„Królewscy” pod wodzą Beniteza punktują z regularnością szwajcarskiego zegarka. Już zaczyna się listopad, a drużyna ze stolicy Hiszpanii jeszcze ani razu nie przegrała w lidze. Mimo to słychać głosy krytyki mówiące o tym, że Real gra za mało efektownie. Benitez musi mieć się na baczności, ponieważ jeden szkoleniowiec w ostatnich latach musiał się wynieść z Madrytu z tego samego powodu, mimo pozornie zadowalających wyników.
Fabio Capello objął drużynę Realu latem 2006 roku. Real mimo wielkich gwiazd w poprzednich latach nie potrafił wygrać żadnego trofeum i regularnie przegrywał walkę o dominację w lidze z Valencią bądź Barceloną. Słynni „Galacticos” z takimi piłkarzami w składzie, jak: Beckham, Ronaldo, Zidane czy Figo stali się synonimem utraconych pieniędzy i braku przełożenia milionów w banku na miejsce w tabeli.
Właśnie w atmosferze ogólnego rozczarowania Włoch zaprowadzał nowe porządki przy Santiago Bernabeu. Jedną z pierwszych decyzji byłego piłkarza m.in. Romy i Juventusu było zatrudnienie Predraga Mijatovicia (dawnej gwiazdy Realu) na stanowisku dyrektora sportowego „Królewskich”. Jego kontakty bardzo ułatwiły wzmocnienie drużyny dwoma kluczowymi graczami „Starej Damy”. Do Madrytu przybyli Fabio Cannavaro i Emerson, którzy stanowili podstawę drużyny w czasie panowania Capello. Okazyjne zakupienie Ruuda van Nistelrooya za 15 mln euro z Manchesteru United także okazało się kluczowe w kontekście nadchodzącego sezonu.
Początek nie był usłany różami. Pewne zwycięstwa były przeplatane remisami z m.in. Villarrealem, Atletico i porażką z Lyonem w grupie Ligi Mistrzów. Na szczęście dla Capello podobne problemy dopadły Barcelonę Rijkaarda. Wygrane przez „Królewskich” Gran Derbi 2:0 po bramkach Raula i van Nistelrooya włało nadzieję w serca kibiców drużyny ze stolicy.
Wyścig po tytuł podczas kampanii 2006/2007, w przeciwieństwie do tych mniej odległych, ciągnął się w niesamowicie ślimaczym tempie. Zarówno Barcelona, jak i Real wcale nie wybijali się ponad resztę stawki, także grą. Oparty na dośrodkowaniach i kontrach defensywny styl nie podobał się włodarzom „Królewskich” . Najbardziej kryzysowym momentem sezonu był grudzień. Porażki z Deportivo i Recreativo Huelva (aż 0:3) sprowadziły czarne chmury nad Madryt. Narastający konflikt między Capello a częścią drużyny (m.in. Beckhamem) także nie wpływał dobrze na atmosferę wokół zespołu.
Dodatkowo obie czołowe hiszpańskie drużyny odpadły z Ligi Mistrzów już w 1/8 finału. W tamtym momencie zarówno Barcelona, jak i Real obudziły się z zimowego letargu i zaczęły bardziej regularnie punktować. W międzyczasie odejście z zespołu „Królewskich” wraz z końcem sezonu ogłosili Roberto Carlos i David Beckham. W tym kluczowym momencie rozgrywek dała o sobie znać konsekwencja Capello. Przez cały sezon ustawiał w środku pola Diarrę, mimo krytycznych opinii, i nagle w jednej chwili Malijczyk zaczął grać dużo lepiej niż dotychczas i stał się centralną postacią zespołu. Bardzo pomocny okazał się być sprowadzony z czerwonej części Manchesteru Ruud van Nistelrooy. Holender z miejsca wskoczył do podstawowego składu i swoją grą zmusił do odejścia zimą słynnego brazylijskiego Ronaldo. Zresztą van Nistelrooy zakończył ten sezon z koroną króla strzelców.
Po emocjonujących wiosennych meczach i niesamowitej ostatniej kolejce, podczas której Real odwrócił losy spotkania z Mallorcą, „Królewscy” zdobyli swój trzydziesty tytuł mistrzowski. Mimo niesamowitej fety Capello nie wydawał się być specjalnie zadowolony. Jeszcze przed końcem rozgrywek został skrytykowany przez swoich szefów za styl gry Realu i konfliktowość. Jednak to pierwszy powód miał być decydujący przy zerwaniu współpracy między włoskim szkoleniowcem a włodarzami klubu ze stolicy Hiszpanii.
Opowiadam tę historię ku przestrodze Beniteza. Musi pamiętać, że w Realu nie liczy się tylko ostateczny wynik, ale i styl, w jakim go osiągnięto. Choć kto wie, może czasy już się zmieniły?