W marcu 2015 roku Frank Ribery doznał poważnej kontuzji podczas meczu Ligi Mistrzów z Szachtarem, a potem bezskutecznie próbował wrócić do formy w grudniu (choć strzelił bramkę Borussii Moenchengladbach). Wydawało się, że już nigdy nie osiągnie pułapu możliwości, które prezentował w najlepszych latach kariery. Stało się inaczej. W lutym Francuz wrócił na dobre do składu i z meczu na mecz coraz bardziej piłkarsko rósł. Dziś jest na szczycie, bo tak dobrego Ribery’ego jak w ostatnich tygodniach nie oglądaliśmy już dawno.
Nie będziemy już dokładnie opisywać trudnych momentów w jego karierze, bo zrobiliśmy to jesienią zeszłego roku. Wróćmy do lutego bieżącego roku. Ribery zaliczył comeback w spotkaniu z Darmstadt. Wszedł na boisko w drugiej połowie za Kingsleya Comana i było to wejście co najmniej obiecujące. Były gracz Olympique’u Marsylia rozruszał grę kolegów, zaliczył kilka szarż lewą stroną, a wisienką na torcie była asysta przy golu Lewandowskiego.
Kolejne tygodnie były równie udane. Początkowo wicemistrz świata z 2006 roku wchodził na boisko przede wszystkim z ławki rezerwowych, pod koniec sezonu wywalczył miejsce w pierwszym składzie. Przed nowym sezonem, jeżeli Francuz pozostałby w zdrowiu, kibice mogli mieć wobec niego bardzo duże nadzieje, ponieważ z tygodnia na tydzień jego forma rosła.
Początkowo Ribery wchodził na boisko przede wszystkim z ławki rezerwowych, pod koniec sezonu wywalczył miejsce w pierwszym składzie.
Po mundialu w Brazylii zakończył karierę w reprezentacji, miał więc duży komfort z powodu tego, że od początku przygotowań pracował wespół z kolegami i nowym trenerem Carlo Ancelottim. Bardzo szybko załapał chemię z Włochem, a fakt, że tuż po powrocie do formy był w wysokiej dyspozycji, potwierdził w sparingach. W wielu z nich był wyróżniającą się postacią, a także strzelił pięć goli.
Po mundialu w Brazylii Ribery zakończył karierę w reprezentacji, miał więc duży komfort z powodu tego, że od początku przygotowań pracował wespół z kolegami i nowym trenerem Carlo Ancelottim. W sparingach strzelił pięć goli.
Nowy sezon zaczął się tak jak ostatni, czyli od kolejnych spotkań, po których jego zagrania, szarże bocznymi sektorami mogły być oklaskiwane przez rzesze kibiców. Już w otwierającym sezon meczu z Werderem strzelił gola, a popis piłkarskiej magii pokazał we środę z Herthą. Nie dość, że rozegrał jeden z najlepszych meczów od wielu miesięcy, bo niemal każda akcja musiała przejść przez jego nogi, a on sam był na boisku niemal wszędzie, to jeszcze strzelił gola, który pokazał ogromną pewność siebie i znakomite wyszkolenie techniczne.
https://www.youtube.com/watch?v=bX9BioPq8kg
Co jeszcze z tego monachijskiego wieczoru możemy zapamiętać? Z samego przebiegu meczu chyba nie za dużo, bo berlińczycy sprawiali wrażenie drużyny, która przyjechała na Allianz Arena przegrać jak najmniej boleśnie. Zapamiętamy natomiast dwa powroty: Jerome Boatenga do wyjściowego składu (po kontuzji odniesionej w półfinale Euro z Francją zagrał po raz pierwszy w sobotę, kiedy na końcówkę wszedł z ławki rezerwowych) i dużo głośniejszy Arjena Robbena. Holender zagrał po raz pierwszy w oficjalnym meczu od 5 marca 2016 roku (od „Der Klassiker” zremisowanego w Dortmundzie 0:0) i sprawił on, że echa jego pierwszego od wielu miesięcy meczu szybko nie ucichnął. Tuż po wejściu na boisko w 65. minucie od razu zabrał się do pracy i nie było po nim w ogóle widać, że wraca po tak długiej przerwie. Na dokładkę strzelił też gola na 3:0.