Porozmawialiśmy z Marcinem Niedźwiedzkim – twórcą fanpage’a „Pił-kolarz – rowerowa turystyka stadionowa”. Tym samym po raz kolejny przekonaliśmy się, że te mniej znane historie są równie inspirujące, co te dotyczące ludzi z pierwszych stron gazet. Szczególnie że wśród nas nie brakuje prawdziwych miłośników futbolu, a jednym z nich z pewnością jest nasz rozmówca.
Jak zdrowie? W tych trudnych czasach nie mogliśmy zacząć inaczej niż pytaniem o zdrówko.
Raczej nie ma problemu. Nastały nieciekawe czasy i mimo że strach gdzieś tam z tyłu głowy towarzyszy, to na razie jest w porządku.
Rozumiem, że ten strach wiąże się troszkę z wykonywanym przez Ciebie zawodem…
Jak już wiesz, jestem listonoszem. Więc można powiedzieć, że jestem dzisiaj w gronie ryzyka. Ale pracować trzeba.
Więc propagować akcji zostań w domu w tygodniu nie możesz?
Nie, normalnie pracuję. Można powiedzieć, że na tej wojnie jestem na pierwszej linii frontu. Oczywiście nie walczę jak lekarze, ale przez to, że cały czas pracuję i przebywam z ludźmi, to jednak jestem bardziej narażony na kontakt z koronawirusem niż inni. Niemniej, jeśli nie mam potrzeby wychodzić z domu, to w nim pozostaję. Do czego szczerze zachęcam też innych.
Pozwolisz, że przejdziemy do Twojej pasji. Znany jesteś z tego, że na mecze dojeżdżasz rowerem. Prowadzisz fanpage „Pił-kolarz – rowerowa turystyka stadionowa”. Na pewno trochę stadionów już zwiedziłeś. Wiele spotkań obejrzałeś. Jednak w tym roku na mecz wybrałeś się dopiero w marcu.
Zgadza się. W tym roku pozmieniały mi się trochę priorytety i przez to inaczej niż dotychczas spędzam wolny czas. A to niestety nic dobrego w kontekście realizowania planów związanych z fanpagem. I nie będę ukrywać, że w nowy rok, jeśli o to chodzi, to wszedłem dość kiepsko. Dopiero niedługo przed zawieszeniem rozgrywek wybrałem się na mecz III ligi. Były to derby stolicy pomiędzy Ursusem a Polonią Warszawa.
Z tego, co wiem, nie były one zbyt interesujące…
Zdecydowanie. Strasznie nudny był ten mecz. Tak się składa, że najciekawszym elementem spotkania nie były jakieś zadziwiające akcje, ale tak naprawdę przelatujące nad boiskiem samoloty. Przynajmniej na nich można było oko zawiesić. Szczerze mówiąc, to strasznie żałowałem, że w ogóle się na ten mecz wybrałem.
III liga to już niemalże profesjonalny futbol. Natomiast zgodzisz się ze mną, że te niższe ligi, choć poziomem nie zachwycają, to jednak są ciekawsze.
Ależ oczywiście. Mecze niższych lig są znacznie ciekawsze. Idąc na mecz, załóżmy, okręgówki, niczego nie oczekujesz. Wiesz, że padną bramki, bo w znacznej większości jest to radosny futbol na tak. Defensywa ma podrzędne znaczenie, dlatego też bezbramkowych remisów jest tam jak na lekarstwo. I dobrze, bo idąc na mecz, nie chcesz oglądać piłkarskich szachów, ale przede wszystkim oczekujesz emocji. Emocji, których niższe ligi dostarczają ogrom.
https://www.facebook.com/376937922894981/photos/a.378083759447064/516133455642093/?type=3&theater
Na te wyższe ligi chodzisz od święta?
Można tak powiedzieć. Najbliżej mi, jeśli chodzi o ekstraklasę, na ten moment do Rakowa Częstochowa. Byłem na meczu z Jagiellonią i na całe szczęście akurat trafiłem na całkiem dobre spotkanie. Jednak wybrałem się tam dopiero wtedy, kiedy skończyły się jesienią te niższe ligi. Wiedziałem, że akurat nie ma żadnego pretekstu, by wybrać się gdzieś na mecz czy to A-klasy, czy to okręgówki, to zdecydowałem się zawitać do Bełchatowa. Tak to raczej wybrałbym coś z niższych lig.
A jak wygląda Twój dzień meczowy? Masz w głowie już wcześniej zaplanowany jakiś mecz, a może stawiasz na przygodę od A do Z, czyli improwizacja w pełni?
To zależy. Z reguły mam tak, że staram się jakieś najciekawsze mecze sobie wybierać i robię wszystko, żeby się na nich znaleźć. Z drugiej strony nie zamierzam sobie robić jakiegoś przymusu, że ja to muszę zrobić i już. Nie, czegoś takiego nie mam zamiaru w ogóle stosować. Na mecze jeżdżę zazwyczaj bez żadnej presji, nie chcąc jakoś niepotrzebnie, jak już wspomniałem, narzucać sobie jakichś spotkań, które muszę obejrzeć i koniec kropka. Wolę, żeby to sprawiało mi radość, a gdybym sobie coś narzucał, to trudno by o to było.
Czyli bez żadnej spiny, jakby to powiedziała młodzież.
No można tak powiedzieć. Jak sobie zaplanuję, że w niedzielę jest jakiś mecz, ale później jakoś mi się odechce na niego jechać, to naturalnie sobie odpuszczam. Chociaż też przyznam się szczerze, że miałem pierwotnie takie założenie, żeby odwiedzić wszystkie stadiony w promieniu 50 km ode mnie. Dodam też, że mam to szczęście, iż mieszkam na granicy trzech województw, tak naprawdę mam rzut kamieniem do świętokrzyskiego i śląskiego, a w łódzkim mieszkam. Chociaż nie wyszło mi to jakoś specjalnie. Jest wiele stadionów, na których nie byłem nigdy.
A co cię skłoniło do założenia tego fanpage’a?
Na początku relacje ze swoich wypraw publikowałem na swoim prywatnym koncie na Facebooku. Jednak w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że nie warto było ludzi jakoś specjalnie zamęczać tymi relacjami. Dlatego też postanowiłem, że założę oddzielną stronkę. Głównie dla przyjaciół. Wiem, że to, co robię, to nie są jakieś spektakularne wyczyny, a osobiście trochę śmieszy mnie, gdy ktoś przebiegnie dwa kilometry i robi z tego wielkie wydarzenie na portalach społecznościowych. Czasami mam wrażenie, że niektórzy więcej czasu poświęcają na artystyczne fotografowanie swojej aktywności niż na samą aktywność. Dlatego też postanowiłem, że założę oddzielną stronkę. Kameralną, głównie dla przyjaciół.
Wiem, że to tylko jeden z powodów, dla których powstał „Pił-kolarz”.
Zdarzało się, że w danej miejscowości bywało się wiele razy, ale widziało się tylko autokar, szatnię, boisko i pierwszy sklep monopolowy w drodze powrotnej. Ba, potem czasami nie widziało się już nic. Chciałem wreszcie na spokojnie pozwiedzać okolicę, zobaczyć coś ciekawego. Zdarzało się, że kryterium wyboru meczu była chęć sprawdzenia, jak w nowych klubach radzą sobie zawodnicy, z którymi wcześniej miałem przyjemność współpracować.
Pamiętasz swój pierwszy mecz po założeniu strony?
Tak. To było spotkanie kieleckiej klasy A, Zieleń Żelislawice podejmował u siebie Dąb Nagłowice. Dojeżdżam zdyszany i spóźniony o kilka minut, a tam zamiast meczu widzę zawodników na parkingu pakujących się do samochodów. Okazało się, że ziomkowie Mikołaja Reja zapomnieli zabrać badań lekarskich i mecz nie mógł się odbyć. Nie był to więc wymarzony początek mojej przygody, ale przynajmniej razem z przyjacielem zwiedziłem wiele partyzanckich bunkrów z czasów II wojny światowej, których w świętokrzyskich lasach jest bardzo dużo.
KS Niedośpielin – LUKS Gomunice, piotrkowska klasa O. pic.twitter.com/nIv60AK7As
— kot pocztowy – rowerowa turystyka stadionowa (@KPocztowy) August 31, 2019
Była taka akcja „100 meczów na 100-lecie PZPN”. Ty nie chciałeś się w nią zaangażować?
A to ze względu na presję. Nie miałem zamiaru narzucać sobie tego, że muszę być obecny na tych stu spotkaniach. Wiele osób brało w tym udział. Ja natomiast nie chciałem, żeby to sprawiło, że miałbym się tak jakby wypalić. Jeszcze kilka lat temu piłka wyznaczała mi cały harmonogram dnia. Wszystko było jej podporządkowane, ale w pewnym momencie powiedziałem sobie stop. Czułem, że to mnie męczy.
Jak wiem, znasz futbol od środka. W przeszłości pracowałeś jako kierownik oraz prezes A-klasowej Victorii Żytno.
Kilka ładnych lat miałem okazję doglądać piłki od wewnątrz. Mogłem zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje, z czym to się je. Jednak po jakimś czasie, że tak powiem, nastąpiło takie zmęczenie materiału. Nikt mnie o to nie pyta, ale gdyby ktoś zapytał, czy warto angażować się w piłkę od środka, to raczej bym odradzał. Chociaż ja osobiście tego nie żałuję. Wiele rzeczy, decyzji czy zachowań bym z dzisiejszej perspektywy zmienił, ale samego faktu działalności – nie. Wszystko w naszym życiu jest po coś. Po latach za swój największy sukces uważam to, że dziś mogę spokojnie chodzić po ulicy, nie muszę się przed nikim chować i każdemu mogę spojrzeć w oczy. Nie wszyscy mają i będą mieli to szczęście…
Powiedziałeś wcześniej, że nastąpiło zmęczenie materiału. To znaczy, że znudziła Ci się piłka?
Nie, nie. Piłka nigdy mi się nie znudziła, nie nudzi i najprawdopodobniej nigdy się nie znudzi. Po prostu po jakimś czasie przychodzi taki moment wypalenia, o którym już wspominałem. Nagle coś sprawia, że rzeczy, do których jesteś przyzwyczajony, tak naprawdę nie sprawiają ci radości, a to w życiu jest ważna sprawa, żeby robić to, co się lubi. Tym bardziej, że nie miałem z tego żadnych profitów. Też warto wspomnieć, że kiedy doglądasz tej piłki od środka, to ona gdzieś traci ten swój blask. To już nie to samo co beztroski futbol. A z takim mam od trzech lat styczność.
Futbolowy dziwoląg. Tak o sobie napisałeś, kiedy po raz pierwszy się z Tobą skontaktowałem. Co miałeś na myśli, nazywając tak samego siebie?
Przede wszystkim, jak już wspomniałem, miałem okazję podporządkowywać swój dzień pod piłkę nożną. Raczej mało kto tak robi, że zaraz po przebudzeniu myśli tylko o jednym i tą rzeczą jest piłka nożna. Dzisiaj w moim wypadku to już jest na nieco innym etapie. Raczej mam w zwyczaju na spokojnie podchodzić do planowania jakichś wypraw meczowych. Natomiast w dalszym ciągu jest tak, że najczęściej w niedziele wszystko, co robię, jest raczej związane z futbolem. Można powiedzieć, że to dość dziwne. Dlatego też jestem takim futbolowym dziwolągiem.
Myślę, że mogę się z Tobą utożsamić, bo jeśli o mnie chodzi, to weekendy również są podporządkowane w większości futbolowi.
Ok. Dla nas może jest to normalne, ale dla ogółu społeczeństwa może to wykraczać poza normalne schematy dnia codziennego. Dodam też, że jeśli o mnie chodzi, to gdy jadę przez Polskę, to każdą mijaną miejscowość od razu kojarzę z nazwą klubu. A gdy zatrzymuję się gdzieś na troszkę dłużej, to jestem w stanie odpuścić jakieś ważne zabytki, ale stadion zawsze muszę zobaczyć!
Warta Mstów – Amator Golce 3:3, częstochowska klasa okręgowa, wiosna 2019 pic.twitter.com/o3YQ3Eu4ul
— kot pocztowy – rowerowa turystyka stadionowa (@KPocztowy) August 17, 2019
A propos futbolowych dziwolągów. Masz jakichś znajomych groundhopperów?
Mam kilku znajomych, z którymi widuję się na meczach. Wiem, że niektórzy bardzo często jeżdżą grupowo, ale ja wolę raczej samotne wypady. Rower daje mi wolność, bo nie jestem od nikogo uzależniony, jeśli, załóżmy, miałbym z kimś autem jechać. Zdarza się, że gdzieś tam wybiorę się z kimś na meczyk rowerem, ale to musi być sprawdzony kompan. Też powiem szczerze, na mecze wolę jechać samotnie, ponieważ od poniedziałku do piątku, jako listonosz, non stop mam kontakt z ludźmi. Tak że to też jakaś forma odpoczynku dla mnie.
Oderwanie się od dnia codziennego…
Najbardziej lubię takie wyprawy, podczas których nikt nie zna mnie i ja nikogo nie znam. I mogę sobie po cichutku gdzieś z boku usiąść i delektować się piłkarską ucztą. Chociaż też nie brakowało sytuacji, kiedy na trzech, czterech meczach z rzędu spotykałem znajomych. Mimo tego, że wcześniej się nie umawialiśmy, a i mecze te nie były w bliskiej okolicy.
Zapewne miałeś kiedyś tak, że ktoś Cię poznał na jakimś meczu.
Bywały takie sytuacje. To zawsze miłe, że ktoś kojarzy mnie i moją pasję. Chociaż też, będąc całkowicie szczerym, nie zależy mi jakoś specjalnie na rozpoznawalności. Nie jestem żadną gwiazdą i praktycznie w ogóle nie dbam o zasięgi.
Na zdjęciach z Facebooka widziałem, że masz obok telewizora stacjonarny rowerek. Zdarza ci się, oglądając mecz, w tym samym czasie na nim pedałować?
Owszem. Kiedyś nieco częściej, dzisiaj regularnością, jeśli o to chodzi, nie grzeszę, bo dzisiaj tak naprawdę ten rowerek stoi troszkę zakurzony. Ale tak. Bywało, że w trakcie oglądania meczów, zamiast siedzenia, sączenia browara i jedzenia czipsów, zdarzało mi się aktywniej wówczas spędzać czas właśnie dzięki temu rowerkowi.
Ale mimo wszystko taki rowerek stacjonarny to nie to samo co prawdziwy?
Oczywiście. Nie ma tego wiatru we włosach. Nie ma tej adrenaliny, a także bardzo często pięknych widoków. Samo pedałowanie to nie to samo. Po pewnym czasie staje się dość monotonne, a przez to nudne. Stacjonarny rower to zawsze opcja numer dwa. Tego prawdziwego nie przebije nigdy.
Wróćmy na chwilę do czasów, kiedy byłeś prezesem jednego z A-klasowych klubów. Jak już wspomniałeś, dość dobrze poznałeś, jak funkcjonuje ten świat futbolu od środka. A ja chciałbym zapytać o przyszłość klubów z niższych lig. Zwłaszcza w tych trudnych czasach. To, że zespoły z najwyższych poziomów rozgrywkowych dostaną po kościach, to bardzo prawdopodobny scenariusz, a co z tymi mniejszymi?
Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. Też do tej pory z nikim o tym nie rozmawiałem. W trakcie mojej prezesury takiej sytuacji nie było i naprawdę nie mam pojęcia, jak to wszystko się może zakończyć. Jednak z drugiej strony, tak sam z siebie, uważam, że jednak te mniejsze kluby z niższych lig tak mocno tego nie powinny odczuć.
Bo nie muszą płacić piłkarzom?
Zgadza się, to jeden z powodów. Jak wiadomo, choćby w A-klasie nie ma stałych kontraktów z zawodnikami, a to może się okazać kluczowe, bo faktycznie teraz, kiedy nie ma grania, tych pieniędzy mogłoby nie być. Najbardziej moim zdaniem ucierpią trenerzy i sztab szkoleniowy. Chociaż tak naprawdę obecna sytuacja nie powinna zniszczyć tej małej piłki. Małe kluby nie mają żadnych przychodów z biletów i dnia meczowego, więc nie grając tego, nie tracą, a do tego nie muszą płacić sędziom, co dla każdego budżetu jest dużym obciążeniem. Inna rzecz, jak do tego podejdą samorządy – dotacje już chyba wszędzie przyznane, a realizować celów nie można. Są inne powody, które niszczą ten piękny mały futbol.
Co to takiego?
Brak pasjonatów. Nie ma dzisiaj ludzi, którzy za wszelką cenę oddaliby się klubom z niższych lig. Dlatego też uważam, że te niższe ligi, tak między Bogiem a prawdą, są niszczone przez pieniądze. Pieniądze wszelkiej maści sponsorów, którzy mają jakieś tam fanaberie i płacą nie wiadomo jakie pieniądze za grę w VII czy nawet VIII lidze. Niedawno przypadkiem dowiedziałem się, ile płaci zawodnikom czołowy klub piotrkowskiej okręgówki, i to już jest lekka patologia. To już nie jest tak beztroski futbol jak jeszcze kilka lat temu…
Chcą stworzyć nową potęgę polskiej piłki?
Bądźmy poważni. Bardzo często jest tak, że tacy sponsorzy wymarzą sobie kupno jakiegoś klubiku, czynią to, a potem, niedługo później się wycofują. I zostawiają ten mały klub na pastwę losu. Wtedy wielu ludzi się po prostu do tego wszystkiego, mówiąc najprostszym językiem, zniechęca. Nie ma jakiejś takiej swobody działania. Najczęściej nawet to nie jest chęć zawojowania polskiej piłki od strony sportowej, ale po prostu chęć wzbogacenia się. A to, jakby nie patrzeć, w niższych ligach rzadko kiedy wychodzi. Wiele małych klubów budowanych jest też na najemnikach, a nie na bazie lokalnych społeczności.
I ludzie nie chcą się z tymi klubami utożsamić…
Zgadza się. I ja się wcale nie dziwię. Powinni dawać szansę chłopakom z okolic, którzy nawet mogą być gorsi, ale dla których ten klub jeszcze coś tam znaczy. Poza tym ci piłkarze, którzy dostają spore pieniądze za grę w jakimś klubie z niższych lig, w ogóle nie mają ambicji, żeby iść gdzieś wyżej. Ma tutaj wygodnie, toteż nie ma zamiaru się przemęczać. Ale włodarze tego nie widzą. Dużo jest kombinowania. Nie wiem, słyszałeś może o tym, że B-klasę piotrkowską mają połączyć z sieradzką?
Z sieradzką B-klasą to kojarzy mi się tylko ten słynny na całą Polskę LZS Chrząstawa.
No najbardziej znana ekipa chyba, ale co miałem na myśli. Teraz załóżmy taki klub, dajmy na to, z Gidel będzie musiał przemierzać kilkadziesiąt kilometrów, by pojechać na mecz do Chrząstawy. Dla amatorów będzie to w zasadzie cały dzień wyjęty z życiorysu. Poza tym jakie to będą koszty transportu. Nie wiem, czy te kluby to wytrzymają. W ostatnich latach kilka klubów zniknęło z piłkarskiej mapy, a nowych nie widać.
A wracając do Chrząstawy. Miałeś okazję zawitać tam na jakiś mecz?
Tak. Byłem nawet niedawno.
Podobało ci się? Słyszałem, że o ile poziom sportowy jest tam jaki jest, to atmosfera jednak całkiem przyjemna.
Zgadza się. To prawda, atmosfera była bardzo fajna. Dodam też, że miałem kiedyś okazję grać przeciwko Chrząstawie.
Jaki był wynik tego starcia?
Wygrali wysoko, ale prawda jest taka, że na tej murawie, o ile w ogóle można to nazwać murawą, bardziej klepiskiem bym to nazwał, nie dało się grać. Dziura na dziurze. Naprawdę, kamera czy aparat fotograficzny nie oddają tej rzeczywistości. Cud, że nikomu nic się nie stało, bo w takich warunkach, jakie tam panują, to o kontuzję było naprawdę bardzo łatwo. Chrząstawa to fajny folklor, fajna atmosfera, ale ta murawa zraziła mnie niesamowicie. Po prostu nie da się tam normalnie grać. A mam wrażenie, że nikt w ogóle nie chce nic z tym zrobić. Chyba tamtejsi chcą, by ta Chrząstawa była jakimś egzotycznym miejscem na mapie piłkarskiej polski i tyle.
Kiedyś można było znaleźć o nich artykuł zatytułowany „najgorszy klub w Polsce”. Być może im to pasuje. Nie chcą tego zmieniać…
Kto wie. Faktycznie może nie chcą wychodzić ze swojej strefy komfortu.
Zmieniając nieco temat. Wiem, że w IV lidze mazowieckiej miałeś okazję podziwiać wyczyny – uwaga – Michała Kucharczyka.
To prawda. Było to w listopadzie na meczu w Józefowie. Tamtejsza Józefovia podejmowała Pilicę Białobrzegi. I tak się składa, że już po 20 minutach goście prowadzili 2:0, a obie bramki zdobył Michał Kucharczyk. Mało tego, w drugiej odsłonie skompletował hattricka. Oczywiście nie ten dobrze znany Kucharczyk, który dzisiaj gdzieś tam kopie sobie w Rosji, ale tak. Była taka sytuacja…
A masz jakiś ulubiony stadion, na którym byłeś? Oczywiście w ramach rowerowej turystyki stadionowej.
Bardzo lubię stadion w Zakopanem, na którym swoje mecze rozgrywa A-klasowy KS Zakopane. Bardzo ładne są tam widoki. Z jednej strony boisko, a z drugiej Giewont. Naprawdę to robi wrażenie. Bardzo sympatyczna miejscówka dla spragnionych futbolowych i klimatycznych wrażeń. A i warto dodać, że grał tam, a może jeszcze gra, Brazylijczyk – Hernani, który ma za sobą ponad 200 meczów w ekstraklasie. Grał w Koronie Kielce, w Pogoni Szczecin. Fajna historia.
Wiedziałeś o nim, czy jakoś tak przypadkowo się na niego natknąłeś?
Przypadkowo. Wyróżniał się tam jakiś egzotyczny zawodnik, to kilka minut tak naprawdę zajęło mi „wygooglowanie”, że to jednak o niego chodzi. Czysty przypadek.
A jak partnerka zapatruje się na Twoją pasję?
Na razie jest wyrozumiała, choć chyba nie do końca zdaje sobie sprawę ze skali problemu (śmiech). Czasami żartowałem, że prawdziwym testem dla naszej miłości będzie Euro 2020, ale – szczęście w nieszczęściu – wyrok został odroczony o rok. A tak już zupełnie na poważnie, to mam to szczęście, że trafiłem na kobietę, która próbuje mnie rozumieć. To bardzo dużo. Mam tutaj też jeszcze inną refleksję…
Możesz się nią podzielić?
Oficjalnych statystyk na ten temat oczywiście nigdzie nie ma, ale w niższych ligach częściej niż kontuzje kończą kariery zawodnikom właśnie kobiety. Bywało, że miałem o to żal, traciłem zawodników czy kumpli, bo ważniejsze od piłki okazywały się pampersy i seriale. Musiał przyjść czas na mnie, bym zrozumiał, że to trochę inaczej działa. Że człowiek nie jest do niczego zmuszany, tylko sam chce spędzać inaczej czas. Nie przypadkiem rozmawiamy teraz głównie o moich wyprawach z przeszłości, a w tym roku mam na koncie tylko jeden bezbramkowy remis na warszawskim Ursusie.
Teraz pewnie troszkę piłki brakuje. I na świeżym powietrzu, i w telewizji. Jednak wiem, że lubisz historyczne mecze, a tych ostatnio przybywa.
Tak. Uwielbiam. Czy to niedawno oglądałem historyczne zwycięstwo nad Niemcami, czy jakieś retro transmisje. Bardzo przyjemna rzecz na zabicie nudów. Lata 90. i możliwość oglądania chociażby Jacka Berensztajna w magazynie Gol, do którego mam duży sentyment. Piękne to były czasy. Wtedy Berensztajn był gwiazdą ekstraklasy, a dzisiaj można go spotkać na meczach w niższych ligach.
Na koniec moje tradycyjne pytanie. Czego można Ci życzyć?
Zdrowia. Zdrowie jest najważniejsze. Jak wszyscy będą zdrowi, to wszystko się jakoś poukłada i będzie dobrze.