Miała być dominacja na boisku podobna do tej, jaka jest na trybunach. Widzew miał kolekcjonować punkty, gole i wszelkie rekordy. Nic z tych rzeczy. Mimo że łodzianie do II ligi nie pasują pod żadnym względem, to utrudniają sobie sytuację i karmią nadzieją kolejnych rywali.
Trener Radosław Mroczkowski dostał wszelkie odpowiednie narzędzia, by zbudować drużynę, która będzie mknąć po awans. Zespół mimo że na papierze wydaje się najsilniejszy spośród całego drugoligowego grona, nie gra tak, jakby chcieli tego kibice. A przynajmniej brakuje tego czegoś. Jednym z największych problemów łodzian jest brak napastnika, kogoś, kto zagwarantuje kilkanaście bramek w sezonie.
Chorwacka nadzieja
Gdy wielu kibiców liczyło na przebudzenie Słowaka Roberta Demjana, byłego króla strzelców ekstraklasy, w klubie zaczynały się podchody pod innego zbawiciela. Szkoleniowiec łodzian postanowił przed sezonem wzmocnić linię ataku o kolejnego obcokrajowca. Sprowadził więc Filipa Mihaljevicia, który zaliczył fantastyczny debiut.
Pojawiły się nawet porównania do Eduardsa Visnakovsa, niegdyś bramkostrzelnego snajpera. Nie mogło być inaczej. Mihaljević potrzebował dwóch spotkań, by zdobyć trzy gole. Jednak nie tylko bramkami się wyróżniał. Waleczny, potrafiący znaleźć swoje miejsce na boisku prezentował się po prostu lepiej od konkurencji.
Później jednak się zaciął, a kibice wciąż czekają, aż sobie przypomni, jak trafiać piłką do bramki. I tak wyczekują od 15 września ubiegłego roku.
Straszne jedynie nazwisko
Cofnąć należy się także do momentu, gdy sztab szkoleniowy był cierpliwy względem wspomnianego Roberta Demjana, który może i był skutecznym napastnikiem, tyle że są to odległe czasy. W Widzewie za chwilę o nim zapomną.
Licząc tylko ligę, Demjan zdobył aż jednego gola! Taki rezultat byłby dobry, gdyby potrzebował do tego jednego spotkania, a na pewno nie dziewięciu gier. Nawet przy nieskutecznym Mihaljeviciu Słowak wypada blado, dlatego w Łodzi zimą zrezygnowano z usług snajpera.
Podobnie stało się również w przypadku Michała Millera, który dał się polubić łódzkiej publiczności zasiadającej przy Piłsudskiego. Jednakże kolejne miesiące 27-letniego zawodnika to równia pochyła, więc wypożyczono go ligę niżej do Sokoła Aleksandrów Łódzki.
Straszyć mógł też Daniel Świderski, ale były już król strzelców III ligi w barwach MKS Ełk nie przypomniał sobie, jak się strzela bramki, bądź też nie daje rady na wyższym poziomie. W 16 swoich występach tego sezonu „Świder” wpisał się na listę strzelców trzykrotnie.
Gdzie ci napastnicy?
W kadrze Widzewa można znaleźć również innego napastnika, który nazywa się Przemysław Banaszak, ale niewiele można wskazać plusów w jego grze. Oddać trzeba mu natomiast to, że to piłkarz, który dopiero zbiera doświadczenie, i należy docenić fakt, że uratował remis w meczu z Rozwojem Katowice w Łodzi.
Nie ma jednak co zakłamywać rzeczywistości. Czerwono-biało-czerwoni mogą narzekać na brak kogoś, kto zapewni kilkanaście bramek w sezonie. Takich zawodników obecnie niestety nie ma.
Z nadzieją można przyglądać się, jak potoczą się losy Rafała Wolsztyńskiego, który został sprowadzony do „Serca Łodzi” prosto z Zabrza. Ten jednak wciąż ćwiczy indywidualnie, by przygotować swoją formę najlepiej, jak to możliwe.
W takiej sytuacji za strzelanie goli wzięli się skrzydłowi, a postacią wiodącą okazuje się Mateusz Michalski. Jego osiem bramek to najlepszy wynik, a mający o trzy trafienia mniej Konrad Gutowski jest drugi.
Pozostały marzenia bądź wspomnienia
W Widzewie wciąż czuć tęsknotę za byłymi piłkarzami. Wśród nich jest chociażby Marcin Robak, który nawet pojawił się na ostatnim meczu z ROW 1964 Rybnik.
Niestety dla kibiców nie grał przeciwko Rybnikowi, a tylko oglądał spotkanie. Wielu jednak chciałoby, aby wrócił, by zakończyć karierę w klubie, w którym tak świetnie mu szło. Jego trafienia wciąż tkwią w głowach widzewiaków.