Sędziowie i błędy dotykające bezpośrednio polskich drużyn


Przybliżamy mecze, w których sędziowie popełniali błędy, krzywdząc polskie zespoły

16 sierpnia 2024 Sędziowie i błędy dotykające bezpośrednio polskich drużyn
Pixabay

Za nami wielki czwartek w polskiej piłce. Doświadczyliśmy masy emocji, poczynając od godz. 18 aż do prawie północy. Sześć godzin emocji, skandali, radości, smutku, żalu i wytykania błędów sędziów. Właśnie, sędziowie. Ten wieczór był wyjątkowo dla nich głośny. Zaczęło się od zagrania ręką Sergio Barcii, przechodząc przez uderzenie łokciem w wiślaka, a kończąc na trzech czerwonych kartkach Śląska i bójce na tle rasowym. Dzisiaj przyjrzymy się wszystkim meczom, w których w przeszłości sędziowie przez swoje błędy przeszkodzili polskim drużynom.


Udostępnij na Udostępnij na

Wisła – Panathinaikhos 4:5

Bramy raju były na wyciągnięcie ręki, marzenia Bogusława Cupiała były prawie spełnione. Tym marzeniem była Wisła Kraków w Lidze Mistrzów. Był wtedy ciepły sierpień 2005 roku, trzecia runda kwalifikacji do LM. Pierwszy mecz w Krakowie, świetnie rozegrany przez gospodarzy, choć zaczęty był kiepsko.

Po pierwszych minutach Wisła musiała już odrabiać straty po bramce Emmanuela Olisadebe. Złe dobrego początki, bo po straconej bramce krakowianie zaczęli dominować i strzelać. Nie minął kwadrans, a po świetnym podaniu Tomasza Frankowskiego Paweł Brożek stanął oko w oko z Mario Galinoviciem. Krakowski snajper z chłodną głową wykończył akcję i wyrównał. Na następną bramkę musieliśmy czekać do początku drugiej połowy, wtedy „Franek” zaczął dryblować w polu karnym rywala, przełożył jednego, drugiego, wyszedł naprzeciw bramkarza, ale nie uderzył, bo Kalu Uche odebrał mu piłkę i strzelił po ziemi przy słupku. Wisła wyszła na prowadzenie. 20 minut później Marek Zieńczuk wrzucił w pole karne, a tam czekał Tomasz Frankowski, który głową wykończył akcję. „Franek” miał sporo szczęścia, że strzelił tę bramkę, bo bramkarz prawie ją złapał, ale wpadła w kozioł i wturlała się do bramki.

Pierwszy mecz zakończył się wynikiem 3:1, co było sporą zaliczką przed wyjazdem na trudny teren. Drużyna Jerzego Engela jechała do Aten z pozycji absolutnego faworyta. Wystarczyło tylko dowieźć wynik, zamurować się, ewentualnie wygrać. Awans do piłkarskiego raju był na wyciągnięcie ręki, ale…

Rewanż miał być formalnością

Do przerwy 0:0, Panathinaikos nie uginał się pod naporem ofensywy Wisły, do czego krakowianie nie byli przyzwyczajeni, bo w lidze przeciwnicy zawsze się uginali. A tu niespodzianka, w pierwszej połowie nie udało się nic strzelić. Świetnie pierwszą połowę podsumował wówczas komentujący ten mecz Dariusz Szpakowski.

– Nie wiem. Nie wiem, dlaczego na przerwę zeszliśmy bez gola na koncie. To pytanie krążyło po naszej szatni jeszcze przez długie, długie miesiące – wspomina Baszczyński. – Tak ważny mecz, tak ważny moment… Wszystko w naszej grze układało się jak należy – dyscyplina na boisku, Panathinaikos bezradny. Szczelnie wyprowadzaliśmy akcje, świetnie graliśmy nawet w ataku pozycyjnym. Zabrakło tylko gola.

W drugiej połowie Panathinaikos szybko wyrównał porachunki. Bach, bach i wynik całego dwumeczu uległ wyrównaniu. Najpierw po stałym fragmencie głową trafił Nassief Morris, a dwie minuty później po interwencji Radka Majdana Olisadebe, który stał blisko bramki, strzelił głową. Wiślacy trafili z nieba do piekła. Ale wreszcie po blisko 80 minutach szczęście uśmiechnęło się do Wisły. Radosław Sobolewski strzelił z kapcia zza pola karnego w samo okienko. W tamtym momencie polski klub był w Lidze Mistrzów. Chwilę później jednak doszło do jednego z największych skandali sędziowskich w historii naszej piłki…

Błąd niszczący marzenia

Wiślacy wykonywali rzut rożny w ostatnich minutach meczu, dośrodkowanie na jedenasty metr, Marcin Kuźba przyjął piłkę, zebrał ją Marek Penksa i z piątego metra wykończył akcję. Dariusz Szpakowski w euforii krzyknął: – Taaaak i mamy proszę państwa Ligę Mistrzów!!!

Wydawało się, że tym strzałem Wisłą zamknęła dwumecz, ale… Sędzia liniowy dopatrzył się nieprawidłowego zagrania. Według sędziego Marek Penksa przy strzale zagrał ręką. Jak się potem okazało, arbiter był w błędzie. W czasie, gdy wszyscy wykłócali się z sędzią, Dimitris Papadopoulos strzelił gola po rykoszecie jednego z defensorów. Na trzy minuty przed końcem spotkania Grecy wyrównali wynik dwumeczu i mecz potrwał o kolejne dodatkowe 30 minut. W dogrywce było bardzo trudno. Z roli bohatera do antybohatera spadł Radosław Sobolewski. Sfaulował na czerwoną kartkę pomocnika Panathinakosu i „Sobol” musiał zejść przedwcześnie do szatni. W dogrywce Wisła cudem broniła wyniku, dwa razy obrońca krakowian wybił piłkę z linii. Jednak szczęście Wisły wreszcie się musiało skończyć. W 114. minucie Ilias Kotsios strzelił głową, piłka nieszczęśliwie przelobowała Majdana i wpadła do bramki.

Straszny ból, niedosyt, że nie udało się awansować do upragnionej Ligi Mistrzów. Wtedy Wisła była najlepszą drużyną w kraju, tam było wtedy wszystko: styl, wyniki, rozmach i słynny futbol na tak, który był znakiem rozpoznawczym Jerzego Engela. Wielka szkoda, zwłaszcza że wiślacy przegrali przez błąd sędziego.

Austria – Polska 1:1

Po porażce z Niemcami 0:2 na Euro 2008 nasza kadra przystąpiła do meczu o wszystko z Austrią. Trzy punkty dałyby możliwość awansu z trudnej grupy z Chorwacją, Niemcami i Austrią. Stadion, na którym rozgrywane było to spotkanie, czyli Ernst-Happel-Stadion w Wiedniu, pękał w szwach. Cały stadion w barwach biało-czerwonych albo czerwono-białych, trudno stwierdzić, ale wszędzie były porozwieszane flagi Polski z napisanymi czarnym markerem nazwami miejscowości. Było również słychać głośny doping i świetnie słyszalne skandowane przez naszych kibiców hasło „jeszcze jeden” po zdobytej bramce.

Austriacy na początku mieli mnóstwo świetnych bramkowych akcji, ale w kapitalnej dyspozycji był Artur Boruc, który tamtego dnia wyciągał wszystko jak leci. Czy to był mocny strzał z dystansu, czy akcja sam na sam, popularny „Borubar” bronił wszystko. Poza Arturem gra obrony naszej kadry pozostawiała wiele do życzenia, bo co najmniej kilka razy nasz golkiper przywoływał do porządku linię obrony. Wreszcie na przełamanie ciągłej dominacji Austriaków Michał Saganowski dostał piłkę z lewego skrzydła, nawinął defensora Austrii i podał do Rogera Guerreiro, który strzelił pierwszą bramkę dla reprezentacji. Co prawda bramka była ze spalonego, ale sędzia liniowy nie zauważył tam offside’u i Polska wyszła na prowadzenie.

Biblioteka PZPN

Prawie całą godzinę nasza reprezentacja prowadziła. W tym czasie Austria miała sporo swoich akcji bramkowych, ale Polacy nie byli bierni. Nie murowali, mieli również swoje okazje. Wynik długo się nie zmieniał, aż do czasu, kiedy wybiła 90. minuta.

Błąd, który mógł kosztować życie sędziego

Była końcówka spotkania, kiedy Austria miała prawdopodobnie ostatnią akcję meczu. Papierowi gospodarze mieli rzut wolny z prawie połowy boiska i gdy piłka została wrzucona w pole karne, Howard Webb gwizdnął i pokazał na jedenasty metr. Jakże wielkie było zdziwienie komentującego mecz Mateusza Borka, kiedy zobaczył, że za chwilę Austriacy będą mieli rzut karny. Mariusz Lewandowski przytrzymał za koszulkę Sebastian Prodla, a ten położył się na ziemię – skutek: Ivika Vastic wykonywał rzut karny, który decydował o wyniku spotkania. Niestety świetnie grający Boruc nie obronił karnego i mecz zakończył się z wielkim niedosytem.

Howard Webb stał się w naszym kraju wrogiem publicznym numer jeden. Nawet sam Donald Tusk chciał się rozprawić z arbitrem. Nie tylko on, bo sam Webb bał się przyjechać do Polski na Euro 2012, gdzie był nienawidzony od Zakopanego aż do Gdańska. Wspomniany sędzia mówi o całej sytuacji w swojej biografii.

– „W internecie prezentowano moją twarz z wąsem Hitlera, ukrytą pod złodziejską maską w stylu Dicka Turpina albo po prostu pokazywano, jak wiszę na stryczku. Przedstawiano mój rzekomy nagrobek i listy gończe »Poszukiwany żywy lub martwy«, wyznaczające za mnie nagrodę w wysokości 25 tysięcy funtów” – w ten sposób Webb opisuje swoje trudne chwile. Jeszcze groźniej zrobiło się, gdy od starszego oficera policji South Yorkshire, komisarza Simona Torr, dostał następującą wiadomość: „Policja otrzymała informacje, że po wczorajszym meczu grożą ci śmiercią, Howard. Skontaktowaliśmy się już UEFA i poprosiliśmy o dodatkową ochronę dla ciebie, ale musimy porozmawiać o bezpieczeństwie twojej rodziny”. 

Po latach Anglik przyznał się do błędu i uznał, że Polacy mieli rację.

Legia Warszawa – Austria Wiedeń 1:2

W trzeciej rundzie eliminacji do Ligi Konferencji Europy Legia wylosowała Austrię Wiedeń. Trudny przeciwnik, ale Legia była lekkim faworytem. Od początku Austriacy narzucili swój styl gry i wystarczyło 11 minut, żeby goście wyszli na prowadzenie. Legia zaczęła fatalnie rozgrywać piłkę od swojego pola karnego i po niedokładnym podaniu Elitima Fitz przejął piłkę i wystawił na patelnię Huskoviciowi. Tragiczny początek, ale nie zmieniło to nic w grze Legii i Austriacy dalej napierali. Legioniści mieli tylko swoje pojedyncze akcje po kontratakach, ale nie zmieniły ostatecznego rezultatu. Poza jedną akcją.

Paweł Wszołek przecisnął się przez dwóch Austriaków i wbiegł w pole karne. Gdy tylko przekroczył linię „szesnastki¨ został brutalnie ściągnięty na murawę. Sędzia był blisko, ale nie odgwizdał „jedenastki”, a z racji, że nie było wtedy VAR-u, to arbiter nie zmienił swojej decyzji.

Pierwsza połowa pokazywała bardzo słabą grę w defensywie Legii, ale mogła wyrównać, gdyby tylko francuski sędzia podjął prawidłową decyzję. Już na początku drugiej części gry Tobiasz musiał wyciągać piłkę z siatki. Pasywna gra w obronie legionistów pozwoliła łatwo dojść do piłki Huskoviciowi i strzelić gola. Ale pamiętamy, że 2:0 to groźny wynik, i udało się zmniejszyć przewagę w ostatnich minutach. Po wrzutce Makany Baku Ernest Muci, używając głowy, zamknął wynik, dając nadzieje na awans. Drugi mecz dobrze pamiętamy, bo po absolutnym thrillerze Legia wygrała 5:3.

Dobrze, że mamy VAR

Podsumowując, wszystkie wyżej pokazane spotkania były bez technologii VAR. Od momentu, kiedy ta technologia jest w prawie wszystkich rozgrywkach, coraz mniej jest błędów sędziów, oczywiście trzeba umieć go używać, co idealnie pokazał wczorajszy mecz Śląska. Prawdopodobnie gdyby VAR działał osiem lat temu, pamiętny karny Błaszczykowskiego również zostałby powtórzony. Wiele pojawia się również głosów przeciwników VAR-u, że zabija futbol, że w piłce nie ma już tego pierwiastka ludzkiego błędu, ale szczerze uważam, że to bzdury. Mimo że mamy VAR, dalej nie unikamy kontrowersji w wielu sporach na boisku. Dalej często po meczach dochodzi do kłótni na Twitterze o decyzje arbitra. Od tego nie uciekniemy. Jednak całe szczęście, że futbol idzie coraz bardziej ku nowoczesności i pojawiają się coraz nowsze technologie, jak na przykład system półautomatycznego spalonego.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze