Real Madryt przyjeżdża na rewanż do Manchesteru po ponad pięciu miesiącach od pierwszego spotkania dwumeczu. Szmat czasu, a w futbolu to już zupełnie nowa era. Zespół Zinedine'a Zidane'a po porażce 1:2, chce odwrócić losy rywalizacji i po świetnym sezonie ligowym włączyć się do gry o Ligę Mistrzów. Na przeszkodzie staje jednak banda Guardioli, która może pozbawić "Królewskich" szans na Puchar Europy, jednocześnie przypominając im dawne koszmary 1/8 finału Champions League.
A przeciwnikiem Realu nie będzie jedynie zespół z Manchesteru. Piłkarze Zinedine’a Zidane’a będą musieli strzelić co najmniej dwa gole The Citizens na ich terenie, przy tym radząc sobie bez kapitana i lidera – Sergio Ramosa. Przeciwności losu jest wiele, a żeby grać dalej Królewscy będą musieli przezwyciężyć je wszystkie.
Przegrana na własne życzenie
Pozycja wyjściowa Realu przed rewanżem ciekawa nie jest. Porażka 1:2 na własnym stadionie sprawia, że niezależnie od wszystkiego, aby mieć szanse na awans, trzeba strzelić co najmniej dwie bramki. Delikatnie rzecz ujmując, mógł Real zapewnić sobie znacznie większy komfort już w pierwszym meczu. Gdy wydawało się bowiem, że podopieczni Zidane’a mają mecz pod kontrolą, szybko strzelone przez Manchester City dwa gole oraz czerwona kartka Ramosa odwróciły losy dwumeczu.
Do pewnego czasu Real miał wszystko w swoich rękach. Gol strzelony przez Isco po godzinie gry dawał bardzo wygodny rezultat 1:0, przy którym, w wypadku trafienia do bramki Citizens w rewanżu, Królewscy zmusiliby rywali do zdobycia co najmniej trzech bramek. Zespół Zidane’a, podobnie jak w meczu przeciwko PSG, przespał końcówkę meczu i w parę minut dał wbić sobie dwa gole.
Gdyby nie ten nieszczęsny mecz z Paryżanami na Estadio Santiago Bernabeu, to być może w ogóle do dwumeczu Manchester City – Real Madryt by nie doszło. Wówczas to piłkarze Los Blancos po golu Benzemy na 2:0 w 79. minucie zapadli w pięciominutowy sen, który kosztował ich stratę dwóch goli, a ostatecznie także i dwóch punktów.
Historia zatoczyła koło równo trzy miesiące później w 1/8 finału. Prowadzenie Realu na kwadrans przed końcem, koszmarne ostatnie 15 minut, gole Gabriela Jesusa oraz Kevina de Bruyne, do tego czerwona kartka Sergio Ramosa na pięć minut przed końcem meczu. Generalnie rzecz ujmując, wkładanie koła w szprychy swojego jadącego roweru. Poradnik jak nie postępować w końcówkach ważnych spotkań.
Czerwony Ramos
Jedna sprawa to porażka, druga to koszty w nią wliczone. A te Real poniósł spore. Oczywiście przegrana na własnym terenie z bardzo mocnym rywalem sama w sobie jest niezwykle bolesna, ale do tego przyszedł jeszcze fakt straty podstawowej, jeśli nie najważniejszej postaci drużyny. Sergio Ramos faulując Gabriela Jesusa w końcówce spotkania wyeliminował się z rewanżu, a zespół zostawił w niesamowicie trudnym położeniu.
Rola kapitana Królewskich w zespole wyrosła do nadzwyczajnej rangi. Nie trzeba zresztą nikomu mówić, ile znaczy on dla drużyny. Ramos jest dla Realu tym, kim w 2006 roku był dla Włochów Cannavaro czy w zeszłym sezonie dla Liverpoolu van Dijk. Żadnej Ameryki nie trzeba tu odkrywać, bez piłkarza z numerem cztery na plecach, zespół z Madrytu ma zupełnie inne oblicze.
Club goals scored in the last two seasons:
Sergio Ramos: 24 🇪🇸
Olivier Giroud: 23 🇫🇷
Eden Hazard: 22 🇧🇪
Philippe Coutinho: 20 🇧🇷 pic.twitter.com/rSnxDE0EXC— CheekySport (@CheekySport) August 4, 2020
Wystarczy spojrzeć na wyniki Królewskich w Lidze Mistrzów pod nieobecność Sergio Ramosa. Real przegrał pięć z ostatnich sześciu meczów bez swojego kapitana w Champions League. Gdy ponosili porażkę z PSG 0:3 na Parc de Princes, obok Varane’a grał Eder Militao. Odpadnięcie przed rokiem z Ajaxem w 1/8 finału po przegranej u siebie 1:4? Ramosa też tam nie było, wówczas grał Nacho. Zero punktów w dwóch meczach z CSKA Moskwa w zeszłym sezonie? W obu lider defensywy nie grał.
Wnioski wydają się być jasne. Real w Lidze Mistrzów bez swojego kapitana inną drużyną. Co prawda miano Mr. Champions League dzierży Cristiano Ronaldo, którego w Madrycie już nie ma, ale specjalista od tych rozgrywek dalej urzęduje przy Estadio Santiago Bernabeu. Genezy zbioru liczb 92:48 nie trzeba nikomu wyjaśniać, Atletico o wielkości Ramosa w Lidze Mistrzów dosadnie przekonało się dwukrotnie. Być może jednak tym razem to Real znów przekona się co znaczy postać Hiszpana z numerem cztery na plecach w europejskich rozgrywkach.
Klątwa 1/8 finału
Ostatnie lata Królewskich w Lidze Mistrzów przywołują oczywiste wspomnienia. Trzy wygrane z rzędu, absolutna dominacja w Europie, nieziemski poziom gry. Nie zawsze jednak było tak kolorowo. Co więcej, był czas, gdy Real męczył się we wczesnych etapach rozgrywek, a przede wszystkim w momencie, kiedy w grze zostawało 16 drużyn. Wówczas Królewscy, naznaczeni genem nieszczęścia, nie mogli sforsować bram 1/8 finału Ligi Mistrzów.
A tak było aż przez sześć sezonów. W kampanii 2004/2005 Królewskich z Ligi Mistrzów wyrzucił Juventus, a na następny ćwierćfinał kibicom Los Blancos przyszło czekać aż do roku 2011, gdy dopiero w półfinale Barcelona rozprawiła się z Realem. W międzyczasie, przez sześć sezonów, piłkarze z Madrytu musieli uznawać wyższość wspomnianej Starej Damy, Arsenalu, Bayernu, Romy, Liverpoolu i Olympique Lyon.
Demony przeszłości, w wypadku odpadnięcia z Manchesterem City, mogą na nowo wrócić na Estadio Santiago Bernabeu. Przed rokiem na tym etapie rozgrywek Real został upokorzony przez Ajax i wyrzucony z Ligi Mistrzów. Teraz na tacy wszystko ma Manchester City, który może sprawić, że drugi sezon z rzędu 13-krotny zwycięzca Champions League pożegna się z europejskimi pucharami już po 1/8 finału.
Post-pandemiczne tuzy
Rywalizacja Manchesteru City z Realem Madryt to z samej nazwy wielka sprawa. Dwie marki o gigantycznych możliwościach zarówno piłkarskich, jak i finansowych. Przede wszystkim jednak, to walka dwóch klubów, które bez dwóch zdań mogłyby grać ze sobą już w wielkim finale. Potwierdzenia nie trzeba daleko szukać. Po powrocie do gry po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa, Guardiola i Zidane stworzyli ze swoich zespołów maszyny niemal nie do zatrzymania.
2️⃣ more sleeps until the big one! 🙌
🔵 #ManCity | https://t.co/axa0klD5re pic.twitter.com/UXm7jIadvK
— Manchester City (@ManCity) August 5, 2020
Manchester City co prawda o swoją sytuację ligową mógł być w czasie przerwy od grania względnie spokojny. A dokładniej mówiąc – musiał być pogodzony ze stanem rzeczy. Liverpool w Premier League uciekł na dystans niemożliwy do zniwelowania, zatem można było w spokoju czekać na rozwój wydarzeń. A gdy już angielska piłka się odrodziła, Pep Guardiola wysłał jasny znak do wszystkich – Manchester City chce w tym sezonie podbić Champions League.
Swoim wałkiem byli mistrzowie Anglii zbierali niemal wszystko ze swojej drogi. Od połowy czerwca z 12 rozegranych meczów wygrali dziewięć, ale podziw budzić muszą przede wszystkim rozmiary zwycięstw. Cztery razy 5:0, dwa 4:0 (w tym z Liverpoolem) i 3:0 przeciwko Arsenalowi. I mimo, że po drodze przytrafiły się trzy potknięcia, to Citizens na rodzimym podwórku pokazali niezwykłą moc.
Sęk w tym, że Real w żaden sposób nie pozostał dłużny. I w przypadku drużyny Zidane’a sytuacja jest o tyle bardziej imponująca, że podopieczni Francuza od samego powrotu do grania musieli się bić o mistrzostwo Hiszpanii. Finalnie seria dziesięciu zwycięstw z rzędu doprowadziła klub z białej części stolicy do 34. zwycięstwa w lidze.
Spotykają się zatem dwa kluby aspirujące w Lidze Mistrzów do zwycięstwa. Pole position wywalczył sobie w Madrycie Manchester City, ale Real w drodze po kolejne triumfy w Champions League nie takie straty musiał już odrabiać. Dwóch specjalistów na ławkach trenerskich, dwie wielkie ekipy i boisko gwiazd. Pewne jest jedno – któryś z wielkich faworytów do zwycięstwa w rozgrywkach prędko się z nimi pożegna i będzie musiał obejść się smakiem.