Kiedy stan konta staje się ważniejszy od sukcesów – Rosja i Turcja beznadziejne na Euro


Dlaczego Rosjanie i Turcy od lat zawodzą?

18 czerwca 2016 Kiedy stan konta staje się ważniejszy od sukcesów – Rosja i Turcja beznadziejne na Euro

Rosja i Turcja może nie były uznawane za czarne konie mistrzostw, ale pewne oczekiwania wobec obu ekip zostały postawione. Wyjście z grupy, może coś więcej? W końcu większość reprezentantów tych krajów występuje w niezłych rodzimych ligach. Rzeczywistość okazała się jednak bolesna, bo Rosjanie i Turcy szanse na wyjście z grupy mają iluzoryczne i zanotują kolejną już klęskę na wielkich imprezach. Dlaczego tak się stało?


Udostępnij na Udostępnij na

Oglądając wczoraj spotkanie Hiszpania – Turcja, można było odnieść wrażenie, że spotkały się drużyny z zupełnie innych lig. Ci pierwsi lepiej operowali piłką (co oczywiste), byli szybsi, grali z większym zaangażowaniem i rozwagą taktyczną. Turcy wyglądali przy mistrzach Europy z 2012 roku jak amatorska drużyna, której przyszło grać w krajowym pucharze z przedstawicielem najwyższej ligi. Umówmy się, 3:0 było najniższym wymiarem kary. Po dwóch kolejkach turnieju podopieczni Terima są najgorszą drużyną i ich szanse na awans trzeba traktować w kategorii cudu.

W meczu z Hiszpanią w podstawowym składzie reprezentacji Turcji było zaledwie trzech zawodników, którzy grają poza rodzimą ligą. Arda Turan z FC Barcelona, Hakan Calhanoglu z  Bayeru Leverkusen i Burak Yilmaz odcinający kupony w chińskim Bejing Guoan. W sumie nic w tym dziwnego, skoro kadra Turcji jest złożona głównie z zawodników występujących w lidze tureckiej, która ostatnimi czasy nie jest zbyt cenioną w Europie (aż 16 piłkarzy z kadry Terima).

Ośmioletnia przemiana mentalna

W 2008 roku, kiedy Turcy po raz ostatni osiągnęli coś w piłce reprezentacyjnej, wyglądało to zgoła inaczej. Praktycznie cała ofensywa była zbudowana na piłkarzach grających w dobrych zagranicznych klubach. Hamit Altintop z Bayernu, Emre Belozoglu z Newcastle, król Tatarstanu Gokdeniz Karadeniz z Rubinu Kazań, Nihat Kahveci z Villarrealu czy Tuncay Sanli z Middlesborough. Nie są to być może wielkie europejskie marki, ale pokazują zmianę mentalności tureckich graczy na przestrzeni kilku lat. To właśnie dzięki temu możemy zrozumieć, skąd bierze się obecna słabość tej kadry.

Reprezentacja Turcji z Euro 2008 *zaznaczeni zawodnicy grający poza Turcją

8-10 lat temu piłkarze znad Bosforu marzyli, by wyjechać za granicę i osiągnąć sukces w dobrych europejskich klubach. Większość z nich decydowała się zmienić otoczenie w imię własnego rozwoju. Jednym się udawało, drugim nie. Ale próbowali, to najważniejsze. Wyjechanie z rodzimej ligi i opuszczenie strefy komfortu zawsze rozwija i wie o tym o każdy. Znamy zresztą wypowiedzi polskich piłkarzy twierdzących, że rok trenowania w klubie z czołowej ligi daje więcej niż trzy sezony spędzone w ekstraklasie.

Podobnie było z tureckim graczami, a efekty ich rozwoju mogliśmy oglądać właśnie na przykładzie reprezentacji z 2008. Weźmy takiego Nihata Kahveciego. Mógł zostać w Besiktasie, zarabiać krocie i uchodzić za boga w Turcji, ale wybrał wyjazd do Hiszpanii, najpierw do Realu Sociedad, a potem Villarrealu. Rozwinął się za granicą? Na tle kolegów z kadry przeciętny napastnik z La Liga wyglądał jak profesor. Takie przykłady można byłoby mnożyć. A jak wygląda to teraz?

Zgubna strefa komfortu

Z 23 zawodników powołanych przez Fatiha Terima jedynym, który wyjechał z kraju, był Arda Turan. „Ale jak to?” – zapytacie, w końcu są w reprezentacji Turcji gracze z klubów zagranicznych. No są, tyle tylko, że oni urodzili się poza granicami własnego kraju i nigdy w rodzimej lidze nie grali. Trudno oczekiwać, że urodzony w Mannheim Hakan Calhanoglu zaczynałby swoją karierę w tureckiej Super League, a nie w Bundeslidze. Podobnie sytuacja wygląda z Nurim Sahinem, Emrem Molem (bardzo utalentowany zawodnik) czy Yunusem Mallim.

Reszta zawodników nie garnie się zbytnio do wyjazdu do czołowych lig, a chętni na nich są. Trochę to dziwne, że wyceniany na 7,5 mln euro Semih Kaya czy Oguzhan Ozyakup zatracili chęci na podbicie europejskich lig. Zamiast walki o miejsce w podstawowym składzie czołowej drużyny z Bundesligi czy Premier League wolą liczyć kolejne miliony na koncie i grać w hegemonach ligi tureckiej. A to, że rokrocznie blado wypadają w europejskich pucharach, traktują w kategorii pecha. To bardzo wygodne, ale i zgubne rozwiązanie. Powoduje w końcu zatracenie chęci doskonalenia własnych umiejętności.

Patrząc na reprezentację Turcji na Euro 2016, wydaje się, że takie podejście zawodników może być powodem jej słabej postawy. W otoczeniu zagranicznych gwiazd ci piłkarze wyglądają nieźle, ale kiedy przychodzi im się zmierzyć z prawdziwym wyzwaniem, tracą wszystkie argumenty. Dopóki nie zmienią podejścia do wykonywania swojego zawodu, reprezentacja nie będzie mogła marzyć o osiągnięciu sukcesu.

Za hajs oligarchów się baw, a o piłce nie myśl

Analogicznie sytuacja wygląda z reprezentacją Rosji, tyle tylko, że piłkarze „Sbornej” wydają się być jeszcze bardziej rozleniwieni przez miliony dolarów wpływające na ich konta. Po dwóch kolejkach fazy grupowej Euro to właśnie Rosjanie zaprezentowali się najgorzej. W meczu z przeciętną Słowacją nie byli w stanie przez 80 minut wykonać składnej akcji. Pokazali za to brak ambicji, beznadziejność w defensywie i kompletny brak pomysłu w ofensywie. Zasłużenie przegrali 1:2 i prawdopodobnie pożegnają się w przyszłym tygodniu z turniejem.

W kadrze Leonida Słuckiego nie ma żadnego zawodnika, który wyjechałby w czasie kariery poza granice Rosji. Wyjątkiem jest Roman Neustaedter, ale ten gra w reprezentacji jedynie dlatego, że występuje w Schalke, klubie silnie powiązanym z Gazpromem. A wiadomo, interesy władz państwowych w kraju naszych wschodnich sąsiadów zawsze stoją na pierwszym miejscu.

Problemem tamtej kadry jest właśnie fakt, że zawodnicy nigdy nie sprawdzili się na arenie międzynarodowej. Bo czym są występy Artioma Dziuby w barwach Zenitu w Lidze Mistrzów, kiedy gra w jednej ekipie z Hulkiem czy Dannym? To obcokrajowcy odwalają czarną robotę i są odpowiedzialni za sukcesy rosyjskich klubów w europejskich pucharach. Reprezentanci „Sbornej” pełnią tam bardziej funkcję tła.

W kadrze Leonida Słuckiego nie ma żadnego zawodnika, który wyjechałby w czasie kariery poza granice Rosji. Wyjątkiem jest Roman Neustaedter, ale ten gra w reprezentacji jedynie dlatego, że występuje w Schalke, klubie silnie powiązanym z Gazpromem. A wiadomo, interesy władz państwowych w kraju naszych wschodnich sąsiadów zawsze stoją na pierwszym miejscu.

Dlatego też można się zastanawiać, ile znaczy fakt, że Fiodor Smołow jest królem strzelców rodzimej ligi, albo to, że Igor Akinfiejew od lat broni w CSKA Moskwa. Tamtejsza liga jest tak odizolowana od reszty świata, że właściwie trudno zweryfikować jej poziom. Mierny poziom, warto dodać.

Na Euro 2008 sytuacja pozornie wyglądała bardzo podobnie, bo jedynie Oleg Saenko występował za granicą. Tyle tylko, że w kadrze „Sbornej” grało kilku zawodników z doświadczeniem wyniesionym z europejskich klubów (Sychev, Zhirkov), a wyróżniający się zawodnicy szybko ruszyli na podbój Europy (Arshavin, Bilyaledinov, Pavlyuchenko). Z różnym skutkiem, ale jednak.

Od kilku lat praktycznie żaden rosyjski piłkarz nie wyjechał z własnej ligi. Tworzy to pewną ułudę. Najlepsi rosyjscy piłkarze zarabiają krocie i myślą, że są dobrzy. Jednak potem w zderzeniu z europejskim futbolem okazuje się, że są warci tyle co nic. Nie zmienia to jednak zupełnie stanu ich konta. I tak od ośmiu lat zatacza się błędne koło, a perspektyw na zmianę raczej nie widać.

A więc, Rosjo i Turcjo, odpadnijcie z tego Euro jak najszybciej. Tęsknić za wami nie będziemy. A może pomoże wam to zrozumieć pewne rzeczy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze