Problemy pukają do bram Camp Nou


Co dalej z ekipą Ernesto Valverde?

6 kwietnia 2018 Problemy pukają do bram Camp Nou

Chyba nikt nie spodziewał się tak potężnej dominacji "Blaugrany" w rozgrywkach La Liga. Doskonale zespół prowadzony przez Ernesto Valverde wykorzystał słabą formę Realu Madryt i błyskawicznie pomknął w górę tabeli. Na czym opiera się drużyna FC Barcelona i dlaczego w decydującej fazie sezonu mogą dopaść ją problemy?


Udostępnij na Udostępnij na

Pierwszy sezon Valverde

Hiszpan doskonale odnalazł się w drużynie FC Barcelona. Widać było, że był to przemyślany ruch zarządu „Blaugrany” i tym razem nie chybili. Zwalniając Luisa Enrique, który był osobą wybuchową, zatrudnili zupełnie inny rodzaj szkoleniowca typu Carlo Ancelotti, a więc spokojnego, opanowanego dżentelmena. W każdej sytuacji zachowuje on stoicki spokój i nie da się wyprowadzić z równowagi, tak jakby na wszystko miał rozwiązanie. Poza tym dla Valverde nie ma słowa „problem”, dla niego każda sytuacja jest do rozwiązania. Przyglądając się blisko 54-latkowi, można śmiało stwierdzić, że jest to człowiek rodem z renesansu, zachowujący filozofię stoicką, jeżeli chodzi o spokój.

Wielu ekspertów twierdzi, że pierwszy sezon jest najprostszy dla trenera, tak samo jak dla beniaminka ligi utrzymanie się w niej. Trudno się z tym jednak zgodzić, bo podczas pierwszych tygodni nowy szkoleniowiec musi ustalić potencjalną listę transferową, nauczyć zespół grać w innej formacji oraz pewnych automatyzmów. Były trener Athletic Bilbao miał bardzo trudną sytuację w zespole po transferze Neymara do PSG. On sam przyjął to jednak na spokojnie, komentując całe zajście na konferencji tak:

Każdy ma prawo do zmiany klubu. To część futbolu. ~ Ernesto Valverde

Co prawda drużyna szybko zareagowała na odejście Brazylijczyka, wykładając gigantyczne pieniądze na zastępcę Neymara. Został nim Ousmane Dembele, kupiony za 105 mln + 35 mln w bonusach z Borussii Dortmund. Tak wielkie pieniądze za 20-latka, który rozegrał dopiero jeden udany sezon w poważnej piłce – totalne szaleństwo, pomyślało wielu kibiców.

Formacja 4–4–2

Odejście Neymara do Ligue 1 i trudne początki Ousmane’a Dembelego w barwach „Blaugrany” zmusiły hiszpańskiego szkoleniowca do zmiany ustawienia. Brak Brazylijczyka był odczuwalny już w meczach towarzyskich po jego odejściu, o czym świadczą statystyki:
– trzy mecze z Neymarem w sparingach – trzy zwycięstwa, i to nie z byle jakimi zespołami, bo z Realem Madryt, Manchesterem United i Juventusem Turyn. W każdym meczu reprezentant Brazylii pokazał się z bardzo dobrej i znaczącej strony przy zdobywaniu bramek
– ostatnie dwa sparingi – remis (Gimnastic) i zwycięstwo (Chapeconeoese), a to nie był koniec problemów Valverde. Sześć dni po zakończeniu spotkań sparingowych w Ameryce przegrał pierwszy i drugi mecz z Realem Madryt o Superpuchar Hiszpanii (1:3 i 0:2).
To były początki testowania ustawienia z dwójką napastników.

Zanim jednak Ernesto Valverde znalazł doskonałą taktykę uzupełniającą Neymara, testowane były inne ustawienia taktyczne. Tak naprawdę od spotkania rewanżowego z Realem „Blaugrana” przez cztery następne mecze grała zupełnie z innym ustawieniem (4–4–1–1, 4–2–3–1, 4–4–2, 4–3–3).
Początkowo trener testował zawodników mogących grać na lewym skrzydle i byli to, oczywiście, Dembele, a także Paulinho, Denis Suarez, Paco i wielu innych. Tak naprawdę żaden z nich nie sprawdził się w tej roli i z tego powodu trener powoli wprowadzał formację 4–4–2. Kluczowym meczem dla tego ustawienia było „El Clasico”. Valverde zdecydował się wyjść ustawieniem z dwójką napastników na papierze i to przyniosło efekty w postaci świetnej gry Barcelony. Następne mecze odbywały się z ustawieniem zawodników w systemie 4–4–2, choć Hiszpan nie poprzestawał tylko na tym, bo czasami wracał do barcelońskiego 4–4–3.

Za taką zmianę trenerowi należą się ogromne brawa. To on zdołał porzucić zakorzenione na Camp Nou ustawienie 4–4–3, co było bardzo ryzykownym ruchem. Mógłby on wzburzyć szatnię „Barcy” przeciwko trenerowi, również kibiców i legendy grające niegdyś dla klubu z Katalonii. Tak się jednak nie stało i Valverde wyszedł z całej sytuacji obronną ręką.

Wzorowanie się na Atletico? Wcale nie!

Zmiana ustawienia w Barcelonie na 4–4–2 mogła niektórych kibiców przyprawić o ból głowy. Było bowiem ryzyko, że taka zmiana może oznaczać system gry podobny do Atletico Madryt, co nie spodobałoby się na pewno kibicom z Camp Nou.
Na szczęście tak jednak nie było i nadal FC Barcelona sunie z atakami ofensywnymi, jednocześnie mądrze grając w defensywie. Taktyka Diego Simeone nie sprawdziłaby się w tym zespole, ponieważ „Barca” ma zbyt wielki potencjał w ofensywie, żeby grać tzw. autobusem i kończyć prawie każdy wynik 1:0. Taka gra natychmiast spowodowałaby odrzucenie w oczach kibiców, ponieważ jest ona bardzo męcząca, nie tylko dla drużyny przeciwnej, ale również dla samej grającej.
To był na pewno jeden z decydujących argumentów o porzuceniu kandydatury Diego Simeone na trenera FC Barcelona.

Messi – kręgosłup ofensywny

Tak naprawdę od kiedy Hiszpanię opuścił Neymar, Leo Messi już w 100% stał się kręgosłupem całej drużyny. Oglądając każdy mecz „Blaugrany”, można dojść do wniosku, że Argentyńczyk robi tak naprawdę wszystko za innych zawodników. Kiedy pięciokrotny zdobywca Złotej Piłki wchodzi na boisko, mecz nagle wskakuje na inny poziom. Można nawet się w tym wszystkim pogubić, ponieważ zespół z Katalonii jeszcze przed kilkoma minutami grający bardzo słabo nagle staje się istnym walcem rozjeżdżającym po drodze wszystkie przeszkody.

Gdybyśmy porównali spotkania bez reprezentanta Argentyny na boisku i z nim w składzie, to byśmy byli zszokowani jego geniuszem piłkarskim. On wchodzi na boisko i nagle ni stąd, ni zowąd drużyna Ernesto Valverde przeskakuje wielką przepaść i nagle wszystko im wychodzi. Oczywiście głównym konstruktorem tych akcji jest sam Messi, który trudno powiedzieć, że walczy za dwóch, bo tak naprawdę walczy za dziesięciu (bez Ter Stegena).

Daleko takiego przykładu nie trzeba szukać. W ostatnim ligowym spotkaniu Barcelony z Sevillą było zupełnie identycznie, jakby wszystko było zaplanowane. Podopieczni Montelii do 58. minuty grali efektowny futbol z kontrataków, szczególnie w drugiej części spotkania. Wszystkim kibicom wydaje się, że tak fatalnie grająca w ofensywie i defensywie „Blaugrana” na czele z Umtitim nie ma szans na uratowanie nawet punktu. Wtedy na boisko wszedł ON, Leo Messi we własnej osobie. Zmienił Dembelego, który miał kilka przebłysków w trakcie całego spotkania i stało się to, co dzieje się zawsze u boku Argentyńczyka. Barcelona doznała nagle objawienia i zaczęła atakować jak szalona. Messi jak zawsze tyrał za całą drużynę i uratował swój zespół z opresji.  „Blaugrana” w ciągu niecałej minuty dokonała niemożliwego, zapakowała Sergio Rico dwie bramki (88′, 89′) i ostatecznie na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan nastąpił podział punktów.

Busquets – kręgosłup defensywy

Z kolei takim drugim Messim, tylko defensywnym, jest Sergio Busquets. Defensywny pomocnik jest istnym kręgosłupem podtrzymującym całą defensywę Barcelony.
Według mediów, Hiszpan jest najbardziej niedocenionym zawodnikiem w FC Barcelonie, a tak naprawdę wykonuje bardzo dużą pracę na boisku. Żeby to zauważyć, trzeba zwrócić szczególnie uwagę na odbiory futbolówki w tej drużynie i rozgrywanie piłki – wtedy możemy dostrzec, ile pracy na boisku ma Busquets.
To dzięki niemu nie zawodzą w defensywie Samuel Umtiti, Gerard Pique i pozostali obrońcy. Busquets doskonale rozdziela zadania na boisku i pod jego wodzą nie może stać się nic złego w defensywie „Blaugrany”.

Mimo że 29-latek w ostatnim czasie lekko wyhamował i nie spisuje się tak dobrze jak w poprzedniej części sezonu, to i tak jego obecność na boisku jest znacząca w kontekście defensywy. Widać to zresztą było podczas ostatniej potyczki ligowej Barcelony z Sevillą, podczas której zabrakło nie tylko Messiego przez pierwszą godzinę, ale zabrakło również Busquetsa przez całe spotkanie.
Brak tego zawodnika przesądził właśnie o wielkich problemach w defensywie zespołu z Camp Nou. Nagle Umtiti, który przecież nie tak dawno rozgrywał kapitalne spotkania, stał się objeżdżany na wszystkie możliwe sposoby, był jak na karuzeli, a ponadto przy każdej kontrze zespołu Montelii był spóźniony do piłki i to on zawalił jedną z bramek dla Sevilli.

Kryzys puka do bram Camp Nou

Dziennikarz „Sky” Guillem Balague twierdzi, że „Blaugrana” od dziesięciu lat nie miała tak słabego składu. Według niego Messi robił wszystko w pierwszej części sezonu i z tego powodu niedługo złapie zadyszkę przed decydującą fazą sezonu, co przełoży się na wyniki Barcelony. Twierdzi również, że ławka rezerwowych Ernesto Valverde może okazać się zbyt krótka w decydującym momencie, a sam Messi będzie bardzo zmęczony.

Takie słowa znalazłyby przychylność u kibiców Barcelony, ponieważ nie ma co ukrywać, jak jest. Zarówno wcześniej wymieniony Messi, jak i Busquets pracowali ze wszystkich sił w pierwszej części sezonu i już widać problemy u tych zawodników. Nie tylko nie są oni na tyle pełni sił, żeby rozegrać pełny mecz, ale również są zmęczeni psychicznie.

Jak to się mówi, prawdziwe rozgrywki zaczynają się na wiosnę, a właśnie wtedy Ernesto Valverde będzie miał największe problemy, jeżeli chodzi o ułożenie swojego zespołu. Nie oszukujmy się, defensywa bez Busquetsa i ofensywa bez Messiego są zupełnie inne niż z tymi zawodnikami, nie ma pomiędzy nimi żadnej analogii. Tak więc jeżeli hiszpański szkoleniowiec nie wpadnie na jakiś ambitny plan, to jego spokój może nawet w pewnym momencie wybuchnąć.

Wnioskując po ostatnich spotkaniach, można powiedzieć, że zaczynają się wielkie problemy dla FC Barcelona. Leo Messi, mimo że uratował punkt w spotkaniu z Sevillą, to nie zagrał jakiegoś świetnego meczu. Oczywiście trzeba przyznać, że znacząco wyróżniał się na tle innych zawodników „Blaugrany”, ale to nie był poziom Argentyńczyka. Można odnieść wrażenie, że jest on coraz bardziej zmęczony zarówno fizycznie, jak i psychicznie tym wszystkim i jego słabsza forma jest zauważalna. Z kolei patrząc na Busquetsa, to nie jest on tak pewny siebie, jak jeszcze miesiąc temu. Popełnia on dużo prostych błędów, w jego ciele również widać zmęczenie.

Co najważniejsze, zarówno jeden zawodnik, jak i drugi jeszcze wyróżnia się na tle pozostałych zawodników, ale grają coraz słabiej. Porównując ostatnie mecze z tymi z początku roku, to obniżyli oni swoje loty i to znacząco. Niekwestionowanie taki stan rzeczy wpłynie znacząco na formę „Blaugrany” w ostatnich meczach sezonu. Gdyby nie tak wielka przewaga drużyny Ernesto Valverde nad Realem Madryt w tabeli ligowej, to koniec sezonu mógłby być fatalny dla drużyny z Katalonii. Tak czy inaczej, nie wydaje się, żeby z takimi osiągami Barcelona zdobyła potrójną koronę.

A więc pytanie: quo vadis, Barca?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze