Przeżywali w swojej karierze momenty lepsze i gorsze. Raz byli wychwalani przez wszystkich, innym razem niemal przez wszystkich krytykowani. Jednego nigdy nie można było im jednak odmówić – obaj nie bali i nie boją się postawić na młodych i szerzej nieznanych zawodników. O kim mowa? Panie i panowie, oto szkoleniowcy Jagiellonii Białystok i Ruchu Chorzów.
Wiele razy zdarzyło się wykopać trenerowi ekstraklasowej ekipy, jakiś młody skarb z drużyny rezerw czy juniorów, zwykle jednak są to przypadki okazjonalne. W przypadku Michała Probierza i Waldemara Fornalika mamy jednak do czynienia z procesem. Obaj działają w pełni świadomie i na poligonie doświadczeń związanych z odkrywaniem piłkarskiego narybku, mają więcej sukcesów, aniżeli porażek.
BRAMKA
Michał Probierz cieszy się dużym zaufaniem w Jagiellonii. Pomimo fatalnej serii porażek jesienią tego roku, władze klubu nadal wierzyły w swojego pracownika i nie zdecydowały się na zwolnienie go. Sam zainteresowany, z resztą już dawno, wyrażał swoje zadowolenie z pracy w Białymstoku. 43-latek bardzo ceni sobie fakt, że ma wolną rękę, jeśli chodzi o budowanie drużyny. Nikt mu niczego nie podpowiada, nikt mu niczego nie narzuca. Probierz korzysta ze swej swobody w pełni racjonalnie, opierając jednak swój zespół głównie na młodych, obiecujących piłkarzach.
Pod koniec sezonu 2013/2014 „Polski Guardiola” wykazał się wielką odwagą, choć tym razem nieco z przymusu. Czerwona kartka Barana, słaba forma Słowika i do bramki „Jagi” wskakuje 16-letni Bartłomiej Drągowski. „Drążek” udanego debiutu jednak nie miał, bo piłkę z siatki musiał wyciągać, aż czterokrotnie. Nie minęło jednak wiele czasu, a urodzony w Białymstoku golkiper wrócił między słupki „Pszczółek”, tym razem na stałe. Ze Śląskiem, co prawda rywale wpakowali mu jeszcze trzy bramki, ale z Koroną pokonać się już nie dał, a jedna z jego interwencji została wybrana paradą kolejki. Najmłodszy bramkarz w historii polskiej ligi, choć gra z numerem 69, „jedynką” jest do dziś, gra we wszystkich możliwych młodzieżówkach i bije się o niego pół Europy. Postawienie na tego młokosa było strzałem w dziesiątkę!
Nie ma więc żadnych wątpliwości, że w „rywalizacji” z Michałem Probierzem w kategorii „największe odkrycie w bramce”, były selekcjoner kadry narodowej nie ma najmniejszych szans. Drągowskiego nie przebiłby nikt, a i sam Fornalik wolał zawsze stawiać na golkiperów z doświadczeniem. Między słupkami Ruchu Chorzów stawiamy więc „zero” przy młodzieżowcach i przyznajemy punkt białostoczanom.
PROBIERZ: 1
FORNALIK: 0
OBRONA
Jeśli chodzi o formację defensywną, Waldemar Fornalik jak dotąd nie wyciągnął nikogo z rezerw, ale też nie miał takiej potrzeby. Bardzo odważnie postawił jednak na Michała Helika, który, z ciekawego kandydata na piłkarza, stał się jednym z najlepszych stoperów ligi. Gdyby nie poważna kontuzja, jakiej doznał w połowie roku, pewnie dostałby już pierwszą szansę na pokazanie się w kadrze. Względnie wzbudziłby zainteresowanie mocniejszych klubów, bo pewność, z jaką grał wiosną 2015 roku byłaby bardziej charakterystyczna dla ligowego wyjadacza aniżeli żółtodzioba. Podobnie sprawa miała się z Martinem Konczkowskim, który dzięki Fornalikowi, ustabilizował formę – za Jana Kociana młody gracz biegał raz z lewej, raz z prawej strony. U „Waldka kinga” to zawsze prawy obrońca, który od zawsze prezentował się solidnie w obronie, a ostatnio zaczął też notować kapitalne występy pod kątem włączania się do akcji ofensywnych.
Co prawda o Michale Koju i Mateuszu Cichockim nie można już mówić jako o „młodych zdolnych”, bo obaj przekroczyli już wiek młodzieżowca, niemniej przy nich też trzeba jasno powiedzieć, że w ekstraklasie nikt na nich odważnie nie postawił – ani Legia w przypadku Cichockiego, ani Pogoń w przypadku Koja. Fornalik nie zrażał się początkowymi błędami obu graczy i stawiał na nich uparcie, często tworząc z nich, najmłodszą zresztą, parę stoperów w lidze. Druga część jesieni była w ich wykonaniu więcej niż solidna, a w przypadku byłego gracza „Portowców” okazało się też, że postura osiłka nie przeszkodziła mu w przekształcenie się w bardzo żwawego lewego obrońcę, który z dużą chęcią włącza się do akcji ofensywnych.
Trudno natomiast doszukiwać się młodych obrońców wyłowionych przez Probierza. Zarówno Straus, jak i Dźwugała zadebiutowali za kadencji Tomasza Hajty. Można więc z całym przekonaniem powiedzieć, że Waldemar Fornalik, jako były obrońca, ma bardzo dobre oko do defensorów i bezbłędnie potrafi przewidzieć potencjał zawodnika. Gdyby rok temu ktoś w ekstraklasie zestawił linię obrony: Konczkowski, Helik, Cichocki, Koj – zapewne uznany by został za niepoczytalnego, a już na pewno za nieznającego realiów naszej piłki. Mając więc na uwadze cały poprzedni rok i stan kadrowy Ruchu, należy wbić sobie do głowy pierwszą zasadę ekstraklasy – dopóki trenerem jest „Waldek king”, klubowi nie stanie się krzywda, choćby kadra liczyła czterech piłkarzy, z czego trzech byłoby kontuzjowanych, a jednego chciano by się pozbyć.
PROBIERZ: 1
FORNALIK: 1
POMOC
Druga linia to prawdziwe królestwo naszego byłego selekcjonera. Za poprzedniej kadencji wyciągnął z magicznego kapelusza Filipa Starzyńskiego, który niemal z miejsca stał się jednym z najważniejszych kreatorów gry w ekstraklasie. Przydomek „polski Figo” był, jak zresztą każdy „polski Ktoś”, sporym nadużyciem, niemniej na Filipa w formie patrzyło się z wielką przyjemnością. Przez pewien czas kroku dotrzymywał mu wierny żołnierz – Paweł Lisowski, który zapowiadał się na całkiem przyzwoitego czyściciela przedpola, niemniej, pod nieobecność Fornalika w Chorzowie popadł w przeciętność i teraz ma problemy z załapaniem się do składu pierwszoligowej Bytovii.
Z kolei największym dowodem śmiałości Probierza okazał się być Przemysław Mystkowski. „Mystek” dostał szansę w maju 2014 roku w jakże ważnym ligowym spotkaniu z Cracovią, stając się tym samym najmłodszym piłkarzem biegającym na boiskach ekstraklasy w XXI wieku! Nieco ponad 200 dni starszy od „Drążka” Mystkowski nie pozostał dłużny swojemu trenerowi i najpierw odwdzięczył się doskonałą grą, a kilka miesięcy później dwiema asystami w meczu z Podbeskidziem. Dziś białostocczaninowi ciężko o miejsce w składzie. Regularnie jednak występuje w kadrze młodzieżowej z dwa lata starszymi od siebie kolegami – wróżona mu jest bajeczna przyszłość.
Cofnijmy się jeszcze o kilka wiosen, czyli do lat 2008-2011, kiedy to Michał Probierz prowadził Jagiellonię po raz pierwszy. Debiutancki sezon to falstart: szybkie odpadnięcie z Pucharu Polski, ósme miejsce w lidze z pięcioma punktami przewagi nad strefą spadkową i „oddanie się do dyspozycji zarządu” (skąd my to znamy?). Prezes klubu, wówczas jeszcze Ireneusz Trąbiński, miał jednak zaufanie do bytomianina i dał mu szansę: w efekcie rok później Jagiellonia wspaniale spisała się w ekstraklasie, nadrabiając dziesięciopunktową karę z nawiązką i, przede wszystkim, zdobywając krajowy puchar. Wygranie PP to także gra w Europie, a więc Białystok piłkarsko stał się znacznie bardziej interesujący dla piłkarzy. Probierz jednak nie starał się ściągać do klubu gwiazd, tylko perspektywicznych młodziaków.
Trzech z nich szczególnie przyczyniło się do mistrzostwa jesieni „Jagi” w 2010 roku. Mowa tu o Maćku Makuszewskim, Tomku Kupiszu i, przede wszystkim, Kamilu Grosickim. Załóżmy jednak, że ci dwaj ostatni nie liczą się jako wynalazki Probierza: pierwszy z nich pierwsze kroki w profesjonalnej piłce stawiał w Anglii, a „Grosik” miał za sobą niemałą liczbę w ekstraklasie oraz lidze szwajcarskiej. Natomiast Makuszewski (rocznik 1989) to jeden z tych, którego Probierz wyłowił z niższych lig. Po najlepszym wówczas dla Jagiellonii sezonie w historii, „Maki” wyrobił sobie markę i wyjechał do Rosji. Czerczesow nie dawał mu jednak zbyt wielu okazji na wykazanie się w lidze, więc 26-latek błyszczy dziś w Lechii Gdańsk, której, pod nieobecność Sebastiana Mili, został kapitanem.
Wracając do Fornalika, kwintesencją tego, jak fachowo wprowadzić młodzież do składu był początek sezonu 2015/2016. Odchodzi niemal każdy kluczowy gracz drugiej linii. Pozostają tak naprawdę tylko dwaj weterani polskich boisk, Łukasz Surma i Marek Zieńczuk. Do tego dołujący Maciej Iwański i nieprzekonujący Artur Lenartowski. Co robi trener Ruchu? Wyciąga, jak gdyby nigdy nic, Patryka Lipskiego, Kamila Mazka i Macieja Urbańczyka. Cała trójka ze znikomym lub żadnym doświadczeniem w dorosłej piłce. Efekt? Lipski to w zasadzie drugi najlepszy ofensywny środkowy pomocnik w lidze (po niedoścignionym Mateuszu Cetnarskim), zachwycający znakomitymi prostopadłymi podaniami, czarujący techniką, imponujący strzałami z dystansu. Kamil „Torpeda” Mazek to skrzydłowy, który, oprócz wielkiej szybkości, potrafi pomyśleć na boisku, przez co nagle stał się jednym z najgroźniejszych na swojej pozycji. Maciej Urbańczyk z wyglądu i postury przypomina Bartłomieja Babiarza, którego miał zastąpić i zrobił to tak, że nikt nie zauważył odejścia jakże ważnego przecież zawodnika. Gdyby nie bardzo poważna kontuzja, mówilibyśmy o nim jako o kolejnym wielkim odkryciu sezonu.
PROBIERZ: 2
FORNALIK: 1
ATAK
Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem tego, co Fornalik zrobił z Mariuszem Stępińskim. Byłoby jednak nieuczciwe stwierdzenie, że szkoleniowiec „Niebieskich” wprowadził napastnika na salony. Tego dokonał szalenie odważny Radosław Mroczkowski w czasach, gdy był szkoleniowcem Widzewa Łódź. W Chorzowie reprezentant Polski pokazał pełnię swojego wielkiego talentu, o którym mówiło się od dawna i wrócił do drużyny narodowej, ale ten tekst nie traktuje o przywracaniu do świata żywych. Jeśli chodzi o napastników, to tak naprawdę Fornalik „odkrył” wyłącznie Macieja Jankowskiego, który przyszedł z czwartoligowego KS-u Piaseczno i niemal z miejsca został kluczowym zawodnikiem „Niebieskich”. Dwadzieścia mieć lat i osiem bramek w ekstraklasie w pierwszy sezonie? Bardzo przyzwoita statystyka. Powtórka w drugim? Proszę bardzo. Potem trenera wezwała kadra, a „Janosik” już nigdy nie był tym samym graczem. Po transferze do Wisły Kraków zrobiono z niego gracza formacji środkowej, o którym staje się głośno głównie wtedy, gdy zmarnuje sytuację, której w teorii zmarnować się nie da.
Jednym z wychowanków białostockiego klubu, który zadebiutował w ekstraklasie pod ramieniem Michała Probierza jest Jan Pawłowski. W 2009 roku młody napastnik został wprowadzony do składu w wieku 17 lat i wystąpił 25 minut w przegranym spotkaniu z Ruchem Chorzów, ale później niestety nie miał zbyt wielu okazji do gry: na początku ciężko było mu się przebić do składu, w którym w napadzie występowali tacy piłkarze jak: Tomasz Frankowski, Kamil Grosicki czy nawet Remigiusz Jezierski. Później natomiast, co chwilę doskwierały mu kontuzje, i to nie byle jakie. Pod koniec ubiegłego sezonu Pawłowski coraz częściej dostawał szansę od szkoleniowca „Pszczółek”, ale niestety zerwał więzadło krzyżowe w kolanie.
Drugi z nich po ekstraklasowych boiskach aktualnie biega właśnie w żółto-czerwonych barwach. Mowa tu o 18-letnim Karolu Świderskim, który w zeszłym sezonie zadebiutował w polskiej lidze. „Świder” został na Podlasie sprowadzony z łódzkiego SMS-u. W minionych rozgrywkach dopiero wchodził do pierwszego składu i strzelił zaledwie jedną bramkę w 7 spotkaniach. Jednak jeszcze przed rozpoczęciem rundy jesiennej 2015/2016 był już ważnym ogniwem składu Probierza – strzelił zwycięskiego gola w wyjazdowym meczu eliminacji do Ligi Europy z Kruoją Pokroję i zaliczył piękne trafienie w meczu rewanżowym. Dziś Świderski walczy o miejsce w pierwszym składzie, a z racji odejścia Tuszyńskiego i słabej formy Grzelczaka, dość często dostaje szansę na wykazanie się.
PROBIERZ: 2
FORNALIK: 2
Podsumowując całe to zestawienie, wychodzi nam remis i dochodzimy do wniosku, że obaj trenerzy potrafią wykazać się odwagą i postawić na młodych. O ile Probierz słynie ze swojej sympatii do juniorów (w zeszłym sezonie średnia wieku drużyny wynosiła 23 lata), o tyle o Fornaliku często mówiło się, że woli stawiać na starszych. Widzimy jednak, że to stwierdzenie nie jest prawdziwe i obaj Panowie wprowadzili do naszej ligi dużo świeżej krwi.
[interaction id=”5672fe5f8161d2223270f4fc”]
Zdjęcie główne: Maciej Gilewski, Jagiellonia.pl