W meczu otwierającym 6. kolejkę La Liga Sevilla wygrała u siebie z Valencią 1:0. Mimo wielu szans na zdobycie gola, tylko Frederic Kanoute trafił dla Andaluzyjczyków, którzy kończyli mecz w dziewiątkę.
W pierwszych minutach hitowo zapowiadającego się pojedynku lepiej prezentowali się goście z Walencji. To oni przeprowadzali bardziej składne i niebezpieczne akcje, a pierwszy strzał w meczu oddał właśnie zawodnik „Los Ches”, Bruno Saltor. Sevilla, jeśli atakowała, robiła to dość chaotycznie i niedokładnie, przynajmniej do akcji z siódmej minuty. Wtedy to po akcji Jesusa Navasa w kapitalny sposób strzelał przewrotką Negredo, ale piłkę jakimś cudem zdołał wybronić Guaita. Do wybitej przez niego futbolówki dopadł jednak Kanoute i huknął nie do obrony między słupki. Sędzia Muniz Fernandez popełnił jednak błąd, anulując gola z powodu rzekomej pozycji spalonej Maijczyka. Telewizyjne powtórki wykazały, że był on w najgorszym przypadku na równi z obrońcami gości. W kolejnych minutach, podobnie jak na początku spotkania, więcej przy piłce była Valencia, ale to gospodarze strzelali groźniej.

W odpowiedzi bardzo mocno z dystansu uderzał Jonas, ale mocno podkręcona piłka minęła słupek bramki Varasa. Po chwili świetnym rajdem popisał się ponownie Jesus Navas, a po osiągnięciu pułapu pola karnego dokładnie podał między obrońców do Kanoute, który zrobił z piłką kilka kroków i huknął na bramkę obok bezradnego Guaity. 1:0 dla Sevilli! Od tej pory gospodarze poczynali sobie na boisku pewniej, Valencia miała spore problemy z powstrzymaniem ich akcji, przez co często uciekała się do fauli. Tymczasem „Los Nervionenses” wypracowywali sobie kolejne okazje do podwyższenia wyniku: raz po indywidualnej akcji na granicy przepisów w powstrzymany w polu karnym został Perotti, po kilku minutach zaś po błyskawicznym rajdzie i wyłożeniu piłki w wykonaniu Navasa Argentyńczyk zdołał uderzyć, ale zbyt słabo, by zaskoczyć Guaitę. W 30. minucie, po świetnym pressingu, Kanoute przejął piłkę i odegrał w pole karne do Navasa, jednak nieco za mocno.
Przewaga Andaluzyjczyków była jednak widoczna, a bardziej ofensywna od meczu z Osasuną taktyka, obrana przez Marcelino, zdecydowanie się opłaciła (dwóch napastników i dwóch skrzydłowych, a także ofensywny Trochowski zabezpieczani tylko przez Medela). Emery zdecydował się na zaledwie trzech zawodników o takim usposobieniu, a bardzo widoczny był brak najlepszego strzelca, Roberto Soldado, który decyzją szkoleniowca zasiadł na ławce rezerwowych. Na szpicy zamiast niego zagrał Aduriz, który w 36. minucie miał świetną okazję na wyrównanie, ale pozwolił obrońcy rywala wygarnąć sobie piłkę. Przed ostatnim gwizdkiem Brazylijczyk przeprowadził jeszcze jedną niebezpieczną akcję, a w barwach gospodarzy dalej najbardziej niebezpieczny był Navas, ale wynik nie uległ zmianie.
Drugą połowę od mocnego uderzenia rozpoczęli goście. Podopieczni Unaia Emery’ego zdali sobie sprawę, że grając tak, jak w pierwszych 45 minutach, nic nie osiągną, toteż zdecydowanie ruszyli do ataku. Jako że trudno było im się przedrzeć przez dobrze dysponowaną formację defensywną Sevilli, w pierwszych pięciu minutach drugiej połowy dwukrotnie próbowali zaskoczyć Varasa mocnymi strzałami z dystansu (Tino Costa i Jonas). Chwilę później na strzał Brazylijczyka odpowiedział równie efektownie Diego Perotti, a jeszcze lepiej zachował się Guaita, który wybił piłkę na rzut rożny. W porównaniu z pierwszą połową, gra zdecydowanie się wyrównała i nabrała cech klasycznego pojedynku „cios za cios”. Owe ciosy zbyt dosłowne zrozumiał Piotr Trochowski, który bezmyślnym faulem na Coscie zarobił drugą żółtą kartkę i w efekcie osłabił zespół. W 60. minucie swoją klasę potwierdził Varas, w fenomenalny sposób interweniując po sytuacyjnym strzale Jonasa.
Po wykluczeniu Trochowskiego Sevilla została zepchnięta do momentami rozpaczliwej defensywy, Valencia przeprowadzała kolejne akcje, a gospodarze jedynie wybijali piłkę poza pole karne. W 67. minucie z wychodzącym po raz kolejny na czystą pozycję Adurizem w przepisowy sposób nie zdołał sobie poradzić Escude, uniemożliwiając rywalowi oddanie strzału. Sędzia Muniz Fernandez nie miał wątpliwości – czerwona kartka dla Francuza i rzut karny dla Valencii. Sevilla gra w dziewiątkę! Do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Ever Banega i… uderzył w słupek! Chwilę później siły nieco się wyrównały – Navarro i Spahić tak długo przygadywali Aduritzowi, aż ten nie wytrzymał i z impetem nastąpił temu drugiemu na stopę. Reakcja kapitana „Los Nervionenses” była przekomiczna, przez dobre kilkanaście sekund podskakiwał i wymachiwał rękami. Sędzia wyrzucił z boiska Aduriza, ale oberwało się i Spahiciowi, dostał bowiem żółtą kartkę za prowokowanie rywala.
Tym samym ze świetnego widowiska, którym był ten mecz w pierwszej godzinie gry, zrobiła się zwykła, brutalna kopanina. W ostatnim kwadransie Valencia niemal nie schodziła z połowy Sevilli, większość czasu spędzając w polu karnym rywala, ale jej ataki bardziej przypominały bicie głową w mur niż rozmyślnie przeprowadzane natarcia. Sevilla kiedy tylko mogła przeciągała grę, a jej piłkarze starali się jak najczęściej wymuszać faule i niespiesznie wykonywać stałe fragmenty gry. Ostatecznie wysiłki gości spełzły na niczym, a gospodarze osiągnęli swój cel: mimo gry w dziewiątkę i minimalnie niedokładnego strzału… biodrem Soldado w końcówce, zdołali dowieźć jednobramkowe prowadzenie do końca.
Wstyd Valencia, i to jest zespół który zremisował
z Barceloną i wygrał z Realem? Wstyd