Większość tegorocznych beniaminków w najlepszych ligach świata traktowano niczym wybryki natury, które dodadzą kolorytu do ligowej młócki. Los tych drużyn był właściwie znany już przed rozpoczęciem sezonu. Miały przynieść trochę śmiechu, folkloru, a potem wrócić na swoje miejsce w szeregu. A jak rzeczywiście spisują się ci outsiderzy?
Frosinone, Carpi, Bournemouth, Ingolstadt, Darmstadt i Gazelec Ajaccio, bo to o nich będzie mowa w tym tekście, już od pierwszych kolejek sezonu te zespoły musiały mierzyć się z różnymi przeciwnościami losu. Dla działaczy, kibiców i piłkarzy tych drużyn najwyższa liga była zupełnie czymś nowym i wszystkie znaki na ziemi wskazywały, że zderzenie z rzeczywistością będzie wyjątkowo bolesne.
http://i65.tinypic.com/1zeh8o0.png
Średnia punktów w tym sezonie przez beniaminków
Bo oprócz oczywistej różnicy w marce, jaką mają te drużyny (kto w ogóle słyszał o takim klubie jak Gazalec Ajaccio) w stosunku do reszty, jeszcze bardziej dzieliła ich przepaść finansowa. Te zespoły, których budżety często były na poziomie dolnych stref rodzimej II ligi, musiały stanąć do nierównej walki z potentatami pokroju Bayernu Monachium czy Manchesteru United. Logika wskazywała, że nie może to się skończyć happy endem, ale na półmetku sezonu tabele ligowe pokazują zupełnie co innego.
Wbrew prawom logiki – Darmstadt, Bournemouth, Gazalec Ajaccio
Darmstadt to klub ze 140-tysięcznego miasta w południowo-zachodnich Niemczech. Jeśli jakimś dziwnym trafem znaleźlibyście się tam, to wiedzcie o tym, że nie ma tam nic ciekawego. Przez długi czas w wizerunek tego miasta wpisywał się również tamtejszy klub, którego nazwa brzmi oryginalnie i interesująco… SV Darmstadt 98.
„Lilien” przez wiele lat nie wychodzili spoza czeluści III ligi, aż nagle w ciągu dwóch sezonów znaleźli się na salonach. Bez wysokiego budżetu ani piłkarzy reprezentujących poziom Bundesligi, za to ze stadionem łudząco przypominającym ten w Sosnowcu. Najbardziej z ich awansu cieszyli się kibice innych drużyn, dla których wyjazd na mecz z Darmstadt miał być sentymentalną podróżą do lat 80, zakończoną łatwym wywiezieniem trzech punktów.
Tak się jednak nie dzieje, bo pozornie straceńczy plan utrzymania drużyny w Bundeslidze na razie się powodzi. Zespół z Hesji zajmuje 12. miejsce w lidze z dorobkiem 18 punktów i jeszcze nie zdarzyło się, by znalazł się pod kreską. Outsiderzy napędzili stracha takim tuzom, jak: Leverkusen, Borrusia Dortmund i Schalke, zdobywając w spotkaniach z nimi aż pięć punktów.
Na wyróżnienie w drużynie prowadzonej przez Dirka Schustera zasługuje prawoskrzydłowy Marcel Heller, który szybkością dorównuje najlepszym (pod tym względem) zawodnikom ligi. Do taktyki zespołu idealnie wkomponował się także Sandro Wagner, mający na swoim koncie trzy bramki.
W analogicznej sytuacji znajdował się przed sezonem Gazalec Ajaccio, dla którego występy nawet na drugim szczeblu rozgrywek były spełnieniem marzeń. Jak więc drużyna z budżetem rzędu 4 mln euro awansowała do Ligue 1? Tego nie wie nikt, ale mieszanka rutyny z młodością oraz żelazna taktyka sprawiły, że na Stade Ange Casanova zawita Zlatan Ibrahimović, Edison Cavani i kilku innych wybitnych piłkarzy.
Przez długi czas wydawało się, że GFC spadnie z hukiem z ligi (gdzieś) w okolicach marca przyszłego roku, bo do szóstej kolejki obecnego sezonu zespół nie był w stanie strzelić bramki (!), nie mówiąc już o wygraniu meczu. Przełamanie nastąpiło w pojedynku z Nice, które to Gazalec wygrało 3:1 po golu nieśmiertelnego Gregory’ego Pujola .
Historyczne zwycięstwo Gazalec nad Nice
Od tamtego momentu klub z Korsyki zanotował cztery zwycięstwa i trzy remisy, i spokojnie wydostał się ze strefy spadkowej. Ostatni skalp pochodzi ze Stade Velodrome (remis 1:1 z Olympique Marsylia). Oj, trudno wyobrazić sobie nawet, jak bardzo bolesny był to wieczór dla krewkich i butnych kibiców OM.
http://i65.tinypic.com/2potpqs.png
Wyniki Gazalec Ajaccio w ostatnich tygodniach
Jeśli mielibyśmy kogoś wyróżnić z zespołu trenera Laureya to właśnie wyżej wspomnianego doświadczonego napastnika i cały blok defensywny, którym dyryguje znany z występów w PSV Eindhoven, Jeremie Brechet. Gra Gazalec oparta jest właśnie na żelaznej defensywie, a głównym założeniem jest to, by jak najdłużej nie stracić bramki w starciach z wyżej notowanymi rywalami. Ich oczu może nie cieszy, ale drużyna postępuje według znanej zasady: „Tak krawiec kraje jak mu materiał staje”.
Ostatnią drużyną, której osiągnięcia wprowadzają nas tydzień w tydzień w osłupienie, jest Bournemouth prowadzone przez Eddiego Howe’a. „The Cherries” może nie zachwycają wynikami, bo 16 punktów w 16 meczach nie jest bilansem oszałamiającym, ale zespół, którego ważną postacią jest Artur Boruc, gra jak równy z równym z najlepszymi.
Wygrane: z Chelsea, Manchesterem United, remisy z Evertonem i Leicester robią wrażenie. W pamięć zapadł ostatni mecz przeciwko „Czerwonym Diabłom”, gdzie fenomenalnym zagraniem popisał się Junior Stanislas, który wraz z Callumem Wilsonem wiedzie prym w zespole z Dean Court.
W kontekście Bournemouth musimy pamiętać o tym, że biedny zespół w realiach Championship musiał wejść do ligi, w której budżety w wysokości 100 mln funtów nie są niczym nadzwyczajnym. I podopieczni Howe’a weszli do Premier League tak jak powinni, czyli z przytupem i bezkompromisowo.
Na miarę oczekiwań – Ingolstadt
Zespół z miasta Audi różni się od wyżej wymienionych beniaminków tym, że ma nowoczesny, kameralny stadion i kilkanaście milionów euro na koncie. Niby niewiele, ale zmienia to ich sytuację diametralnie. O awansie Ingolstadt do Bundesligi mówiono już od kilku lat, ale kibice oraz media nieprzychylne przyzakładowemu trenerowi odwlekały ten moment jak najdłużej w czasie.
Jeśli jednak ktokolwiek sądzi, że sponsorowanie ich przez bogatą firmę Audi równoznaczne jest z wielkimi kwotami rzuconymi na klub, to jest w błędzie. Przed rozpoczęciem obecnego sezonu na transfery wydano zaledwie 3,7 mln euro. W zespole Ralpha Hasenhuttla brakuje także wielkich gwiazd, bo najwyżej wycenianym piłkarzem jest Pascal Gros (3 mln euro) i Nowozelandczyk Mathew Leckie (2,2 mln euro).
Jak prezentuje się „Schanzer” w obecnych rozgrywkach? Dokładnie tak, jak przystało na ligowego średniaka. Po 16 kolejkach mają na swoim koncie 20 punktów (pięć zwycięstw – pięć remisów – sześć porażek). Wygrywają głównie u siebie i wyłącznie z drużynami o zbliżonym poziomie. Na wyróżnienie zasługuje to, że podopieczni Hasenhuttla tracą bardzo mało bramek, bo zaledwie 17.
Jako że Ingolstadt jest typowym średniakiem, to trudno jest nam kogokolwiek wyróżnić, bo akcenty ofensywne i defensywne rozchodzą się na wszystkich zawodników. Wydaje się również, że to właśnie ta (do bólu nudna i przeciętna) drużyna z południowych Niemiec ma największe szanse na utrzymanie się z omawianych drużyn. Nie zdziwimy się też, jeśli „Schanzer” na dłużej zagości w Bundeslidze.
Beznadziejni i bez szans – Frosinone, Carpi
– Awanse takich drużyn jak Frosinone nie mają żadnego sensu. One tylko psują ligę i obniżają jej prestiż. Kto na świecie będzie chciał oglądać mecze Frosinone – Carpi. Ja nawet nie wiem, gdzie leżą te miejscowości – powiedział prezes Lazio Claudio Lotito przed rozpoczęciem tego sezonu, za co został publicznie napiętnowany.
Jednak przyszłość pokazała, że Włoch miał wiele racji w tym, co powiedział, gdyż drużyna z samego serca Italii (45-tysięczne miasteczko Frosinone leży w regionie Lacjum, kilkadziesiąt kilometrów od Rzymu) z każdym tygodniem coraz bardziej się kompromituje.
Jak na razie „Ciociari” zajmują 18. pozycję w lidze, mając na swoim koncie 14 punktów, ale bardziej niż wyniki, pesymizmem nastraja gra podopiecznych Stellone. W ostatnich sześciu meczach drużyna straciła aż 16 bramek i wygrała jedynie z dramatycznie słabym w tym sezonie, Hellasem Verona.
Oglądając mecze z ich udziałem widać, że spora część zawodników po prostu nie przystaje poziomem do Serie A i to jest ich największy, a zarazem nierozwiązywalny problem. Grę zespołu próbuje ciągnąć ofensywny duet Ciofani-Dionisi, który uzbierał już siedem bramek, ale to zdecydowanie za mało.
Skrót z meczu Inter 4:0 Frosinone, na którym widać, jak fatalnie prezentuje się w defensywie drużyna beniaminka
W jeszcze gorszej sytuacji jest drugi beniaminek Serie A, czyli Carpi. Drużyna, do której latem wraz z kilkunastoma innymi zawodnikami przyszedł Kamil Wilczek, wygląda o niebo gorzej od Frosinone, i znajduje się właściwie jedną nogą w Serie B.
10 punktów po 16 meczach, tylko dwie wygrane i aż 30 bramek straconych to właściwie wyrok. Zasadne jest pytanie, czy Carpi zajmie 19. miejsce, czy da się wyprzedzić Veronie? Być może takie słowa brzmią ostro, bo nie powinno się przekreślać zespołu w trakcie sezonu, jednak uwierzcie, gra podopiecznych Castoriego tylko to potwierdza.
Tak niski dorobek zespołu jest zadziwiający, ponieważ do Carpi przed sezonem przyszli tacy zawodnicy, jak: Marco Boriello, Gabriel Silva, Luca Marrone, Ryder Matos, Isaac Cofie. A mimo tych wzmocnień i tak wygląda to bardzo źle. Żal tylko kibiców tego niewielkiego klubu, którzy nie mogą oglądać swojej drużyny na żywo, gdyż ci grają w pobliskiej Modenie.
Ciężkie jest życie beniaminka
Jak pokazują powyższe przykłady, życie skazywanego na pożarcie outsidera jest różne i trudno dopatrywać się w tym logiki. Jedni wykręcają wynik ponad stan, dając nadzieję kibicom na utrzymanie, a drudzy szybko godzą się ze swoim losem i czekają na wyrok.
Historia uczy, że ta euforia, na której wciąż grają piłkarze beniaminków, kiedyś może się skończyć. Wiosna będzie właśnie dla nich tym bardzo trudnym okresem, który bardzo często kończy się spadkiem. My jednak nie wyrokujemy, że tak samo wydarzy się i tym razem. Co więcej, ucieszylibyśmy się, jeśli ci maluczcy zagraliby na nosie tym możnym i zepsutym przez pieniądz. A więc Bournemouth, Darmastadt, Gazalec do dzieła, nic wam nie stoi na przeszkodzie!