Rzeźnia, rabarbar i Barcelona, czyli czwartoligowe derby Pogórza


6 maja 2016 Rzeźnia, rabarbar i Barcelona, czyli czwartoligowe derby Pogórza

3 maja 2016 roku, święto narodowe. W tłumie łopoczących flag nerwowa krzątanina ludzi schodzących w kierunku najniższego punktu trzytysięcznego miasteczka we wschodniej części Małopolski. Za chwilę derby, pojedynek ostatniej w czwartoligowej tabeli Ciężkowianki z solidną, acz niezachwycającą Tuchovią.


Udostępnij na Udostępnij na

Godzina 15:50, dziesięć minut przed rozpoczęciem. Maleńki stadion pełny, ale to żaden problem. Na umocnieniach przeciwpowodziowych miejsc jest z pięć razy tyle, choć dziś i tu trudno będzie o choć odrobinę swobody. Derby Pogórza częste nie są. – Tuchovia prawie zawsze była gdzieś wyżej, dawno żeśmy ich w lidze nie spotkali – mówi przypadkowo napotkany kibic.

O gospodarzach pisaliśmy już w zeszłym roku w ramach cyklu „Mała wielka piłka”. Jak poradzili sobie z debiutancką tremą w rozgrywkach czwartej ligi? Słabo, poziom nieco ich przerósł. Ostatnie miejsce po 23 kolejkach, siedem punktów straty do kolejnego w tabeli KS Zakopane (które w dodatku rozegrało dwa mecze mniej). Wiadomo już, że obecnego poziomu zachować się nie da, wszak z uwagi na reorganizację rozgrywek spada kilka drużyn, może nawet połowa.

Tuchovia przyjeżdża jako faworyt. W tym momencie zajmuje 9. miejsce w tabeli, czyli jest na granicy utrzymania w szesnastozespołowej lidze. Punktów zgromadziła prawie trzy razy tyle co Ciężkowianka (32 versus 13), w dodatku pierwsze starcie między tymi zespołami wygrała, choć w nieco kontrowersyjnych okolicznościach.

Pierwszy gwizdek sędziego rozpoczyna biegi raz w jedną, raz w drugą stronę kiepskiej jakości boiska. „Trochę Kielce”, rzucam w kierunku siedzących obok mnie kibiców. – Gdzie tam, nie byłeś na poprzednim meczu. Popadało, trzeba było liczyć piłkarzy po meczu, nie wiadomo było, czy któryś nie utonął – żartobliwie rzucił jeden z obserwatorów.

Zaczęła się dość bezładna kopanina. Początek meczu lekko zawodzi, po derbach każdy spodziewał się ognia, walki o każdy centymetr boiska. Do ideału, nawet czwartoligowego, było dość daleko. W pewnym momencie ciekawsza stała się opowieść jednego z obserwatorów, z piłką mająca dość niewiele wspólnego:

Pomelanżowało się trochę w Nowym Sączu. Rano chciałem wrócić pociągiem. Nie miałem biletu, więc konduktor wykopał mnie ze składu w szczerym polu, gdzieś pośrodku niczego…

Gadkę przerywa pierwsza ciężkowicka ciekawostka. Na zegarach 9. minuta, gra przerwana. Piłka wpada do miejscowej… rzeźni. Przygotowani na tego typu zdarzenie obserwatorzy zgromadzeni za bramą budynku błyskawicznie wyrzucają futbolówkę z powrotem na stadion.


Stan murawy nie zachwycał. Niebieski budynek w tle to rzeźnia. Dosłownie (fot. Patryk Motyka/iGol.pl)

Poziom widowiska jest na tyle niewysoki, że stężenie żartu w powietrzu osiąga niebezpiecznie wysoki poziom. – Patrzcie, derby są, to nawet skauci z Barcelony przyjechali! – reakcja jednego z siedzących na przeciwpowodziowym umocnieniu fanów, wskazującego palcem na chłopaka w bluzie z logiem FC Barcelona dawała do zrozumienia, że w czasie tego typu widowiska ważniejsza od samych wydarzeń boiskowych staje się cała otoczka. Małe miasto, na co dzień żyjące własnym życiem, każdy z osobna, często długimi tygodniami gdzieś na wyjeździe, może wreszcie spotkać się w jednym miejscu. Święto państwowe plus derby. Osoba układająca terminarz miała jednak dobre serce.

…Łapałem stopa, długo nic nie chciało się zatrzymać, w końcu zlitował się kierowca Passata. Okazało się, że to franciszkanin. Zatrzymaliśmy się po drodze u niego w domu na obiad, zjedliśmy z jego mamą… – kibic kontynuuje opowieść.

Ciepły trzeciomajowy dzień przerywają momentami bardzo porywiste podmuchy wiatru. Trochę jak w Stoke, gdzie każdy rywal przyjeżdżający na Britannia Stadium musi wykazać się sporymi umiejętnościami do walki z przekorną aurą. Tuchovia najwyraźniej też sobie nie radzi. Pierwsza połowa kończy się dość szybko, mimo że na boisku nie dzieje się nic.

– Finał Pucharu Polski, tragedia jakaś – rzuca otwierający puszkę piwa widz, z niezadowoleniem komentujący przebieg meczu.

Druga połowa zaczyna się tak samo. Na Ciężkowiance nie ma zorganizowanego dopingu. Czasami, losowo, ktoś dmuchnie w trąbkę, w innym momencie ktoś rzuci klasycznym „co jest, k****”, o śpiewach nie ma jednak mowy. W 55. minucie piłka ląduje na drzewie, tym samym, które autor tekstu widzi przed sobą przez cały mecz. Niedługo później ożywienie całych trybun i całego wału wzbudza jeden z graczy drużyny gospodarzy, który po świetnym prostopadłym podaniu wyprowadza czerwoną latarnię ligi na prowadzenie.


Widok na mecz ze wzmocnienia przeciwpowodziowego. Wszystko fajnie, ale te drzewa… (fot. Patryk Motyka/iGol.pl)

Robi się ciekawie, Tuchovia gra bardzo nerwowo, na trybunach widać rosnące emocje. – I tak przegrają – wiara w swoją drużynę nie jest mocną stroną ciężkowian, pesymizmu jednak nauczyło ich życie, w końcu ich klub wygrał zaledwie trzy mecze w tym sezonie.

Atak prawą stroną boiska, goście w natarciu. W pewnym momencie będący przy piłce napastnik przewraca się w polu karnym. Słychać gwizdek sędziego, na trybunach konsternacja – tam nie było żadnego faulu. Arbiter także nie dał się nabrać – gwizdnął tylko po to, żeby pokazać leżącemu żółtą kartkę. – Oducz się tego, k****, symulancie jeden! – kolega z zespołu daje w emocjach znać wszystkim dookoła, że to nie pierwszy raz. Fair play, powinien dostać brawa za reakcję.

Kiedy na kwadrans przed końcem frustracja tuchowian daje o sobie znać w najgorszy możliwy sposób, wydaje się, że inny wynik niż zwycięstwo Ciężkowianki byłby zwyczajną w świecie niesprawiedliwością losu. Akcja przy linii bocznej, brutalny obunożny wślizg i poważna kontuzja jednego z graczy. Chwilę później cały stadion oklaskuje decyzję naprawdę znakomicie prowadzącego spotkanie arbitra o czerwonej kartce dla rzeźnika (faul miał miejsce przy samych fundamentach rzeźni, określenie pasuje więc jak ulał).

Grająca z przewagą jednego zawodnika drużyna gospodarzy usiłowała pójść za ciosem, mocny strzał niepilnowanego napastnika gdzieś z linii pola bramkowego w sobie tylko znany sposób broni golkiper Tuchovii. Chwilę później jakaś przypadkowa główka i wiecznie przegrani ciężkowianie znów mogą poczuć straconą szansę. W taki właśnie sposób najczęściej spada się z ligi. Nieważne czy z Premier League, ekstraklasy, czy jakiejś okręgówki.

… Dobry był ten obiad, nawet z deserem, ale było ciasto z rabarbarem. Nie znoszę rabarbaru, powiedziałem to jego mamie. Ale i tak zjadłem…

Gdyby Ciężkowianka miała choć 5% szczęścia opowiadającego tę historię kibica, zapewne dziś szykowałaby się do przyszłorocznej batalii o trzecią ligę.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze