Rokrocznie oglądając popularne eurowtopy, nasuwają się nam różne myśli. Pierwsza – jesteśmy beznadziejni! Zaorać tę ligę! To by było za proste. Jednak zupełnie poważnie mówiąc, warto zastanowić się, czy naprawdę potrzebujemy aż tylu klubów w europejskich pucharach.
Zasady kwalifikacji są proste. Mistrz awansuje do eliminacji Ligi Mistrzów. Resztę podium czekają występy w Lidze Europy. Szansę gry w tym pucharze dostaje również zdobywca Pucharu Polski lub czwarta drużyna w lidze (ze względu na seryjne triumfy Legii w PP ta druga opcja jest o wiele częstsza). Właśnie nad europejskich występami klubów z ostatniego sortu postanowiliśmy się pochylić.
„Gra w LE będzie dla nas wspaniałym uwieńczeniem sezonu. Bardzo się z tego cieszymy”. Co roku słyszymy te oklepane frazesy, by miesiąc później oglądać, jak polski klub boleśnie przekonuje się, że w Europie znaczymy bardzo niewiele. W rolę katów bardzo często wcielają się kluby z Azerbejdżanu, Skandynawii czy, o zgrozo, Macedonii. Najbardziej cierpi na tym krajowy ranking UEFA. Bo choć dla samego klubu gra w LE to całkiem przyjemna przygoda, my z tego nie mamy nic. Czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby wycofanie jednej drużyny z europejskich pucharów? Do uargumentowania tej tezy posłużą występy zdobywców PP lub czwartych zespołów z ligi w ostatnich pięciu sezonach.
Lista wstydu
W sezonie 2012/2013 krajowy puchar zdobyła Legia, więc prawo gry w LE dostał Lech Poznań. Dla naszego dorobku w rankingu UEFA jawiło się to jako dobre rozwiązanie. W dwóch rundach eliminacyjnych „Kolejorz” w średnim stylu pokonał rywali z geograficznej Azji (dwa remisy i zwycięstwa w meczach z Żetysu i Chazerem Lenkoran). W III rundzie Lech odpadł w dwumeczu z AIK Solna, dokładając tym samym jeden punkt do krajowego rankingu UEFA. To minimum, którego powinno się oczekiwać od wszystkich polskich drużyn grających w europejskich pucharach.
Sezon później, jako że mistrzostwo i puchar zdobyła Legia, a finalista PP Śląsk zajął 3. miejsce, szansę na pokazanie się w Europie otrzymał ówczesny beniaminek z Gliwic. Szybkie odpadnięcie z LE jeszcze w lipcu. To scenariusz, który wszyscy doskonale przewidzieli. Już pierwszy rywal, azerski Qarabağ Ağdam, okazał się nie do przejścia. Piast „zdobył” dla Polski jeden remis, co przełożyło się na dodatkowe 0,125 punktu do rankingu krajowego.
W sezonie 2013/2014 było jeszcze gorzej. Zawisza Bydgoszcz zdobył krajowy puchar i w II rundzie eliminacji LE trafił na belgijskie Zulte Waregem. Po walce przegrał w dwumeczu aż 2:5, nie zdobywając ani ułamka punktu w rankingu UEFA. Rok później doszło do znanego od lat scenariusza. Legia Warszawa zdobyła PP, więc dumnie reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej miał 4. w lidze Śląsk Wrocław. Wrocławianie najpierw dwukrotnie pokonali słoweńskie NK Celje, by już II rundzie odpaść z IFK Goteborg (0:0, 0:2). Takie „osiągnięcie” pozwoliło na to, by dolnośląski klub dorzucił 0,625 punktu do krajowego rankingu. W porównaniu do wcześniejszych sezonów całkiem niezły wynik. Ogólnie, beznadziejny.
No i obecna kampania. Los chciał, że w LE miała zagrać Cracovia. Zespół prowadzony przez Jacka Zielińskiego został wzmocniony w czasie przerwy między rozgrywkami, więc wszyscy spodziewali się, że klub cokolwiek w Europie ugra. Optymalnym było wyrównanie osiągnięcia Lecha Poznań sprzed czterech lat. Zderzenie z rzeczywistością okazało się brutalne. Podwójne baty od macedońskiej Shekendiji i szybka wysiadka z pociągu z napisem: faza grupowa Ligi Europy. Dla Polski Cracovia zdobyło okrągłe ZERO punktów.
W pięć lat udało nam się zdobyć 18,750 punków, co jest wynikiem całkiem niezłym i dającym nam pozycję na początku trzeciej dziesiątki. Oczywiście gros tych punktów wywalczyła Legia Warszawa, o czym pisaliśmy tutaj, ale to nieistotne.
Zdobywcy PP lub kluby z czwartych miejsc w lidze wygrali w ostatnich latach 5 z 16 meczów, a mowa o wczesnych rundach eliminacyjnych. Ich zdobycz punktowa stanowi zaledwie 9,3% całego dorobku krajowego Polski!
Dla porównania drużyny z najniższego stopnia podium zdobyły 18% tych punktów.
Czy wycofanie jednej z drużyn nie byłoby lepsze?
Analizujemy wziętych pod lupę nieszczęśników i mamy przed oczami Zawiszę Bydgoszcz, który w sezonie gry w eliminacjach LE spadał z ekstraklasy, a jego sukces w krajowym pucharze był jednorazowym wyskokiem. Podobnie było z Piastem Gliwice Marcina Brosza czy targanym przez problemy finansowe Śląskiem Wrocław. W ostatnich pięciu latach z wyżej przytaczanych drużyn jedynie Lech Poznań w sezonie 2012/2013 był ekipą, od której mogliśmy oczekiwać przyzwoitej gry w europejskich pucharach. Reszta startowała w rozgrywkach z myślą, by jak najszybciej z nich odpaść, zapomnieć i nie bawić się w dalsze loty do Kazachstanu czy Azerbejdżanu. Być może po prostu polska liga jest za słaba na cztery zespoły reprezentujące Polskę w Europie.
Z analitycznego punktu widzenia gra trzema klubami w europejskich pucharach też by nam się opłaciła. Przede wszystkim dlatego, że całkiem spory współczynnik zdobywany przez Legię dzieliłby się na trzech, a nie czterech reprezentantów, więc do rankingu krajowego spływałoby więcej punktów. W sezonie 2014/2015 ten zysk mógł wynieść nawet jeden punkt więcej. Może warto więc realnie o tym pomyśleć? Pomysł rewolucyjny, ale przynoszący same korzyści.
Eleminacje to nie jest jescze gra w europejskich pucharach.