madryt to klub, który by istnieć musi zdobywać trofea. Nic więc dziwnego, że w sytuacji gdy na krajowym podwórku nie wiedzie się piłkarzom z Bernabeu najlepiej, rzucają wszystkie siły na grę w Europie. Czy podobnie będzie w tym sezonie? Wszystko na to wskazuje. Real dostał teoretycznie łatwego rywala w Lidze Mistrzów. Nikt nie wyobraża sobie, by Wolfsburg miał przeciwstawić się BBC i spółce. Liga jest już właściwie przegrana, naturalnym posunięciem „Zizou” będzie oszczędzanie piłkarzy w lidze, by byli w pełni sił na decydujące batalie w Champions. Jak pokazuje historia, Real rozdrażniony przez niepowodzenie w lidze, to Real niezwykle groźny w Europie. Ale o tym, czy historia powtórzy się po raz czwarty, przekonamy się w maju.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze