Legia Warszawa oraz Lech Poznań bardzo lubią wzajemnie sobie dogryzać. Stwierdzenie to jednak dotyczy nie tylko fanów. Przypomnijmy sobie choćby obrazki z twitterowych kont obu zespołów, kiedy to przed starciem tych drużyn Lech proponował Ricardo Sa Pinto sok z buraka, zaś Legia świeciła przed poznaniakami swoimi pucharami. Teraz jednak obie strony mogą sobie zgodnie podać rękę. Oba ośrodki wydają się cierpieć na jednakowy brak wizji oraz strategii na to co dalej.
Ile może dać stabilizacja oraz jasno rozrysowana wizja, przekonują się właśnie chociażby w Rakowie, który szturmem bierze pierwszą ligę. Innym przykładem na to może być Kraków. Tam profesor Filipiak zdecydowanie postawił na Probierza i jego metody, nie zrażając się kilkoma kryzysami, i dziś zbiera tego plony. W Lechu oraz Legii do takich wniosków jednak chyba jeszcze nie dojrzeli. Nie ma dzisiaj określenia bardziej sprzecznego z polityką obu klubów niż plan długofalowy.
Żonglerka pomysłami
O tym, że w Lechu próbowano różnych koncepcji, już pisaliśmy. Przypomnijmy zatem pokrótce, komu już w Poznaniu podziękowano. Byli to kolejno dobroduszny, żyjący za pan brat z piłkarzami Jan Urban, fachowiec z zagranicy, Nenad Bjelica, człowiek z poznańskim DNA, Ivan Djurdjević, a także najbardziej ceniony fachowiec w Polsce, tytan pracy, Adam Nawałka.
Legia Warszawa? Zacznijmy od magika z zagranicy, specjalisty z doświadczeniem z Belgii. No cóż, mimo takich określeń, które padały w momencie jego zatrudnienia, Hasiego raczej dobrze się w Warszawie nie wspomina. To może jednak swój człowiek, zżyty z Legią jak mało kto? Po roku stwierdzono, że Magiera pomimo świetnego początku to jednak nie ten kaliber. Postanowiono wrócić do kierunków zagranicznych.
Dariusz Mioduski, zauroczony pracą Dinama Zagrzeb i tym, jak promuje się tam wychowanków, postanowił stworzyć w Warszawie wierną kopię. W tym celu sprowadzono Romeo Jozaka, a zaraz za nim kilku piłkarzy z Bałkanów. Nie wypaliło? Przerzućmy się zatem na Portugalię, w końcu tamtejsze kluby również świetnie promują graczy. Pomijamy już zasadniczą różnicę charakterów i szeroko pojętej wizji Romeo Jozaka oraz Ricardo Sa Pinto. Cóż, Sa Pinto podzielił los Nawałki, już można otwierać atlas geograficzny w poszukiwaniu nowej wizji.
Piłkarze? Godni mistrzostwa, tylko nie ma kto im wskazać do niego drogi
Wydaje się, że taka myśl jest myślą przewodnią w najważniejszych gabinetach obu klubów. W Lechu już od kilku sezonów mówi się o mitycznym „genie porażki”. Mimo to najbardziej kojarzeni z tymi niepowodzeniami piłkarze wciąż w Poznaniu grają. Co więcej, przeżywają oni kolejnych trenerów, mimo iż momentami wydaje się, jakoby wręcz starali się zagrać na zwolnienie przełożonego.
W Warszawie natomiast może faktycznie kadra jest silniejsza, jednak również i tam czasami to ogon stara się machać psem. Za czasów Hasiego czy Magiery nie brakowało głosów, że część piłkarzy jest niezadowolona z pracy szkoleniowców, z czym nawet udawać się mieli do samego prezesa. Nie może być tak, że to trener dostosowuje się do zawodników. Hierarchia musi być zachowana. I tu akurat punkt dla Sa Pinto, który z każdym, kto ma inne zdanie, szybko się żegna, jednakże tu często dochodzi do przegięcia w drugą stronę. To jednak temat na osobny tekst.
Skauting? Na co to komu
Kto jeszcze pamięta, jak świetne oko do napastników miał „Kolejorz”? Rengifo, Lewandowski, Rudnevs – snajperów poznaniakom zazdrościć mogła cała liga. Jednak i na innych pozycjach potrafiono wyłowić ciekawe perełki. Jak to wygląda dziś? Cóż, po latach spędzonych z zawodnikami pokroju Thomalli czy Bille Nielsena pozycję snajpera udało się co prawda obsadzić całkiem solidnie. Gytkjaer to akurat jeden z nielicznych graczy, do których nie można mieć pretensji. Jednak sam czas, jaki był potrzebny, aby znaleźć odpowiedniego kandydata do ataku, również wiele mówi o skautingu Lecha.
A inne transfery? Cóż, wydają się one idealnie pasować do aktualnej pozycji w tabeli. Vujadinović, Janicki, Radut… to tylko wierzchołek góry lodowej. Wymowne jest jednak, że dwaj pierwsi panowie z braku laku muszą stanowić o „sile” poznańskiej defensywy. Przynajmniej jednego z nich zluzować miał Goutas. Cóż, co nie było łatwe, okazał się od nich jeszcze gorszy.
W Warszawie sprawa jest jeszcze prostsza. Zatrudniamy trenera o określonym paszporcie i aby nie czuł się osamotniony, pozwalamy mu ściągnąć wagon rodaków. Ilu jednak z tych graczy się sprawdza? Wymowny jest fakt, że z aktualnie zakontraktowanej piątki Portugalczyków najlepiej gra Cafu, czyli ten sprowadzony jeszcze przed przyjściem nowego szkoleniowca. Mały plusik można zapisać także przy nazwisku Andre Martinsa. Reszta? Agra wydaje się totalnym niewypałem, zaś Medeiros czy Rocha to tak naprawdę co najwyżej uzupełnienia kadry, których brak nie byłby nadmiernie odczuwalny.
***
Smutno jest patrzeć, jak jeszcze do niedawna dwie najlepsze pod każdym względem drużyny w Polsce systematycznie staczają się w otchłań. Na razie jednak wydaje się, że najważniejsze osoby w obu klubach wciąż nie dostrzegają istoty problemu bądź też nie mają żadnego pomysłu, jak ze swoimi problemami się uporać. Ciągła wymiana szkoleniowców oraz zmiana planów działania to błędne koło. Czas najwyższy zacząć robić porządki w gabinetach oraz szatni.