Od wczoraj wszyscy mówią tylko o jednym – o geniuszu Zlatana Ibrahimovicia. Szwed to nieprzeciętny zawodnik i bardzo charakterna osoba. Postanowiliśmy odkurzyć dla Was przybliżający nieco postać Zlatana artykuł, który ponad pół roku temu ukazał się w magazynie „Futbolmag”. Miłej lektury.
Szwedzki napastnik jest jednym z tych ludzi, którzy zawsze muszą wzbudzać skrajne emocje. Jedni go kochają, inni nienawidzą. Jedni chcą stawiać mu pomniki, inni życzą śmierci. Mało jest osób, które potrafią w parę chwil z przyjaciół zmienić się we wrogów.
Charakter, sposób bycia, a w pewnym stopniu również kodeks moralny Zlatana zostały ukształtowane bardzo wcześnie. On, syn imigrantów z Serbii i Chorwacji, nie miał w Szwecji łatwego życia. Razem ze zgrajami jemu podobnych przybyszów z całej Europy mieszkał w ponurej dzielnicy, w której szczytem marzeń była praca w portowych dokach. To, że urodził się w Malmoe, nie miało nic do rzeczy. Gdyby nazywał się Svensson, miałby znacznie łatwiej. Niestety, odziedziczył nazwisko bardzo bałkańskie. Zlatan od początku sprawiał problemy. Kolejne lata edukacji podstawowej były dla niego koszmarem (czy też: byłyby, gdyby się tym przejmował). Młody Ibrahimović nie był jednym z tych dzieciaków, w których głowach jest tylko piłka, które grają od rana do wieczora i nie wyobrażają sobie życia innego niż życie futbolisty. Szwed od początku objawiał wielki talent, ale był daleki od przeświadczenia, że musi zostać zawodowcem. Rozwód rodziców i alkoholizm ojca z pewnością otworzyły Zlatanowi oczy. Zdawał sobie sprawę, że od kariery ważniejsze są pieniądze i stabilizacja. To dlatego, gdy miał piętnaście lat, prawie zrezygnował z treningów, by zdobyć pracę w porcie. To było logiczniejsze rozwiązanie.
Na szczęście dla całego futbolu, „Ibra” dał się przekonać ówczesnemu trenerowi i dalej zajmował się piłką. Efekty przyszły szybko. Wysoki młodzieniec podpisał kontrakt z Malmoe FF, a trzy sezony później stał się pełnoprawnym członkiem drużyny. Sezon 1998/1999 nie był dla szwedzkiego giganta szczęśliwy. „Di Blae” spadli z pierwszej ligi, a Zlatan po raz pierwszy poczuł gorycz futbolu. Ekipa z portowego miasta na szczęście szybko wróciła do najwyższej klasy rozgrywkowej, a napastnik zaliczył dwa bardzo udane sezony. Rozegrał kilkadziesiąt meczów, strzelił kilkanaście goli i zaczął rozglądać się za nowym pracodawcą. Zgłosił się po niego między innymi Arsene Wenger. Szwed po latach wyjaśnił, dlaczego nie wybrał wtedy oferty Arsenalu. – Gdy grałem w Malmoe, ktoś zaprosił mnie do Londynu na spotkanie z panem Wengerem. Poleciałem tam, zobaczyłem Patricka Vieirę i innych wielkich graczy, którzy wtedy występowali w tym zespole. Rozmawiałem też z Wengerem. Później skontaktowały się ze mną również Monaco, Ajax i Roma. Ostatecznie wybrałem Ajax, bo zachowywał się wobec mnie najmilej. Myślę, że to było najlepsze rozwiązanie, nawet biorąc pod uwagę świetną pracę, jaką Wenger wykonuje z młodzieżą.
22 marca 2001 roku oficjalnie ogłoszono, że Zlatan przeprowadza się do Holandii. Początki miał trudne. Był rezerwowym, a trener Co Adriaanse nie czuł potrzeby wystawiania młokosa w wyjściowej jedenastce. Na szczęście dla Szweda, Holender szybko stracił posadę, a jego miejsce zajął Ronald Koeman. Legendarny zawodnik „De Joden” znacznie lepiej pojmował potencjalną boiskową rolę Ibrahimovicia. Od początku wystawiał go w pierwszym składzie. I trener dobrze na tym wyszedł – zdobył mistrzostwo. Zlatan rozwijał się w ekspresowym tempie. W następnym sezonie zaliczył uświetniony dwoma trafieniami debiut w Lidze Mistrzów. Szwed poprowadził swoją drużynę do ćwierćfinału, strzelając po drodze jeszcze dwa gole. „Ibra” już wtedy prezentował doskonale wszystkim znany styl gry. Każdy, kto widział tego gracza, miał wrażenie, że on się wcale nie stara, że robi wszystko od niechcenia. Mówił o tym chociażby John Carew. Norweg zarzucił Zlatanowi, że to, co robi na boisku, jest bez sensu. Młody napastnik odparował, że to samo, co Carew potrafi zrobić z piłką, on może powtórzyć przy użyciu pomarańczy. Cały Ibrahimović.
W 2004 roku Szwed opuścił Holandię. Złożyły się na to dwa czynniki. Ajax nie osiągał zadowalających wyników i ostatecznie przestawał być drużyną z europejskiej czołówki, a Zlatan szukał wyzwań, trofeów i sławy. Niebagatelną rolę przy podejmowaniu przez zawodnika decyzji o odejściu odegrał też incydent z meczu reprezentacji Szwecji z Holandią. Wtedy to „Ibra” brutalnie sfaulował swojego klubowego kolegę Rafaela van der Vaarta. Atmosfera w „De Joden” robiła się coraz gęstsza. Jedynym wyjściem była ucieczka. Po snajpera zgłosił się włoski Juventus, który wyłożył na stół 16 milionów euro.
Kontuzja Davida Trezegueta z marszu umożliwiła Szwedowi grę w pierwszym składzie. Zlatan trafił do siatki 17 razy i był bodaj najjaśniejszą gwiazdą „Starej Damy”. Rok później jego boiskowa rola się zmieniła, więcej biegał przy linii bocznej, częściej schodził do środka pola. Strzelał mniej goli, ale dawał drużynie coraz więcej. Ten sezon był być może najważniejszym w karierze Szweda. Stał się wtedy napastnikiem kompletnym, nauczył się przytrzymywać piłkę, rozgrywać ją, a nawet czasami cofać się do defensywy. Przygoda z Juventusem nie była długa. Wybuchła afera Calciopoli. Klub z Turynu stracił dwa tytuły mistrza Włoch i został zdegradowany do Serie B. Zlatan oczywiście nie chciał grać w niższej lidze. Działacze długo starali się przekonać go, że ten spadek to tylko chwilowa zapaść, a ekipa wróci do Serie A silniejsza i jeszcze bardziej zmotywowana do walki. Przekonywania na nic się nie zdały. Piłkarz i jego agent Mino Raiola byli nieugięci – chcieli transferu. Grozili Juventusowi podjęciem kroków prawnych, jeśli ten by się nie zgodził. Ostatecznie wszystko poszło w miarę gładko, a Szwed zasilił szeregi Interu Mediolan, klubu, z którym sympatyzował od dziecka.
Przez trzy sezony gry w koszulce Internazionale Zlatan zdobył trzy tytuły mistrza Włoch. Co roku strzelał coraz więcej goli – kolejno 15, 22 i 29. Zdobył tytuł króla strzelców, został wybrany najlepszym obcokrajowcem i najlepszym piłkarzem Serie A. Walnie przyczynił się do pobicia przez Inter masy krajowych rekordów. Zdobywał gole decydujące o tytułach. Słowem – był najlepszy. Co ciekawe, on sam zbyt dobrze tego okresu nie wspomina. Właściwie, gdyby nie ostatni sezon, w którym pracował z Jose Mourinho, człowiekiem, którego od pierwszego wejrzenia pokochał prawdziwą miłością, można by dojść do wniosku, że Ibrahimović nie znosił Interu. W swojej wydanej niedawno autobiografii napisał tak: – Nienawidziłem tego miejsca od pierwszego dnia. Mogłem porównywać Inter z Juventusem i Ajaksem. Tamte drużyny działały znacznie lepiej, bo między piłkarzami była więź. W Interze było zupełnie inaczej. W jednym kącie siedzieli Brazylijczycy, w drugim Argentyńczycy, a reszta w trzecim. To był bałagan. Dla mnie był to pierwszy prawdziwy test.
Zlatan rozmawiał na ten temat z Massimo Morattim, prezesem klubu. Mówił mu o konieczności zmiany nastawienia szatni, ale to nie przyniosło rezultatu. Dopiero Jose Mourinho potrafił tchnąć w Inter ducha jedności, ale gdy portugalski trener dokonywał prawdziwych cudów, Ibrahimovicia już w Mediolanie nie było. Szwed przyjął ofertę Barcelony.
Ofertę dziwną, wzbudzającą wielkie kontrowersje. Zadziwiająca była przede wszystkim suma transferu. 46 milionów euro plus Samuel Eto’o. Kibice Barcelony byli mocno zszokowani tymi cyframi. Oni, zdając sobie sprawę z klasy Kameruńczyka, spodziewaliby się raczej wymiany bezgotówkowej niż takiej gigantycznej dopłaty. Łącznie przyjmuje się, że cała transakcja kosztowała „Dumę Katalonii” 71 milionów. Presja była ogromna, ale nie od dziś wiadomo, że akurat „Ibra” z presją nie ma najmniejszego problemu. Udowodnił to w pierwszych pięciu ligowych kolejkach, strzelając po jednym golu i wyrównując klubowy rekord należący do legendarnego Cesara Rodrigueza. Warto zaznaczyć, że cztery z tych trafień otwierały wynik spotkania. Trochę smutny jest fakt, że te bramki były właściwie jedynym pozytywnym momentem Zlatana w Barcelonie. No, może obok gola dającego zwycięstwo w jesiennych Gran Derbi. Problemem Szweda nie był brak umiejętności albo słaby charakter. Problemem była, tak jak w Interze, szatnia. Gdy Zlatan przychodził do Katalonii, był pewien, że osiągnie sukces. Mówił, że to najszczęśliwszy moment w jego życiu, i chyba nie kłamał. Przeszedł do najlepszego klubu świata, czyli tam, gdzie jego miejsce. Szybko zderzył się jednak ze ścianą. Zrozumiał, że Barcelona nie jest podobna do żadnego klubu, w jakim kiedykolwiek grał. Nigdzie piłkarze nie przyjmowali tak bezkrytycznie każdej decyzji trenera. Zlatan nie miał zamiaru być jedną z takich owieczek. Po meczu z Villarrealem, w którym zagrał jedynie przez pięć minut, nie wytrzymał. – Krzyczałem na niego [Guardiolę – dop. red.], że nie ma jaj. Pewnie mówiłem też gorsze rzeczy, takie jak „Idź, zapytaj Mourinho” albo „Idź do piekła!”. Straciłem nad sobą panowanie, zrzucałem coś na podłogę. Byłem naprawdę wkurzony, a Guardiola spojrzał mi prosto w oczy. Gdybym był nim, tobym się bał.
Po tym incydencie kariera Szweda w Barcelonie musiała się skończyć. Właściwie to była tylko kropla, która przelała czarę goryczy. „Ibra” stracił miejsce w wyjściowej jedenastce dwa miesiące wcześniej na rzecz Bojana Krkicia. Zlatan nie chciał podporządkować się systemowi Barcelony zakazującemu piłkarzom przyjeżdżania na trening luksusowymi samochodami. Zlatan chciał odejść.
Wrócił do Włoch, do Mediolanu, ale tym razem do AC Milan. Tu znów jest sobą – człowiekiem zupełnie nieprzewidywalnym. Strzela masę goli, jest najlepszym graczem całej Serie A. Gdy drużynie nie idzie, on potrafi w kilka minut odwrócić losy meczu. Zdobywa bramki tak piękne, że aż zapiera dech. Jedna twarz Szweda to twarz geniusza futbolu, człowieka, który przy 195 centymetrach wzrostu i prawie 100 kilogramach wagi dysponuje nienaganną techniką i precyzją, jakiej nie powstydziłby się chirurg. Druga twarz zawodnika to twarz niezrównoważanego wariata, który wymierza rywalom ciosy w brzuch. To twarz człowieka, który przez cały mecz obraża i słownie atakuje sędziego. Rachunek zysków i strat wychodzi zdecydowanie na plus. Milan po rocznym wypożyczeniu zdecydował się na kupno Ibrahimovicia.
Zlatan ma na swoim koncie niesamowity wyczyn – od ośmiu lat nieprzerwanie wygrywa rozgrywki ligowe. Rok temu zrobił to w Milanie, wcześniej w Barcelonie, trzy razy w Interze, dwa razy w Juventusie i raz w Ajaksie. Trzy różne ligi, pięć różnych klubów i za każdym razem mistrzostwo.
Historia wygrywanych przez „Ibrę” tytułów jest taka jak on. Nie ma szarości. Tylko śnieżna biel lub czarna jak najdalsze zakątki piekła czerń. Albo wygrywa się wszystko, albo nic. Przed siedmioma laty zapytano Szweda o to, jakie jest jego największe marzenie. – Moim marzeniem jest wygranie Ligi Mistrzów. Każdy chce tego dokonać, ale tylko najlepszym się udaje.
No właśnie.
zlatan jesteś najlepszy!!!
Czysty piłkarski geniusz . Niema drugiego takiego
piłkarza na świecie jak 'IbraCADABRA'!
Nie jestem jego fanem jako osoby ale uwielbiam
patrzeć jak gra :). I jeszcze ten Wenger heh zawsze
pierwszy po piłkarski talent ;D. Barcelona miała
jeszcze wypożyczyć do Interu Alaksandra Hleba za co
dopłaciła jeszcze pięć milionów euro do
wspomnianych czterdziestu sześciu . Guardiola miał
na pewno niezłą próbę charakteru po utarczce
słownej ze Zlatanem ;). Jeśli PSG nie utrzyma
odpowiedniego progresu może będzie nas czekał
kolejny transferowy hit z udziałem genialnego Szweda
;D. Fajnie się czytało :).