Raków Częstochowa wycisnął minimum zamiast maksimum


Remis nie pogarsza, ale też niestety nie polepsza sytuacji mistrzów Polski

27 października 2023 Raków Częstochowa wycisnął minimum zamiast maksimum
Łukasz Sobala / PressFocus

Raków Częstochowa podzielił się punktami ze Sportingiem CF w domowym meczu 3. kolejki Europa League. Przed pierwszym gwizdkiem wielu kibiców naszych klubów brałoby taki wynik w ciemno, ale z przebiegu spotkania nie może on być w pełni zadowalający.


Udostępnij na Udostępnij na

Opuszczającym ArcelorMittal Park towarzyszyły mieszane uczucia i emocje. Mogły się one jeszcze bardziej utwierdzić faktem, że w grupie został zachowany status quo, gdyż po także niespodziewanym remisie Sturmu Graz z Atalantą Raków Częstochowa nadal traci trzy oczka do 3. miejsca i mimo że kwestia awansu choćby do LKE pozostaje otwarta, to nadal jest to odległa perspektywa. Ale futbol widział w tym dniu wiele i pewnie jeszcze dużo więcej zobaczy do końca rywalizacji.

Gra w przewadze znów niewykorzystana w stu procentach

Błyskawicznie zarobiona czerwona kartka dla największego gwiazdora rywali Viktora Gyokeresa za brutalne przewinienie na kapitanie częstochowian Zoranie Arseniciu, który najpewniej znowu wypadnie z gry na pewien czas, pozwoliła wlać w serca widzów czwartkowego widowiska dawkę nadziei i wiary w osiągnięcie korzystnego rezultatu. Okoliczności przypominały majowy finał Pucharu Polski z Legią Warszawa, kiedy po wyrzuceniu z boiska Yuriego Ribeiro Raków miał prowadzić pojedynek na własnych warunkach.

Wtedy nie znalazło to jednak przełożenia na końcowy wynik i podobne obawy, które zaistniały u niektórych wczoraj, znalazły w dużej mierze przełożenie na rzeczywisty obraz meczu i wydarzeń boiskowych. Kuriozum, jakie miało miejsce przy zmianie kontuzjowanego chorwackiego stopera Jeanem Carlosem Silvą, który zameldował się na murawie dopiero po ponad czterech minutach od zejścia lidera „Czerwono-niebieskich”, znalazło apogeum w końcówce pierwszego kwadransa – zmuszony do defensywy wściekły John Yeboah musiał ekspediować piłkę na rzut rożny, a dośrodkowanie z narożnika strzałem głową na bramkę zamienił Sebastian Coates.

Nie popisał się Vladan Kovacević, który źle ocenił tor lotu futbolówki, zawalił również Milan Rundić, któremu łatwo urwał się doświadczony Urugwajczyk. Ale to ten duet razem z Franem Tudorem przechwytującym opaskę musiał wziąć cały ciężar gatunkowy na klatę i pociągnąć drużynę do nawiązania walki. Do końca pierwszej połowy wypady podopiecznych Dawida Szwargi w „szesnastkę” przeciwnika były raczej sporadyczne, ale to nie znaczy, że zespół spod Jasnej Góry nie powinien wykorzystać choć jednej przyzwoitej akcji. Portugalczykom dystrybucja piłki i działania pod presją wychodziły lepiej, ale wreszcie istotna strata zaczęła dawać się we znaki.

W drugiej części starcia ekipa mistrzów Polski musiała zagrać va banque i od samego początku było to widoczne. Drużyna „Lwów” ustawiła natomiast autobus. Wiedziała, że z każdym niepowodzeniem Raków Częstochowa będzie coraz mocniej sfrustrowany. Jednak jeden element wychodził „Medalikom” tego wieczora wybitnie – prostopadłe piłki w wolne strefy. „Czerwono-niebiescy” praktycznie w każdym ataku szukali możliwości przebicia się po obu stronach pola karnego i w końcu to znalazło skutek. Na prawym skrzydle obrońców wyciągnął Srdjan Plavsić, zagrał na wychodzącego Vladyslava Kochergina, a podanie Ukraińca wykończył Fabian Piasecki.

Tym samym sposobem mogły paść jeszcze co najmniej dwa gole dla formalnych gospodarzy, ale przez złą decyzyjność, paraliż w ostatniej tercji i fatalną skuteczność po prostu nie padły… Sama statystyka – dwa celne strzały na 19 prób jest po prostu na tym poziomie katastrofą. Usprawiedliwieniem nie ma prawa być dramatyczna nawierzchnia, bo w wielu przypadkach zawodnicy polskiego klubu zwyczajnie mieli czas i przestrzeń, aby przygotować i dopracować kopnięcie znacznie bardziej. Dla porównania – lizboński Sporting CF w tym spotkaniu oddał pięć uderzeń, z czego trzy znajdowały się w świetle bramki.

Kompaktowości jeszcze zdecydowanie za mało

Przy nisko ustawionej obronie aktualnych liderów Liga Portugal potrzebne było wspięcie się na szczyty możliwości i umiejętności podczas gry pozycyjnej całej jedenastki częstochowskiego Rakowa. Wykorzystywanie fragmentów otwartych spotkań przy wymianie ciosów i grze akcja za akcję nie jest wielką sztuką, ale wielką sztuką jest udokumentowywanie swojej wyższości w zamkniętych meczach i w chwilach, kiedy trzeba rozgryźć blok defensywy czymś nieszablonowym. Należy wówczas wyzwolić dodatkowe pokłady kreatywności albo wyczuć i przeczytać reakcję drugiej strony.

Nad tym z poszczególnymi piłkarzami od startu kampanii pracuje najliczniejszy sztab w naszym kraju, ale owocami tej pracy nie może się jeszcze prawdziwie delektować. Dotychczasowy pomysł, który bywa często wdrażany w życie, zakładał głębokie wyciąganie drugiej i trzeciej linii na swoją połowę, po czym zdecydowane przyspieszenie z użyciem środka pola lub wahadeł. Czasami nie pozwalali na to rywale, odpuszczając napór lub nakładając go tak intensywnie, że nie udawało się wyjść z futbolówką, a czasami okazywało się, że nawet mimo powodzeń przewaga nie przychodzi tak łatwo.

Zresztą niejednokrotnie „Czerwono-niebieskim” musi spieszyć się do otwarcia wyniku lub jego gonienia, a samo posiadanie w okolicach swojej „szesnastki” nie daje gwarancji wejścia w korzystny rytm. Co innego pojedynki w bocznych strefach i próby wymian na jeden, dwa kontakty zapoczątkowane przez dłuższe rozgrywanie stoperów. Do takiego funkcjonowania byli zmuszeni w czwartek nasi reprezentanci w Lidze Europy i choć po niektórych zagraniach mogliśmy bez wahania bić brawa, to tej płynności, porozumienia i chemii jeszcze na europejskim tle w naszej opinii brakuje.

Raków remisuje, choć mógł wygrać [OCENY POMECZOWE]

Graczem, do którego przylgnęła łatka ofensora dającego konkrety głównie w fazach przejściowych, był wspomniany John Yeboah. Gwiazda rundy wiosennej w ekstraklasie po transferze ze Śląska Wrocław do Rakowa Częstochowa wpierw była wykorzystywana z ławki, gdy przy zmianie nastawienia obrońców mogła po prostu bardziej rozwinąć skrzydła. Przyznawał to sam młody szkoleniowiec „Medalików”, który zadeklarował rozwój roli i funkcjonalności zawodnika pod kątem kompaktowości. Pierwsze efekty widzieliśmy w Warszawie i Zabrzu przy asystach bohatera letniego hitowego ruchu na naszym podwórku. Mniej wychodziło z kolei w potyczce ze Sportingiem.

Zresztą podobnie wygląda to z Marcinem Cebulą, który wyszedł obok Ekwadorczyka w podstawowym składzie. Pomocnik po trzech tygodniach przerwy znalazł się w wyjściowej jedenastce i nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że to pokłosie nie jedynie dyspozycji, ale taktyki, która zakładała głównie kontrataki. Przez taki, a nie inny rozwój zdarzeń i odmienne oczekiwania staszowianin wyraźniej nie zaistniał, bo sportowo nie dojeżdżał. – W niektórych momentach zabrakło nam cierpliwości, konsekwencji w trzeciej tercji, aby jeszcze raz zmieniać centrum, co doprowadzało do sytuacji dwa na jeden z półbocznym stoperem i skrzydłowym lub „ósemką” bądź „dziesiątką” – ocenił po końcowym gwizdku Dawid Szwarga.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze