Każdy z nas był chyba chociaż raz na meczu lokalnej drużyny. Zazwyczaj są to niższe poziomy rozgrywkowe: IV liga, okręgówka itd. Dobrze wiemy, że różni się to znacznie od tych, które oglądamy w telewizji. I nie chodzi tylko o poziom prezentowany na murawie. Panuje tam inny klimat, odmienne zwyczaje. Weekend, piwko, słonecznik, kiełbaska, wyzywanie się – witamy w Polsce. Po prostu zazwyczaj ciekawsze rzeczy dzieją się na trybunach, a nie na boisku.
Myślicie, że można się dobrze bawić tylko na meczu ekstraklasy czy lig zagranicznych? O nie, nie, nie! Jesteście w błędzie. Nasze ukochane niższe ligi dostarczają równie niezapomnianych emocji…
Sędzia? Wróg numer 1!
Chyba mało kto nasłucha się tylu cierpkich słów na swój temat co arbitrzy meczów w niższych ligach. Oczywiście zawsze są oni narażeni na wyzwiska, ale mniej więcej od IV ligi jest to szczególnie nasilone.
Pierwszy z brzegu przykład. Rozgrywki IV ligi śląskiej. 90. minuta spotkania, drużyna gości prowadzi jedną bramką. Gospodarze naciskają, chcą urwać choćby punkt. W końcowych minutach meczu gracz miejscowych pada jak rażony prądem w polu karnym. Oczywiście z ławki gospodarzy oraz trybun rozlegają się gwizdy i przerażające krzyki.
– Eeeeee, faul to jest! Faul!!!
– Panie sędzio, to k*** jest faul! – wyraża swoje niezadowolenie trener gospodarzy. Z jego ust poleciały jeszcze inne epitety, które nie nadawały się do cytowania. Można sobie tylko wyobrazić, jakich słów użył, jeśli skończyło się to dla niego czerwoną kartką.
Jak się okazało, decyzja sędziego była słuszna, gdyż gracz, potocznie mówiąc, nurkował. Chciał wymusić rzut karny, udając faul. W rzeczywistości uderzył butem w murawę i upadł bez kontaktu z rywalem.
***
Kolejna sytuacja. Łódzka A-klasa. Na trybunach, a raczej na przypominających je ławkach, garstka kibiców. Jednak bardzo aktywnych we wspieraniu swojej drużyny. Niewątpliwie w ich ośmieleniu pomogła pewna substancja wyskokowa. Nie mają już żadnych zahamowań. Oni są na meczu, oni mogą wszystko.
Zawodnik gospodarzy dostaje żółtą kartkę. Sędzia, tak jak przepisy nakazują, musi to sobie gdzieś zapisać, aby wszystko było tak, jak należy. Minęła minuta, dwie. Gra wstrzymana, ewidentnie jakieś problemy z zapisaniem delikwenta. Nagle z trybun rozlega się głos rozbawionego fana.
– Co, wypisał się? To ja zaraz przyniosę! – po czym wybuchł śmiechem i wtórowała mu grupa pozostałych siedzących obok.
Prawdopodobnie z całego stadionu bawiło to tylko ich, ale ich stan wskazywał, że jest to uzasadnione.
Prezes Kwaśniak nie mógł się dziś nachwalić arbitra meczu @LZSChrzastawa – LKS Kalinowa. pic.twitter.com/q83t9pEOIP
— Kartofliska.pl (@kartofliska) November 11, 2020
***
Ale żeby nie mówić tylko o prymitywnych i niekulturalnych zachowaniach względem sędziów, to warto też wspomnieć o innych sytuacjach. Stawiających fanatyków w trochę lepszym świetle. Jak już dobrze wiemy, sędzia (mężczyzna) nie ma łatwo. Oczywiście główny arbiter, ale i obaj sędziowie boczni. Jeden ma „przyjemność” sędziować obok rozjuszonych kibiców gospodarzy, drugi koło niezadowolonych ławek rezerwowych.
Pewnego razu zdarzyło się, że od strony fanów stała z chorągiewką pani sędzina. Miała miejsce niespodziewana rzecz. Niespodziewana, jeśli chodzi o kibiców, którzy oczywiście powinni zawsze zachowywać kulturę, ale raczej zwykle dawali się ponosić emocjom.
Gdy spóźniona pani sędzina nie zdążyła za akcją i nie podniosła chorągiewki mimo oczywistego spalonego, wszyscy normalnie zmieszaliby ją z błotem. Wtem, ku zdziwieniu wszystkich, jeden z panów zasiadających na trybunach zwrócił się do niej słowami.
– Oj, nie zdążyła pani! Czy pani nie zauważyła, że był tam ewidentny spalony? Przecież stąd było widać!
Normalnie jej kolega z zawodu byłby wyzywany od najgorszych. Nie daj Boże, jeśli byłby łysy bądź rudy. Niby nie ma to wpływu na jego decyzje, ale zawsze jest to okazja do zaczepki i wykorzystania tego faktu przez kibiców.
Po meczu? Piwko obowiązkowo!
Po meczu? A może i nawet w trakcie. Tak, zdarzały się takie sytuacje. Łódzka B-klasa. Wyczerpany zawodnik został zmieniony i ochoczo przejął od jednego z kolegów chorągiewkę i popędził pełnić funkcję bocznego sędziego. W niższych ligach czasem tak bywa, że przyjeżdża tylko główny arbiter, a boczni są wybierani z obu drużyn. Wspomniany zawodnik oczywiście zdjął koszulkę meczową, aby sędzia nie pomylił go z nikim. Wtedy wydawało się, że jest to jak najbardziej rozsądne zachowanie. Parę chwil później okazało się, że było to potrzebne w jeszcze jednym celu.
Środek lata, słońce grzeje, żar się leje z nieba. Nic dziwnego zatem, że przy liniach stoją wiaderka z wodą, a sędzia zarządza przerwę na uzupełnienie płynów. Nowy „boczny sędzia” zajął miejsce od strony kibiców, stąd dobry widok na całe to zdarzenie. Podchodzi do wiaderka z wodą i… wkłada tam szklaną butelkę z chmielowym trunkiem! Przez kilka minut wykonuje swoją pracę, po czym sięga z powrotem do pojemnika. Zdjęta wcześniej koszulka przysłuży się teraz, aby ukryć butelkę i bez większych problemów spożywać jej zawartość. Ciekawa sytuacja. W jednej ręce butelka z piwem, w drugiej chorągiewka.
Smutne święto w Chrząstawie. LZS przegrał dziś 2:5. pic.twitter.com/YJN05rZP58
— Kartofliska.pl (@kartofliska) November 11, 2020
***
Po wspomnianym napoju wyskokowym niektórym fanom bardzo rozwiązuje się język. Są wtedy najlepszymi ekspertami sportowymi w kraju, a przepisy znają lepiej od sędziego. Kłócą się z sędzią? Normalka. Z fanami przyjezdnych, którzy zbyt obnoszą się ze swoimi kibicowskimi sympatiami? Nic dziwnego. Ale dochodzi do sytuacji, w których sprzeczają się nawet ze swoimi! Kibicują tej samej drużynie, a potrafią się pokłócić, bo jeden wie lepiej od drugiego.
Sporna sytuacja, chodziło o faul. Czy słusznie podyktowany, czy też nie. Na trybunach trwają zażarte dialogi. Jeden z mężczyzn głośno przekonuje, że faul był, i to nawet nie wie, czy nie na żółtą kartkę. Drugi nie pozostaje mu dłużny i, lekko mówiąc, sugeruje, że tamten się nie zna. Niespodziewanie wyprowadza prawego prostego, który definitywnie kończy tę słowną utarczkę.
– Pan słyszał, ja widziałem! – rzuca, po czym odwraca się na pięcie, siada na swoim miejscu i dalej skubie słonecznik.
***
Jakie by te niższe ligi nie były, choć czasem na nie pomstujemy, to i tak je lubimy i w weekend na mecz się wybierzemy. Utożsamiamy się z taką naszą małą, lokalną społecznością. Z drużyną, w której występują nasi znajomi bądź zawodnicy, których już zdążyliśmy poznać dzięki kibicowaniu. Trudno się nie emocjonować czy denerwować, gdy wynik wisi na włosku. Mowa nie tylko o właścicielu czy sponsorze, którzy z nerwów odpalają papierosa od papierosa. Każdy fan traktuje ten czas też jako okazję na spotkanie się ze znajomymi, to już wręcz tradycja. Na meczach czuć wyjątkową aurę, klimat jest jedyny w swoim rodzaju.
Znajdziemy tam praktycznie wszystko, co nam potrzebne. Możemy wyładować emocje na Bogu ducha winnym arbitrze. Pośmiać się z haseł wykrzykiwanych przez wściekłych kibiców. Spotkamy znajomych, ukradkiem wychylimy piwko, zjemy kiełbasę z grilla. No żyć, nie umierać! I niech ktoś tylko powie, że niższe ligi są nudne…