Mecz, który przypomniał Wiśle, że jest pierwszoligowcem. To celne określenie tych 90 minut, podczas których „Biała Gwiazda” desperacko szukała chociaż milimetrów przestrzeni do zmniejszenia skali pogromu, jaki zafundował Rapid Wiedeń. Pierwsze bramki to ewidentnie efekt niedopatrzeń, każda kolejna to w zasadzie prezent od defensywy Wisły. Piłkarze spod Wawelu skutecznie przypomnieli nam, że nie warto robić sobie przedwcześnie zbyt dużych nadziei.
Gdyby ktoś z Wisły wpadł na szalony pomysł bronienia porażki 1:6, jakim skończyło się spotkanie z Rapidem Wiedeń, miałby w ręku zaledwie jeden argument o znamionach racjonalizmu. Byłoby nim to, że Wisła jest pierwszoligowcem, a grała z czołową drużyną Austrii. Powiedzmy sobie szczerze, choćby przed wiślakami wyszli Jude Bellingham, Vinicius Junior, Lamine Yamal i Kylian Mbappe, walczyć trzeba. Futbol nie polega na tym, że widząc kogoś o kilka klas lepszego, dochodzimy do wniosku, że rzucamy to wszystko w diabły i bierzemy na klatę porażkę jeszcze przed startem meczu. Oczywistość, prawda? Mam wrażenie, że podopieczni Kazimierza Moskala o tym zapomnieli.
Rapid Wiedeń łatwo pokonuje Wisłę
Okazji Wisły w pierwszej połowie było jak na lekarstwo. Długo niewidoczny pozostawał Angel Rodado, co, mam wrażenie, wprowadziło ogromną dezorientację w próbach wyprowadzania akcji krakowian. Łukasz Zwoliński dalej sabotował grę swojego klubu, co ma w zwyczaju już mniej więcej od roku. Mnóstwo niedokładności, strat. Niełatwo się to oglądało.
Tyle właśnie dzieli @WislaKrakowSA od ekstraklasy. Pierwszy mecz dawał iluzoryczne nadzieję że może być dobrze. Dzisiaj chłopacy sobie na wycieczkę do Wiednia przyjechali.Obrona gorsza niż na orliku dziś. #RAPWIS
— Maciek Kuska (@Maciej_Kuska) August 1, 2024
Rapid Wiedeń swoje akcje kreował z reguły w spokojny, przemyślany sposób. Płynne podania, z nogi do nogi, bez przyjęcia i półgodzinnych przemyśleń kończących się profilaktycznym zagraniem do tyłu. Jedno, drugie, czwarte, siódme takie podanie – Rapid jest pod polem karnym Wisły, obrona jest kompletnie zdezorganizowana, piłkarze z Wiednia strzelają gola.
Wisła Kraków nie nadążała
Gospodarzom trzeba przyznać, że tempo ich gry wręcz zawstydziło przyjezdnych. Gdy Rapid Wiedeń wychodził z kontrą, defensywa Wisły miała gigantyczne problemy z dogonieniem rozpędzonej tercji ofensywnej i bardziej modliła się o jakiś głupi błąd rywala. Jakaś taktyka to jest, ale nie gdy rywalem jest wicemistrz Austrii, przedstawiciel piłkarskiej czołówki. Tutaj bowiem szansa na głupi błąd jest dużo mniejsza niż w przypadku, powiedzmy, piłkarzy Polonii Warszawa, których Wisła nie tak dawno podejmowała.
Lecimy na zeszłoroczną powtórkę Portowców z Gent.#RAPWISpic.twitter.com/4mTrGbz5Oq
— Polski Ligowiec (@polski_ligowiec) August 1, 2024
Za dużo przestrzeni na skrzydłach
Tymczasem w pierwszej połowie Rapid non stop miał do dyspozycji przepotężną przestrzeń na skrzydłach. Nie wiem, czy wykorzystywał ją tak rzadko z litości dla bezradnych rywali. „Biała Gwiazda” podarowała rywalom tyle prezentów, że tutaj naprawdę mogło dojść do niechlubnych rekordów. Nie chcę mówić, że rezultat 1:6 w Wiedniu, 2:8 w dwumeczu to lekki wymiar kary, bo takie wyniki klasyfikujemy jako „eurowpierdole”, ale fakty są takie, że, tak czy siak Rapid nie wykorzystywał w stu procentach tej futbolowej tandety, gnuśności i głupoty, którą Wisła nam zaprezentowała.
Same dobre chęci to za mało
Więcej chęci pojawiło się w drugiej części spotkania, ale nie pocieszałbym się tym, bo już po pierwszych 45 minutach Rapid Wiedeń praktycznie zapewnił sobie awans do kolejnej rundy eliminacji do Ligi Europy. Można było trochę zwolnić, pomyśleć o weekendowym spotkaniu ze Sturmem Graz. Parę akcji było, ale żeby zwiększyć szansę na strzelenie gola, potrzeba przede wszystkim pomysłów i zdroworozsądkowej gry. Zabrakło obu. Wisła Kraków nie potrafiła znaleźć złotego środka między nadmiernym respektem do rywala a gigantyczną frywolnością. Albo jedna skrajność, albo druga.
Angel Baena i Angel Rodado albo próbowali kiwać rywali, jakby grali z dzieciakami na orliku, albo po prostu chowali się między piłkarzy przywdzianych w zielone stroje z nadzieją, że nikt ich nie znajdzie. Dobre chęci miał Oliwier Sukiennicki. Chciał dodać dynamiki do gry, był bardzo szybki, wiele akcji pociągnął do przodu, była nawet szansa na gola. Jedyny piłkarzy, który chociaż jako tako był w stanie stawić czoła rywalowi. To dobry prognostyk na przyszłość.
Myślę, że mało kto oczekiwał gola, nie mówiąc o wygranej. Ale ta gra jest po prostu obrzydliwa myśląc o tym, że w Wiedniu jest ok. 3000 wiślaków?
"Oni stoją w polu karnym" taki piękny komentarz można usłyszeć w telewizji.
Moje małe marzenie to Anton na Kapitana.
— Wiktoria💫 (@Wiki_moto) August 1, 2024
Marne pozytywy
Udało się strzelić gola honorowego. Brawo, Angel Rodado – dążył do tego cały mecz, znalazł sytuację, w której miał więcej luzu i zrobił to, co zrobić powinien. Udało się obronić rzut karny – brawo dla Antona Chichkana. To jednak momenty, przy których można delikatnie uśmiechnąć się na 6, 7 sekund. Potem niestety o radości zapominaliśmy, bo Rapid całe 90 minut był o kilka klas lepszy.
To wcale nie wywołuje w nas ogromnego zdziwienia. Dziwi jedynie to, że Wisła Kraków u siebie potrafiła zagrać bez kompleksów, momentami grać jak równy z równym z Goliatem, a dziś po prostu oddała mecz walkowerem.
Show na trybunach
Wielkie brawa dla kibiców Wisły Kraków. Raz, za tak liczne wsparcie dla swoich ulubieńców, dwa, za to, że momentami przekrzykiwali fanów Rapidu Wiedeń. Fani „Zielono-białych” to światowa czołówka kibicowska, jeżeli chodzi o kreowanie atmosfery na stadionie, frekwencje i po prostu płomienną miłość do swojej ukochanej drużyny. Kibice z Krakowa mogli zaskoczyć fanów gospodarzy – myślę, że pozytywnie.
🇦🇹 I tak sobie człowiek pije z kumplami browarka w kajpie pod stadionem, rozmawia z kibicami Rapidu. Wszyscy przyjaźnie nastawieni. Po to są europejskie wyjazdy! Uwielbiam że Slavia! Tęsknię za częstszymi z Wisla! #RAPWIS pic.twitter.com/pTukp8aDXr
— Szczepan Janus (@TourDeSport) August 1, 2024
Do zobaczenia w Lidze Konferencji Europy
Wracając do tego, co spotkało nas na boisku. Cóż, żyje się dalej. Wisła Kraków swoje zmagania będzie kontynuować w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy. Cały występ pozwolę sobie spuentować jednym zdaniem będącym chyba ulubionym powiedzonkiem trenerów, piłkarzy po słabszym meczu: Trzeba wyciągnąć wnioski.