Sandecja i przejazd bez trzymanki


Analizujemy grę zespołu z Nowego Sącza, który w tym sezonie Fortuna 1. Ligi nie zdobył jeszcze żadnego punktu

9 października 2020 Sandecja i przejazd bez trzymanki
Łukasz Sobala / Press Focus

Jeszcze kilka miesięcy temu dostrzegałem wiele pozytywów w grze Sandecji Nowy Sącz. Kiedy tabela pierwszej ligi była bardzo spłaszczona, a różnice niewielkie, upatrywałem nawet szansy dla nowosądeczan. Szansy na udział w barażach. Nie oczekiwałem sukcesu. Nie udało się, rozpoczęły się zatem przygotowania do nowego sezonu. I ewidentnie coś w tych przygotowaniach poszło nie tak, bo nowosądeczanie to obecnie ostatnia ekipa Fortuna 1. Ligi.


Udostępnij na Udostępnij na

Siedem meczów, sero punktów. Cztery strzelone i 19 straconych bramek – najwięcej w całej lidze. Porażka nawet ze Stomilem, i to bardzo dotkliwa, bo olsztynianie, wygrywając 4:1, pomnożyli o cztery swój dotychczasowy dorobek strzelecki w lidze. Jeśli liczyć mecz pucharowy z Rakowem, Sandecja w ośmiu spotkaniach straciła 22 bramki i przegrała wszystkie mecze. Siedem porażek w pierwszej lidze to najdłuższa taka seria Sandecji na zapleczu ekstraklasy w historii klubu.

Sandecja i jej problemy

Osiem minut. Tyle czasu w pucharowym meczu zajęło podopiecznym Marka Papszuna strzelenie pierwszej bramki i ugodzenie Sandecji. Nowosądeczanie w tym sezonie mają oczywiście ogromny problem w defensywie – wystarczy spojrzeć na liczbę straconych przez zespół goli. Dlatego warto przyjrzeć się linii defensywy i zdiagnozować jej problemy.

Zanim jednak porozmawiamy o obronie, wygląda na to, że w Nowym Sączu czekają nas zmiany. Kolejne, bo tego lata było ich naprawdę sporo. Nowym szkoleniowcem drużyny został Piotr Mandrysz. Jego posada wisi jednak na włosku i już pojawiają się pierwsze pogłoski dotyczące tego, który inny trener miałby Mandrysza zastąpić.

Do tego z Nowego Sącza odeszło wielu podstawowych zawodników, między innymi Bielica (wrócił do Zabrza), Kun (Widzew Łódź) czy Flis (Stal Mielec). Na ich miejsce do klubu trafili oczywiście inni piłkarze, ale w większości nie można o nich powiedzieć, że jakościowo są tak samo dobrzy. Część trzonu jednak pozostała w zespole i niewiele wskazywało na to, że ten sezon rozpocznie się dla nowosądeczan tak źle.

A jednak, osiem przegranych spotkań z rzędu i aż 22 stracone bramki znajdują się obecnie na koncie Sandecji. Sytuacja wygląda bardzo źle, a nowosądeczanie powoli zaczynają być typowani jako jeden z głównych kandydatów do spadku. Sezon jest jednak długi. I być może ktoś będzie w stanie go uratować.

Początek historii, czyli trzy bramki w Legnicy

Zacznijmy od meczu w Legnicy, bo to tam rozpoczęła się fatalna passa Sandecji. Już po dziewięciu minutach Miedź prowadziła 1:0 za sprawą trafienia Kamila Zapolnika. O razu przy tej bramce rzuca się w oczy pewna niekonsekwencja, jeśli chodzi o ustawienie. Mimo że Sandecja grała ustawieniem 4-2-3-1, po rzucie rożnym nie wszyscy wrócili na swoje pozycje. Michał Małkowski, defensywny pomocnik, przy rozegraniu od bramki postanowił kryć obrońcę drużyny przeciwnej, przez co do środka pola wyskoczyć w jego miejsce musiał jeden ze środkowych obrońców.

Pomylił się Mateusz Kałahur i gdyby nie powrót Kamińskiego, mielibyśmy sytuację czterech na dwóch. Nagle, praktycznie z niczego, Miedź stworzyła sobie świetną sytuację i ruszyła na bramkę nowosądeczan z przewagą liczebną. Na domiar złego Adrian Basta przegrał pojedynek biegowy, choć teoretycznie powinien był jako pierwszy dopaść do piłki.

Bramka numer dwa to błąd w kryciu. Defensorzy Sandecji przy rzucie wolnym dla rywali postawili na krycie indywidualne. Mijusković wbiegający z 18. metra pozostał niepilnowany, choć mogło go wziąć na siebie kilku zawodników, szczególnie Kamiński, który pozostał sam na przedpolu.

Bardzo ciekawie zrobiło się przy golu na 3:0. Najpierw Kamil Zapolnik zdołał przyjąć piłkę w polu karnym Sandecji i uciec z potrojenia przez defensorów. W polu karnym Sandecji cały czas znajdowało się pięciu, sześciu, nawet siedmiu piłkarzy z Nowego Sącza, często co najmniej dwóch z nich bez krycia indywidualnego. Nie asekurowali oni jednak swoich kolegów, nie doskakiwali do piłkarzy Miedzi. Legniczanie wymienili sześć podań w okolicach „szesnastki” oraz w samym polu karnym Sandecji. Ani jeden z zawodników Miedzi nie miał najmniejszego problemu z celnym dograniem do partnera. Trzykrotnie w tej akcji przy piłce był Kamil Zapolnik i choć w końcowej fazie aż trzech graczy tuż obok napastnika nie kryło żadnego zawodnika, ani jeden z nich nie ruszył do gracza Miedzi.

Gdzie leży problem Sandecji?

Skoro przeanalizowaliśmy już bramki tracone przez Sandecję w Legnicy, warto wysnuć pewne wnioski. Jest to bardzo dobry do analizy mecz, ponieważ nowosądeczanie tracili gole na trzy różne sposoby: po kontrataku, stałym fragmencie oraz z gry. Piotr Mandrysz i jego sztab chyba nie do końca dobrze przygotowali drużynę taktycznie pod pierwsze spotkania sezonu. Kiedy Miedź podchodziła pod bramkę Sandecji, piłkarze z Nowego Sącza cofali się głęboko, nawet we własną „szesnastkę”.

W efekcie dochodziło do tego, że legniczanie mogli spokojnie rozgrywać koronkę przed polem karnym. Jednakże bardzo często podania w „szesnastkę” nowosądeczan jakimś cudem znajdowały drogę pod nogi piłkarzy Miedzi. Pomimo tego, że siedmiu czy ośmiu graczy Sandecji zabezpieczało strefę przed własną bramką, i tak legniczanie dochodzili do sytuacji w obrębie szesnastego metra.

Bardzo biernie grali też defensywni pomocnicy, którzy często nie nadążali za kontrami Miedzi. Te z kolei najczęściej spowodowane były głupimi stratami piłek przez bocznych obrońców czy też ich błędami w ustawieniu. Boczni defensorzy wydawali się też znacznie wolniejsi niż napastnicy Miedzi. W każdym razie legniczanie szybciej tworzyli sobie przewagę liczebną w polu karnym Sandecji niż zawodnicy w biało-czarnych koszulkach byli w stanie wrócić pod własną bramkę.

Ofiara całego zamieszania

Najgorzej w całym zespole ma chyba jednak Dominik Budzyński. Facet zbiera na siebie strzał za strzałem, co chwila wyjmować musi piłkę z siatki. Podliczmy: w siedmiu meczach Fortuna 1. Ligi musiał interweniować 43 razy. To średnio ponad 6,13 interwencji na spotkanie. Spośród tych interwencji 55% to interwencje udane. Całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że przy większości (z 19) bramek straconych przez Sandecję miał do powiedzenia niewiele.

Golkiper Sandecji wiele razy ratował już swoją drużynę i strach pomyśleć, ile bramek mogłaby już stracić Sandecja, gdyby nie broniący bramki zawodnik zespołu. Przeciwko ŁKS-owi na przykład, pomimo dotkliwej porażki, pokazał się z dobrej strony. Niewiele jest jednak w stanie zrobić jeden Budzyński, kiedy reszta bloku defensywnego nawala po całości i patrzy, jak ich bramkarz wylewa z siebie siódme poty.

Jeśli spojrzymy także na pozostałe mecze, zauważymy, że Sandecja bardzo często daje się nadziać na kontrataki po tym, jak któryś z zawodników traci piłkę w ostatniej części boiska, to jest bliżej pola karnego rywala niż środka pola gry. Obrona jest bardzo zdezorganizowana, a przeciwnicy wychodzą z akcjami jeden na jeden, dwa na jeden, trzy na dwa itp.

Czy jedzie z nami napastnik?

Co za to powiedzieć można o ofensywnym potencjale ekipy z Nowego Sącza? Cóż, cztery bramki w siedmiu spotkaniach – to chyba mówi wszystko o tym zespole. Większość akcji ofensywnych wyprowadzanych przez Sandecję kończy się albo strzałem niecelnym, albo uderzeniem zupełnie niegroźnym, do koszyczka bramkarza drużyny przeciwnej.

Natomiast gole przez nowosądeczan strzelone już w tym sezonie to także nie przebłyski geniuszu taktycznego trenera Mandrysza. Bramka z Miedzią padła po dośrodkowaniu z rzutu rożnego i ogromnym zamieszaniu w polu karnym, gdzie wokół piłki znajdowało się kilkunastu zawodników. Mecz z Odrą – gol z rzutu karnego, dość wątpliwego, bo nie wydawało mi się, aby Kasprzak był w tej sytuacji faulowany. Gol przeciwko ŁKS-owi to akurat piękne uderzenie Kasprzaka zza pola karnego. Warto jednak zaznaczyć, że bezpośrednio po rzucie rożnym dla Sandecji. W końcu gol w starciu ze Stomilem po dośrodkowaniu „na aferę”.

Mamy zatem trzy bramki bezpośrednio ze stałego fragmentu lub po jego wykonaniu, a także jedną „z gry” – w cudzysłowie, bo nie była to żadna składna akcja. Dużo przypadku, niedokładności, chaosu. Sandecja gra słaby ofensywnie futbol. Największe zagrożenie stwarza właśnie po stałych fragmentach gry – dośrodkowaniach po rzutach rożnych czy wolnych – czy też nieco później, kiedy konstruuje akcje po rozegraniu stałego fragmentu. W grze zespołu widać minimalne perspektywy, bo wykończenie u zawodników można poprawić – muszą oni jednak zacząć stwarzać sobie więcej sytuacji, konsekwentnie i co mecz. No i przede wszystkim je wykorzystywać.

Duże problemy z wykończeniem mają także gracze Sandecji Nowy Sącz. Przykładowo: w meczu przeciwko Odrze Opole do pustej bramki z odległości dwóch metrów nie trafił Piter-Bućko (piłka odbiła się od poprzeczki). Podobnie w meczu z ŁKS-em na prowadzenie swój zespół mógł wyprowadzić Maciej Korzym, który chybił z podobnej odległości. W tym samym meczu były zawodnik Korony pokazał, że nie znajduje się w najlepszej formie, bo nie był w stanie wystawić piłki do pustej bramki Maćkowi Małkowskiemu.

Sandecja wciąż do poprawy

Spotkanie przeciwko Stomilowi miało być szansą na odbicie się od dna ligowej tabeli. Tymczasem zespół, który przez pięć ligowych kolejek zdobył jedną bramkę Sandecji strzelił aż cztery. Ten mecz był festiwalem błędów w defensywie popełnianych przez nowosądeczan. Miesiąc po pierwszym meczu w tym sezonie zawodnicy Sandecji wciąż popełniali podobne błędy. Niedokładne krycie w polu karnym, kontrataki po prostych stratach, a także własnych, źle rozegranych, stałych fragmentach gry. Olsztynianie wyglądali także momentami na szybszych. Nawet Budzyński rozegrał bardzo słaby mecz. Choć przyznać trzeba, że Sandecja zasługiwała na strzelonego gola, na pewno nie zasłużyła choćby na remis.

Przed meczem z Zagłębiem także nie udało się wiele poprawić. Przy rzutach rożnych dla Zagłębia niektórzy zawodnicy w polu karnym pozostawali niekryci. Inni urywali się obrońcom. W końcu musiało się to skończyć golem dla sosnowiczan. A nawet dwoma. Zawodnicy Zagłębia zaliczyli bardzo dużą liczbę kontaktów z piłką w polu karnym Sandecji. Zawodnicy z Nowego Sącza nadal nie nadążali za akcjami przeciwników, odpuszczali krycie rywala. Tak, jakby nie zważali na to, czy stracą kolejną bramkę, czy też nie. I gdyby trafiło akurat na nieco mocniejszy zespół, Sandecja straciłaby nie trzy, ale co najmniej sześć goli. Kto wie, czy nie skończyłoby się nawet dwucyfrowym rezultatem.

Piotr Mandrysz nie znalazł także remedium na słaby potencjał w ofensywie. Choć golkiper Zagłębia był kilkukrotnie zmuszany do interwencji, nie zrobił nic, za co można by go pochwalić. Zagrał zwyczajnie poprawnie, bo też uderzenia ze strony piłkarzy Sandecji nie były zbyt wymagające. Ot kilka uderzeń z dystansu prosto w bramkarza czy też strzał po krótkim słupku, kiedy golkiper był dobrze ustawiony.

***

Obraz gry zespołu się nie zmienia. Nie dziwi więc fakt, że pozycja trenera Mandrysza w klubie jest bardzo mocno zagrożona. Teraz przed nowosądeczanami potyczka z Widzewem Łódź i batalia o to, aby w końcu wywalczyć pierwsze punkty w tym sezonie. Zadanie niełatwe, bo Widzew kilka punktów już zgromadził i w ofensywie prezentuje się całkiem dobrze. Namieszać może szybki Fundambu, z którym powolni obrońcy z pewnością będą mieć problemy.

Pozytywem przed tym meczem, z perspektywy piłkarzy Sandecji, może być fakt, że Widzew często bazuje na dośrodkowaniach w pole karne. W tej kwestii obrońcy często radzą sobie całkiem dobrze oprócz pojedynczych błędów w kryciu, a już szczególnie, kiedy są to wrzutki z akcji, a nie po stałym fragmencie. Przechwytywanie piłki w powietrzu idzie im zdecydowanie lepiej, niż jeżeli gra toczy się po ziemi.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze