Podopieczni Rudiego Garcii po sporych trudnościach pokonali Fiorentinę 2:0. Zgodnie z oczekiwaniami Toskańczycy postawili wysoko poprzeczkę, ale zgrany rzymski kolektyw przewyższył przeciwników, co zagwarantowało udaną inaugurację w lidze.
Po udanym zeszłorocznym sezonie Romy wzrosły apetyty na scudetto podczas rozpoczynającego się sezonu Serie A. Stołeczny klub wzmocniony klasowymi piłkarzami musiał przeskoczyć poważną przeszkodę na inaugurację rozgrywek, bo musiał stawić czoła Fiorentinie, która również ma również duże aspiracje. Klub z Toskanii zamierza powalczyć o podium włoskiej ekstraklasy, gdyż chce powrócić po pięciu latach do Ligi Mistrzów. Pojedynek na Stadio Olimpico dostarczył wiele podtekstów, ponieważ szkoleniowiec Violi, Vincenzo Montella występował wcześniej, jako piłkarz Giallorossich, a po zakończeniu zawodowej kariery został trenerem, lecz prawdziwej szansy od zarządu klubu nie dostał.
Na boisku większą dyscyplinę mieli gospodarze, którzy kontrolowali grę w każdym jej detalu. Przyjezdni nie potrafili skonstruować składnej akcji na bramkę Morgana De Sanctisa, który w pierwszej części mógł we własnej szesnastce urządzić sobie piknik, gdyż w ogóle nie miał okazji do zademonstrowania swoich umiejętności. Vincenzo Montella liczył na swojego napastnika Mario Gomeza, który cały zeszły sezon stracił z powodu kontuzji. Niemiec zarówno w pierwszej połowie, jak i po zmianie stron nie zaprezentował niczego, co mogłoby przykuć większą uwagę. Trafienie, które zanotował Radja Nainggolan dodało większej pewności siebie drużynie ze stolicy Włoch. Po objęciu prowadzenia rzymski zespół był bardziej napędzony do osiągnięcia sukcesu i ten zapał był widoczny przed zmianą stron.
W drugiej połowie scenariusz nieco się zmienił. Fiorentina atakowała na bramkę Romy z większym impetem, lecz miała bardzo dużo pecha. Raz z rzutu wolnego piłka po strzale Josipa Ilicicia trafiła w poprzeczkę, a później niewidoczny napastnik Khouma Babacar zmarnował jedyną swoją doskonałą okazję w tym spotkaniu. Mimo dużego uporu Toskańczyków ostatnie słowo należało jednak do gospodarzy, którzy w ostatniej akcji meczu zdobyli bramkę. Piłkę do siatki wpakował Gervinho, który w pierwszej części spotkania wypracował gola Nainngolana, tak teraz sam wykończył sytuację i zagwarantował duży spokój Rudiemu Garcii. Francuski szkoleniowiec denerwował przez całe spotkanie czy jego zespół straci prowadzenie. W tamtym momencie mógł być spokojny, bo już nic złego się nie mogło wydarzyć.
Skutkiem tak uporczywego ataku była jeszcze nie do końca zgrana defensywa Romy, bo w niej wystąpiło aż trzech nowych piłkarzy. Bardzo dobre wrażenie pozostawił po sobie Ashley Cole, który niewątpliwie wzmocnił przed sezonem lewą stronę obrony, która stanowiła największy mankament wicemistrzów Włoch. Patrząc na przebieg całego spotkania rzymianie mogą coś tym stylem gry zawojować, jeżeli zostanie on udoskonalony. Natomiast Fiorentina będzie musiała się, jak najszybciej podnieść z tej porażki, bo jeżeli nie będzie punktowała w kolejnych spotkaniach to później może być już ciężko, bowiem od szóstej ligowej kolejki Viole czekają cotygodniowe szlagiery, co będzie wystawieniem na próbę zespołu Vincenzo Montelli.