Raków Częstochowa pokonał Aris Limassol w pierwszym meczu III rundy eliminacji Ligi Mistrzów przed własną publiką. To był szósty europejski bój „Czerwono-niebieskich” na własnym obiekcie na przestrzeni dwóch kampanii i szósty wygrany. Niestety z dozą prawdopodobieństwa ostatni w tym sezonie, ponieważ w przypadku awansu zespół będą czekać wyprawy do Sosnowca. Ale najpierw, aby tak się stało, „Medaliki” muszą wykonać drugą część misji, którą udało się dobrze rozpocząć.
Los skojarzył ze sobą nowych mistrzów swoich państw, którzy nadali pewną świeżość i mają swoje wysokie ambicje. Mają również swój wyjątkowy charakter, styl i pomysł, które przełożyły się na atrakcyjne widowisko dla wszystkich widzów futbolu. Fakt, że możemy raczyć się tak interesującym starciem, pobudza nasze apetyty na ciekawą, gorącą europejską przygodę RKS-u.
– Mimo błędów moi piłkarze zaprezentowali się z dobrej strony. Mam nadzieję, że w drugim meczu również utrzymamy poziom i tym razem unikniemy pomyłek. Gorsze fragmenty miały związek ze stylem gry Rakowa. Momentami też byliśmy w stanie zepchnąć go do tyłu – stwierdził trener Arisu Aleksiej Szpilewski.
– Zagraliśmy dobre spotkanie, zarówno w pierwszej, jak i w drugiej połowie byliśmy zespołem, który w moim odczuciu kontrolował mecz. Natomiast czujemy sportową złość, co świadczy o nas dobrze. Tę energię musimy zabrać ze sobą na Cypr – skomentował po meczu szkoleniowiec Rakowa Dawid Szwarga.
Raków nie odstawiał nogi
Spotkanie zaczęło się od mocnego uderzenia gospodarzy. Jedna trudna piłka wzdłuż linii bocznej na prawej stronie, gdzie wydawało się, że Fran Tudor będzie na straconej pozycji, lecz waleczny Chorwat ekspresowo wyskoczył zza pleców zaskoczonego defensora, który nieumiejętnie zastawiał piłkę. Wahadłowy pomknął z nią skrzydłem pod pole karne i dograł przed bramkę, gdzie formalności dopełnił nie Fabian Piasecki, ale Vladyslav Kochergin.
Podstawowy napastnik, który w ten wtorkowy wieczór dla wielu kibiców był bardzo zaskakującym wyborem na placu z racji pozostawienia na rezerwie Łukasza Zwolińskiego, mógł też jednak cieszyć się ze swojego trafienia w drugiej odsłonie. Fenomenalnie w okolicach „szesnastki” przy próbie wyjścia na czystą pozycję przedzierał się Marcin Cebula, po drodze będąc zahaczanym, a „dziewiątka” miejscowych bez problemów wymierzyła sprawiedliwość z futbolówki ustawionej na jedenastym metrze.
Przez większość spotkania, w tym podczas kluczowych sytuacji, które dały drużynie przewagę na półmetku rywalizacji, widzieliśmy DNA Rakowa Częstochowa w pełnej krasie: poza wzorową organizacją nieustępliwość, niedawanie za wygraną, błyskawiczne starty do piłek, jazda na czterech literach czy twarde przebitki. To wszystko zarówno w momentach własnej dominacji, jak i w chwilach, które należały do gości. W tym konkretnym pojedynku stanowiło to jeszcze bardziej skomasowaną i zadziorną pracę na rzecz całej ekipy. Tak jak na poniższej fotografii.
Takie przysposobienie przy nadzwyczajnie szybkich, dynamicznych rywalach, którzy fazy przejściowe mają opanowane do perfekcji, było i będzie niezbędne. – Czy to nieodstawianie nogi, wysoki, szybki doskok i bardzo duża agresja mogą okazać się decydujące? Myślę, że zdecydowanie tak. Trener Dawid Szwarga znalazł tutaj receptę na atuty Arisu Limassol. Raków wciągnął rywala w grę, którą sam lubi – zgadza się z postawioną przez nas tezą Iwo Mandrysz, dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej i historyk klubu.
Niepotrzebny tlen dla rywala
Mogliśmy przystąpić do środowych oraz czwartkowych spotkań naszych pozostałych ekip w eliminacjach Ligi Konferencji Europy oraz do późniejszego rewanżu Rakowa z Arisem w idealnych nastrojach, ale od tego jesteśmy dalecy. Trzybramkowa zaliczka, która w kilku momentach dla częstochowian wydawała się realna, musiała się zmienić w perspektywę zaledwie jednej bramki wyższości. Wielu kolejnego gola widziało przy uderzeniu Giannisa Papanikolaou, które bramkarz zdołał sparować niemal na linii bramkowej.
Ale najbardziej musi boleć decyzja Bena Ledermana, który praktycznie w stuprocentowej sytuacji nie strzelał, ale niedokładnie oddawał koledze. A międzynarodowe podwórko takich błędów nie wybacza i lubi się mścić. Na ostatnie minuty przed końcowym gwizdkiem Deian Sorescu zupełnie niepotrzebnie dotykał straconej piłki w ataku ekipy z Limassolu, a tuż po tym jeden z jej przedstawicieli przełożył sobie wspomnianego już Greka i pocelował w okienko, zmniejszając straty i dając nadzieję przyjezdnym. Taka dawka podanego tlenu kompletnie z niczego. Pozostaje mieć nadzieję, że rzeczywiście pozwoli to podejść z chłodną głową i zachować czujność za tydzień.
– Zawsze lepiej mieć więcej bramek przewagi, ale jak pokazał poprzedni dwumecz, jednobramkową zaliczkę też można obronić. Wydaje mi się, że Cypryjczycy są ekipą mniej siłową i fizyczną od ostatniego przeciwnika z Azerbejdżanu. Aris stara się grać piłką i nie było po jego zawodnikach widać nadmiernej złości na boisku. To piłkarzom Rakowa odpowiada, jeżeli będą grać tak samo w rewanżu, to sprawa wyniku jest otwarta. Raków może ponownie tam wygrać, a wiadomo, że wystarczałby remis – mówi nam Mandrysz. – Myślę, że nic gorszego niż to, co działo się w Baku, już nas nie spotka. Dobrze, że doświadczyliśmy takiego meczu, bo zawodnicy będą doświadczeni – dodał na konferencji Szwarga.