Serbowie nie tylko nie zagrają na przyszłorocznych mistrzostwach Europy, ale mają także kłopoty w Lidze Narodów. Na dodatek szanse na ich utrzymanie w Dywizji B Ligi Narodów są już jedynie iluzoryczne. Najłatwiej byłoby zrzucić winę na skądinąd renomowane nazwiska piłkarzy, jednak problemy Serbii są dużo poważniejsze.
Przynajmniej teoretycznie Serbia nie powinna mieć problemów z zakwalifikowaniem się na Euro. W grupie eliminacyjnej co prawda faworytem była Portugalia, jednak to właśnie Serbia była drugim kandydatem do awansu. Ostatecznie grupę z przewagą trzech punktów nad Portugalczykami wygrali Ukraińcy, a Serbom dzięki ubiegłorocznej Lidze Narodów pozostała faza play-off.
Także i tutaj zdecydowanym faworytem była właśnie reprezentacja „Orłów”. Ostatecznie tylko dzięki bramce w ostatniej minucie doprowadziła ona do dogrywki, a następnie rzutów karnych w spotkaniu ze Szkocją. W ostatniej serii „jedenastek” nie trafił jednak Aleksandar Mitrović i Serbów po raz kolejny nie zobaczymy na Euro.
Blamaż
Równie źle wygląda sytuacja Serbii w Lidze Narodów. Przed ostatnią kolejką zajmują oni ostatnie miejsce w swojej grupie Dywizji B. Mają na swoim koncie jedynie trzy punkty, na dodatek wszystkie zdobyte dzięki remisom. Serbska kadra w praktyce ma już tylko matematyczne szanse na uniknięcie spadku do Dywizji C. Musi ona nie tylko wygrać z Rosją, ale także liczyć na przegraną Turków w meczu z Węgrami.
Oba spotkania z Węgrami w LN są najbardziej symptomatyczne dla reprezentacji prowadzonej przez Ljubisę Tumbakovicia. W Belgradzie Serbia przegrała 0:1, natomiast w Budapeszcie zremisowała 1:1. Będąc zdecydowanym faworytem w obu pojedynkach, zagrała bardzo słabo, nie mając praktycznie żadnego pomysłu na grę. Jeszcze gorzej wyglądało zaś zaangażowanie serbskich piłkarzy.
Tymczasem Węgrzy do obu spotkań przystąpili w rezerwowych składach. W niedzielnym meczu w swojej stolicy nie mogli skorzystać z sześciu podstawowych zawodników. Serbia co prawda zagrała z Węgrami w składzie nieco zmienionym w porównaniu do meczu ze Szkocją, lecz obie kadry dzieli różnica potencjałów. Czy zastąpienie wspomnianego Mitrovicia przez Lukę Jovicia można bowiem uznać za poważne osłabienie? To chyba tylko pytanie retoryczne.
Medialne rewelacje
Serbia jako samodzielna reprezentacja jeszcze ani razu nie zagrała na mistrzostwach kontynentu. Problem w tym, że ich powiększenie przy potencjale tej kadry powinno ułatwić jej drogę do kwalifikacji na mistrzowski turniej. W przyszłym roku na Euro zagrają przecież zespoły niżej notowane od „Orłów”, w tym wspomniane Węgry. Klęska w LN nie napaja dodatkowo optymistycznie przed losowaniem grup eliminacyjnych do mistrzostw świata. Po spadku do niższej dywizji Serbowie będą losowani z trzeciego koszyka, co utrudni nawet zakwalifikowanie się do baraży.
Ostatnie wyniki mają wpływ nie tylko na rosnące niezadowolenie serbskich kibiców. Sytuacja stała się napięta w samej kadrze, o czym wprost mówi jej selekcjoner. Tumbaković przed meczem z Węgrami stwierdził, że „atmosfera w drużynie nie jest zbyt dobra”. Wtórował mu Nemanja Maksimović, który uznał przegraną ze Szkocją za największą klęskę w karierze swojej i jego kolegów z reprezentacji.
Trener i jego podopieczny nie zdradzili jednak żadnych szczegółów. Swoje śledztwo przeprowadzili więc dziennikarze. Z ich informacji wynika, że w dużej mierze za całą sytuację odpowiedzialny jest Aleksandar Kolarov. Przed meczem ze Szkocją miał on odmówić wejścia na boisko, tłumacząc się obietnicą złożoną swojemu klubowemu trenerowi, Antonio Conte. W związku z tym zdradę drużyny miał mu zarzucić inny gwiazdor reprezentacji, Dusan Tadić.
Rewelacjom dotyczącym piłkarza Interu Mediolan zaprzeczył jednak selekcjoner. Według Tumbakovicia sytuacja opisywana przez media w ogóle nie miała miejsca. Co więcej, szkoleniowiec zapowiedział, że ponownie powołałby Kolarova i zamierza to uczynić przed kolejnymi meczami serbskiej kadry. Prawdziwym powodem absencji kapitana drużyny miała być kontuzja.
Kto jest winny?
Nawet jeśli doniesienia dotyczące Kolarova byłyby prawdziwe, trudno uznać je za wytłumaczenie ostatnich słabych występów kadry. Nie zaczęły się one wszak od spotkania ze Szkocją. Pierwszy poważny sygnał alarmowy został bowiem wysłany już półtora roku temu. Właśnie wówczas w meczu eliminacyjnym do ME Serbowie przegrali 0:5 z Ukraińcami.
Ciekawą tezę na temat słabej gry Serbii przedstawił Rade Bogdanović, pod koniec ubiegłego wieku reprezentant Jugosławii i piłkarz Atletico Madryt. W rozmowie z dziennikiem „Danas” stwierdził, że serbska kadra nie wie tak naprawdę, jak ma grać. Oddaje więc inicjatywę przeciwnikom, mając nadzieję na odzyskanie piłki bez większego wysiłku. Potem okazuje się jednak, że to rywal dyktuje warunki gry, co było widać zwłaszcza w dwóch ostatnich meczach „Orłów”.
Za nieznajomość realiów współczesnego futbolu odpowiedzialny ma być przede wszystkim Serbski Związek Piłki Nożnej (FSS). Trener Milorad Kosanović w wypowiedzi dla wspomnianej gazety dostrzegł brak systemu, który obowiązywałby od najmłodszych drużyn do pierwszej reprezentacji. Piłkarze Serbii nie mają z tego powodu wypracowanych automatyzmów, dlatego grają archaicznie. Szkoleniowiec zwracał w tym kontekście uwagę na grę Szkotów. Dzięki schematom udało im się zablokować najważniejszych graczy serbskiej ofensywy, czyli wspomnianych Mitrovicia i Tadicia oraz Siergieja Milinkovicia-Savicia.
Zmienić selekcjonera (?)
Oczywiście krytycy „Orłów” zwracają uwagę nie tylko na systemowe problemy serbskiego futbolu. Za same wyniki odpowiedzialny jest selekcjoner, choć dla niektórych komentatorów jest on jedynie kozłem ofiarnym. Jego główną winą nie jest złe ustawienie zawodników czy nieumiejętność stworzenia atmosfery w szatni, ale… rozbudzenie zbyt dużych oczekiwań serbskich kibiców. Nadmierny optymizm miał im się udzielić po wygranej 2:1 z Norwegią w półfinale play-off o udział w ME.
Tumbaković został mianowany selekcjonerem w ubiegłym roku, aby nie tyle posprzątać bałagan, co zamaskować prawdziwy stan serbskiego futbolu. Jak widać, to zadanie do pewnego momentu wykonywał znakomicie, bo po wspomnianej klęsce z Ukrainą mało kto wierzył w pojawienie się jakiejkolwiek szansy awansu na Euro.
68-letni szkoleniowiec na krótką metę ugasił więc pożar. Był on zresztą poważniejszy niż sam fakt porażki z Ukraińcami. Jego poprzednik, Mladen Krstajić, tak naprawdę rozsadził całą reprezentację. Przed mundialem w Rosji odebrał opaskę kapitańską Branislavowi Ivanoviciowi, a także skłócił się z kilkoma innymi zawodnikami. Tumbakoviciowi nie udało się zresztą namówić do powrotu do kadry Ivanovicia. Dodatkowo z gry zrezygnował Nemanja Matić, a selekcjoner miał wychowawcze problemy z Joviciem.
Zrzucenie wszystkich win na doświadczonego trenera jest więc najprostszym rozwiązaniem. Problem w tym, że zwolennicy jego dymisji nie przedstawiają żadnej realnej alternatywy. Kibice najchętniej widzieliby w kadrze Dragana Stojkovicia, ale szkoleniowiec może nie być zainteresowany rozwiązaniem umowy z Chińczykami. W mediach przewija się także temat Veljko Paunovicia, który jednak całkiem niedawno zaczął pracę w angielskim Reading. Jako trzeci najczęściej na giełdzie nazwisk pojawia się Vladan Milojević pracujący obecnie w Arabii Saudyjskiej.
Twardogłowa federacja
Zwolnienie Tumbakovicia oznaczałoby, że Serbia po raz czwarty zmieniłaby selekcjonera w ciągu nieco ponad trzech lat. W takiej sytuacji trudno nie zadać pytań o kondycję samej serbskiej federacji. Powyższe fakty wskazują jasno, że FSS bardzo łatwo przychodzi bowiem zrzucanie winy na kolejnych szkoleniowców. Sam związek niechętnie przyznaje się z kolei do jakichkolwiek błędów.
W dużej mierze jest to efekt politycznej protekcji, na którą liczyć mogą obecne władze FSS. Prezesem serbskiej federacji jest bowiem Slavisa Kokeza, biznesmen i członek rządzącej krajem Serbskiej Partii Postępowej. Dzięki protekcji prezydenta Aleksandara Vucicia stał się monopolistą na krajowym rynku usług informatycznych, dlatego nie ukrywa swojej przyjaźni z głową państwa.
#SerbskaPiłka
Oto człowiek, który odpowiada za upadek serbskiej piłki reprezentacyjnej. Prezes Serbskiego Związku Piłki Nożnej Slaviša Kokeza.
Powinien zostać już dawno wyrzucony, ale problem jest taki że jest ziomkiem i członkiem ekipy rządzącej Serbią i nikt mu nic nie może. pic.twitter.com/fXpIZYj71N— Przemek Siemieniako 🇵🇱🤝🇷🇸 (@PrzemekSiemanko) November 13, 2020
Kokeza co prawda po porażce ze Szkocją posypał głowę popiołem, ale jednocześnie starał się rozmywać odpowiedzialność za brak awansu na Euro. W przyszłym tygodniu ma się spotkać zarząd FSS, natomiast w drugiej połowie grudnia zwołane zostanie nadzwyczajne zgromadzenie federacji. Wówczas podjęte mają być „decyzje kluczowe dla serbskiej piłki”.
Powyższego sformułowania trudno nie uznać za klasyczną mowę-trawę. Kokeza nigdy nie bierze pełnej odpowiedzialności za posunięcia federacji, bo unika niewygodnych pytań. Podczas nielicznych spotkań z dziennikarzami prowadzi swój monolog, stąd nie mają one wiele wspólnego z konferencjami prasowymi w ich klasycznym rozumieniu. Mało kto wierzy więc, że w przyszłym miesiącu cokolwiek zmieni się na lepsze.