Grzegorz Rasiak – reprezentant Polski, były zawodnik m.in. Tottenhamu i Southamptonu, a obecnie piłkarz Warty Poznań – podsumowuje rundę jesienną, komentuje system rozgrywek, zdradza kulisy powrotu do Polski i szuka zawodników, którzy sprawdziliby się w Anglii.
Czwarte miejsce i 32 punkty Warty na półmetku sezonu – to wynik ponad stan czy wynik poniżej oczekiwań?
Przed sezonem przyszło do klubu kilku nowych chłopaków. Jedni bardziej związani z Wartą, inni trochę mniej. Zostali też zawodnicy, którzy grali sezon wcześniej jeszcze na poziomie I ligi. Ta mieszanka musiała się w okresie przygotowawczym poznać, musieliśmy się zgrać. Mając w perspektywie cały sezon myślę, że jesteśmy w stanie odrobić te dwa punkty i zająć pierwsze lub drugie miejsce. Patrząc na to, jak graliśmy, możemy być z siebie zadowoleni tak na ocenę cztery z plusem. Oczywiście końcówka rundy nie była dobra. Ale cieszy to, że zespół się poznał, że przez większość rundy graliśmy dobrze. Ten wynik jest obiecujący – nie ma szału, ale cały czas trzymamy kontakt z czołówką i jesteśmy blisko awansu.
Najbardziej bolą chyba te zgubione punkty na własnym boisku, gdzie często mieliście problem z przebiciem się przez skomasowaną defensywę rywala.
Bez wątpienia każdy przeciwnik, który przyjeżdżał do Poznania starał się zagrać bardziej defensywnie i nastawiać się na grę z kontry. Mieliśmy utrudnione zadanie, ale to nie jest żadne wytłumaczenie dla nas, że przeciwnik przyjechał się bronić. Kluczem było to, że często nie potrafiliśmy strzelać bramek w pierwszej połowie, a jak wiadomo – im wcześniej się strzela, tym łatwiej się później gra. Stąd wynikły te cztery remisy u siebie. Cóż… Boli ta porażka w Poznaniu z Błękitnymi Stargard Szczeciński, bo ona mocno wpłynęła na obraz gry Warty. Przegraliśmy w dziwnych okolicznościach, dwie stracone bramki w krótkim odstępie czasu. Tego meczu najbardziej żałuję. Ale poza tym na własnym boisku grało nam się bardzo dobrze, mamy znakomitą murawę. Teraz będziemy musieli przygotować się do rundy wiosennej na tyle dobrze, żeby skomasowana obrona przeciwnika nie stanowiła dla nas żadnego problemu. Oczywiście łatwiej się gra, gdy ma się więcej swobody, ale powtórzę – to nie jest dla nas żadne usprawiedliwienie, bo tych punktów zdobytych u siebie powinniśmy mieć więcej.
Runda jesienna już za wami, ale teraz czeka was czteromiesięczna przerwa w graniu meczów o stawkę. Chyba zgodzi się Pan, że tak długi odpoczynek od futbolu nie wpływa korzystnie na kondycję drugoligowej piłki.
Szczerze? To nie jest normalne. Praktycznie tyle samo czasu musimy się przygotowywać, co grać rundę wiosenną. Moim zdaniem są lepsze rozwiązania, ale to nie ode mnie zależy. Mam nadzieję, że nadchodzące reformy sprawią, że będziemy grać dłużej, a krócej pracować w okresie przygotowawczym. A że można to wszystko logicznie poustawiać, pokazuje nasza rodzima ekstraklasa – 16 grudnia zagrano ostatni mecz w 2013 roku, a już w połowie lutego piłkarze wracają na boisko. Ten układ przy naszych warunkach jest optymalny. Oczywiście mogą się zdarzyć takie sytuacje jak w Stambule, gdzie Juventus przyjechał grać z Galatasaray, nikt nie spodziewał się tak obfitych opadów śniegu i mecz musiano przerwać. Ale na drugi dzień już normalnie grano, więc jednak można. W zeszłym roku, gdy Lechia spotkała się w Zabrzu z Górnikem, wtedy po ostatnim gwizdku sędziego termometry pokazywały 12 stopni. Da się grać w piłkę nawet w takich warunkach.
Pan jest zadowolony z tego jesiennego dorobku strzeleckiego? Przypomnijmy – dziewięć goli w II lidze, do tego jeden w Pucharze Polski.
Nie za bardzo. Powiem szczerze – zabrakło mi dwóch goli, bo zakładałem sobie, że na koniec roku we wszystkich rozgrywkach strzelę 12 bramek. Miałem jednak udział przy kilku kolejnych trafieniach kolegów. Mam świadomość, że moja osoba i moje nazwisko absorbuje większą uwagę przeciwników. Zdawałem sobie sprawę, że będzie mi się ciężko grało w tej II lidze i bramki łatwo padać nie będą, bo rywale otoczą mnie szczególną opieką. Są też plusy, bo dzięki temu moi koledzy mieli więcej swobody. Zdobyłem 1/3 bramek zespołu, więc jest dobrze, ale na wiosnę muszę jeszcze trochę nadrobić, żeby w przyszłym roku Warta grała w I lidze. Każdy mój gol przybliża drużynę do sukcesu, więc te trafienia są ważne, ale ważniejsze jest dobro zespołu.
Wy nie zamierzacie zbyt długo odpoczywać od piłki i przygotowania do sezonu rozpoczynacie wcześnie, bo już 18 stycznia zagracie w Grodzisku Wielkopolskim z Lechią. Dla Pana to szczególny mecz – z jednej strony stadion, na którym święcił Pan duże sukcesy, a z drugiej spotkanie z byłym klubem. Pojawia się w głowie myśl, żeby udowodnić, że za wcześnie w Gdańsku z Pana zrezygnowano?
Zrezygnował ze mnie tylko trener Probierz. Koledzy z Lechii mają o mnie dobre zdanie, bo z tego co wiem, żałują, że mnie nie ma i że nie mogę im pomóc. Nic nikomu nie muszę udowadniać – w swojej przygodzie z piłką strzeliłem 200 bramek, grałem na pięknych stadionach, więc akurat Lechia nie jest odpowiednikiem, któremu mogę coś pokazać. Natomiast bardziej elektryzuje mnie sparing z Lechem Poznań. Tylko w jednym meczu przeciwko „Kolejorzowi” nie strzeliłem gola i nie wyobrażam sobie, żeby w styczniu nie było podobnie.
Pamiętam, że w jednym z wywiadów zaraz po powrocie do Polski i transferze do Jagiellonii Białystok mówił Pan o zainteresowaniu ze strony Warty Poznań – wtedy jeszcze pierwszoligowej . Co wtedy nie zagrało, że w tamtym czasie nie trafił Pan do drużyny „Zielonych”?
Przede wszystkim zdawałem sobie sprawę, że nie do końca była wtedy uregulowana sprawa z moim klubem na Cyprze i nie będę mógł od razu grać, bo był problem z wydaniem mojego certyfikatu. Nie było sensu się spieszyć. Oczywiście myślałem wtedy o powrocie do Poznania, ale bardziej w kontekście gry w niebieskiej koszulce, jednak nie byłem zaproszony do rozmów. Temat Warty był, bo Warta chciała awansować do ekstraklasy i głównie z tego się to wzięło. Miałem wtedy sporo ofert i to z różnych stron świata, ale ostatecznie trener Czesław Michniewicz po kilku rozmowach namówił mnie na Jagiellonię. Wyszło tak, że przez problemy z certyfikatem nie mogłem grać w dziesięciu meczach „Jagi”, a po dwóch kolejnych meczach trener Michniewicz już w Białymstoku nie pracował. Podsumowując – w tamtym momencie temat Warty był, ale żadnych wiążących rozmów nie prowadziliśmy.
Śledzi Pan polską ekstraklasę?
Myślę, że jak ktoś pasjonuje się piłką nożną i w moim wieku z radością wchodzi na boisko, to naturalnym jest, że śledzi też futbol w telewizji. Oczywiście można mieć też inne zainteresowania, sam mam różne ciekawe pasje, ale cały czas ta piłka gdzieś obok jest. U mnie na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o oglądanie meczów, jest Lech Poznań. Wiadomo, że czasami trudno jest ustalić sobie ten plan zajęć, ale jak tylko mogę, to oglądam „Kolejorza”, Lechię i Barcelonę.
Pytam dlatego, bo jestem ciekaw opinii napastnika, który sprawdził się na angielskich boiskach i strzelił tam kilkadziesiąt goli – czy widzi Pan w polskiej lidze snajpera, który odnalazłby się na Wyspach Brytyjskich?
Nikomu nic nie ujmując, ale napastnika na miarę Premier League raczej w Polscy by nie znaleziono. Na innych pozycjach mam kilku faworytów, którzy mogą zrobić na karierę. Musimy jednak pamiętać, że ekstraklasa nie jest dokładnym wykładnikiem umiejętności, bo jednak poziom lig zachodnich jest dużo, dużo wyższy. Grałem w czterech klubach Championship – w Derby, Watfordzie, Southampton i Reading. Myślę, że tamte zespoły z takimi budżetami i zapleczem w przełożeniu na polską ekstraklasę zdobywałyby mistrzostwo Polski z dziesięciopunktową przewagą. Kto z naszej ligi mi się podoba? Na pewno Mateusz Zachara z Górnika Zabrze. Widziałem na żywo ich mecz z Lechem i mimo że przegrali w tamtym spotkaniu, to Zachara był bardzo aktywny. Ze skrzydłowych wyróżniłbym na pewno Prejuca Nakoulme. Ciekawym zawodnikiem jest też Paweł Olkowski. W Lechu też są zawodnicy, którzy mogą zrobić dużą karierę – mam na myśli chociażby Marcina Kamińskiego czy Karola Linettego.
Nawet łysy z brazzers lepiej strzela (i to penisem)!