W życiu szczęściu trzeba dopomóc. Najprawdopodobniej z takiego założenia wyszli piłkarze Piasta Gliwice, którzy choć przez większość spotkania z Rakowem Częstochowa nie porywali, to ostatecznie schodzili z boiska z podniesionymi czołami. Natomiast o szczęściu nie mają prawa mówić podopieczni Marka Papszuna, którzy zanotowali szóstą porażkę w tym sezonie. Mimo że przez prawie 80 minut to gliwiczanie musieli gonić wynik.
Wszystko szło niemalże perfekcyjnie. W pierwszej połowie rakowianie nie dopuścili „Piastunek” do swojej bramki. To gliwiczanie mieli ogromne problemy z przedostaniem się na „szesnastkę” swoich rywali, a dodatkowo częstochowianie po zdobyciu bramki na 1:0 wydawali się całkowicie kontrolować przebieg spotkania.
Tutaj warto dodać, że jedyną w tym meczu bramkę dla Rakowa zdobył Felicio Brown Forbes, dla którego było to czwarte trafienie w obecnych rozgrywkach. Kostarykanin strzelał wcześniej w przegranym meczu z Cracovią oraz w wygranych spotkaniach z klubami z Trójmiasta – Lechią Gdańsk i Arką Gdynia.
Beniaminek spod Jasnej Góry może mówić o wielkim pechu, gdyż całe nieszczęście dzisiejszego meczu tak naprawdę nie powinno się wydarzyć. Mianowicie chodzi o kontrowersyjną sytuację z 79. minuty, kiedy to sędzia główny spotkania w Gliwicach – Wojciech Myć – odgwizdał zagranie ręką Igora Sapały w polu karnym. Piłkarz Rakowa musiał obejrzeć czerwoną, a chwilę później „jedenastkę” pewnie wykonał Jorge Felix. Od tego momentu podopieczni Waldemara Fornalika poczuli wiatr w żaglach i stało się jasne, że mogą jeszcze przechylić szalę spotkania na swoją korzyść. Tak też się stało. Niedługo później golem samobójczym popisał się Michał Skóraś…
Wciąż bez remisu
Częstochowianie po dziewięciu kolejkach mają raptem dziewięć oczek i znajdują się na dwunastym miejscu w tabeli. Warto dodać, że przez 80 minut, w tak zwanej wirtualnej tabeli, Raków znajdował się nawet na ósmym miejscu w tabeli nad obecnymi mistrzami Polski. To pokazuje, jak cenna dla beniaminka z Częstochowy jest każda zdobycz punktowa.
Co ciekawe, rakowianie nadal pozostają jedyną drużyną, która w obecnych rozgrywkach nie dostąpiła zaszczytu zremisowania spotkania. Póki co częstochowianie trzy razy wygrywali i sześć razy musieli uznać wyższość swoich rywali. Jeśli chodzi o dorobek bramkowy podopiecznych Marka Papszuna, to również nie jest on zbyt dobry, bowiem piłkarze spod Jasnej Góry zdobyli raptem dziesięć bramek i cztery więcej stracili.
Szkoda Rakowa. Mimo tego, że przez większość czasu kontrolowali to co się dzieje na boisku, to wystarczył rzut karny, którego tak naprawdę być nie powinno do tego, by przegrać spotkanie. Pech przez duże P… #PIARCZ
— Wojciech Bąkowicz (@WBakowicz) September 20, 2019
Ważną informacją dla kibiców Rakowa jest również fakt, iż dzisiejsza porażka nie sprawi, że ich ulubieńcy będą musieli zajmować miejsce po dziewięciu kolejkach miejsca w strefie spadkowej. WBowiem w najgorszym wypadku częstochowianie mogą bowiem zająć ostatnie bezpieczne, 13. miejsce. Stanie się tak w przypadku zwycięstwa Zagłębia Lubin.
Brakuje im szczęścia
Nie trzeba być ekspertem, by zauważyć, że Raków wcale nie odstaje poziomem i stylem gry od innych drużyn. Owszem, sytuacja cały czas nie jest najlepsza, zresztą jak na beniaminka przystało – obecne rozgrywki należy uznać za tradycyjną walkę o pozostanie w elicie. Jednakże z meczu na mecz, wydaje się, że Marek Papszun i jego podopieczni coraz lepiej radzą sobie na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
Zresztą warto tutaj wspomnieć o ogromnym pechu, który po prostu prześladuje piłkarzy spod Jasnej Góry. Wszyscy doskonale pamiętają porażkę w Zabrzu z tamtejszym Górnikiem w meczu, w którym rakowianie razili nieskutecznością. Warto też wspomnieć, że w owym spotkaniu częstochowianie stracili bramkę niezwykle pechowo, bo po golu samobójczym autorstwa Igora Sapały.
Boli ta przegrana, oj boli… #PIARCZ
— Michał Świerczewski (@MichalS1978) September 20, 2019
Bardzo podobnie było w Bełchatowie w meczu z Lechem Poznań. Wówczas w pierwszej odsłonie lechici stłamsili Raków i do przerwy prowadzili 2:0. W drugich 45 minutach kibicom Lecha parę razy mogło zadrżeć serce, gdyż podopieczni Marka Papszuna odrobili dwubramkową stratę i byli bliscy zdobycia trzeciej, jednakże gola na wagę trzech punktów dla „Kolejorza” zdobył Christian Gytkjaer.
Nie da się nie odnieść wrażenia, że dzisiejsze spotkanie z Piastem miało bardzo podobny scenariusz. Choć jeszcze w tym sezonie nie zdarzyło się, by rakowianie na dziesięć minut przed końcem podstawowego czasu gry w zasadzie stracili prowadzenie i przegrali całe spotkanie. Jednakże po raz kolejny częstochowianie nie byli gorsi, ale ostatecznie musieli uznać wyższość swojego rywala…