W żałobnej atmosferze po paryskich dramatach odbyło się spotkanie Lecha Poznań z Zagłębiem Lubin. Na boisku przy Bułgarskiej rozegrała się piłkarska tragedia. To był jeden z najgorszych remisów 0 : 0 od czasu meczu Polski z Irlandią. Rozegranego także przy Bułgarskiej. I także 19.11. Ale wtedy wszedł Szymon Pawłowski i zamknął usta malkontentom.
Po meczu piłki nożnej, w którym było tyle futbolu, co Messiego w Dariuszu Formelli, Lech Poznań awansował do półfinału Pucharu Polski. Sprawę awansu rozstrzygnął po indywidualnym rajdzie w ostatniej minucie spotkania Szymon Pawłowski. Najlepszy zawodnik Lecha ostatnich tygodni i także były piłkarz Zagłębia dał odetchnąć wszystkim tym, którzy zgromadzili się dziś przy Bułgarskiej w oczekiwaniu na zacięte pucharowe starcie. W końcu, po spotkaniu w Lubinie, sprawa awansu nadal pozostawała otwarta.
Późny listopadowy wieczór, temperatura zamrażająca krew w opuszkach palców, a na murawie niewiele powodów do szybszego bicia serca. Chyba że komuś w Poznaniu jeszcze nie znudziło się ekscytowanie się negatywnymi aspektami gry swojego zespołu. Tych bowiem było co nie miara.
W dostarczaniu ich brylowało trio Holman – Thomalla – Formella, czyli – jak ochrzcili ich przy okazji poznańscy dziennikarze – Happy Tree Friends. Pierwszy zainspirowany youtube’owymi kompilacjami próbował zademonstrować publice swój arsenał sztuczek z piętami w roli głównej. Drugi nie mógł się uwolnić od opieki Macieja Dąbrowskiego ani też w żaden sposób ustawić się do długich piłek zagrywanych na niego przez partnerów wyprowadzających piłkę. A Dariusz Formella. Cóż… Dariusz Formella był po prostu sobą.
Z drugiej strony boiska brylował głównie młody Paweł Żyra. Ledwie 17-letni wychowanek Zagłębia, któremu nie było jeszcze dane zadebiutować w Ekstraklasie, zagrał tak, że śmiało można umieścić jego nazwisko w rubryce „O Nich Będzie Głośno”. Młody ofensywny pomocnik imponował lekkością ruchów, rozegraniem i prowadzeniem piłki. W skrócie – wszystkim tym, czym powinni bezradnie patrzący na przebiegającego obok juniora doświadczeni piłkarze Lecha.
– Ja na ten mecz patrzę w kontekście przyszłości. Dzisiejszy mecz to nie jest dla nas porażka. To ma być Zagłębie jutra – mówił po meczu Piotr Stokowiec na pomeczowej konferencji prasowej. I trudno się z nim nie zgodzić. O ile oczywiście jego zapewnienia o nieprzywiązywaniu wagi do wyników kosztem wychowania młodzieży mają pokrycie w rzeczywistości i polityki nakreślonej przez zarząd.
Podobnego oświadczenia w obecnej sytuacji nie mogą oczywiście wydać piłkarze i trener Lecha. Każda bramka i wygrany mecz to dla poznaniaków haust świeżego powietrza dający paliwo na kolejne spotkanie. W końcu to przez Puchar Polski wiedzie dziś najłatwiejsza droga do europejskich pucharów. Półfinał Pucharu Polski to już bardzo bliska droga do jego finału i awansu do upragnionej – a także koniecznej dla bilansu w budżecie – Europy.
Tym bardziej że chwilę po przerwie reprezentacyjnej w meczu Pucharu Polski zagrali głównie rezerwowi. Kasper Hamalainen, Gergo Lovrencsics i Szymon Pawłowski sukcesywnie pojawiali się na placu gry dopiero w drugiej połowie, a Karola Linettego nie uwzględniono w osiemnastce meczowej.
To swoją drogą ciekawy aspekt samego Pucharu Polski. Turnieju, który ma – od czasu zmiany formuły, przeniesieniu finału na Stadion Narodowy i podpisania umowy z Polsatem – zwiększać swój prestiż. Przy Bułgarskiej dało się dziś odczuć, że ustalanie meczów w podobnych terminach niekoniecznie temu procesowi sprzyja. To z pewnością uwaga do odnotowania na przyszłość dla PZPN. Wszystkich nas co prawda „łączy piłka”, ale każdy wolałby oglądać jej przyjemniejszą odsłonę.