Przyjęcie, które odbyło się na Emirates Stadium, zakończyło się happy endem. Najweselszy prezent zrobił i klubowi, i kibicom Robin van Persie, który zdobył jedyną bramkę w spotkaniu.
Emirates Stadium przywitało wielkie osobistości związane z Arsenalem. Dzisiejszy mecz „Kanonierów” odbył się w atmosferze wielkiego święta – 125. rocznicy powstania klubu. Największe brawa towarzyszyły pojawieniu się na murawie najlepszego strzelca w historii londyńskiego klubu – Thierry’ego Henry’ego. Wybitnego napastnika uhonorowano w sposób wyjątkowy. Na placu przed nowoczesnym obiektem Arsenalu stanął pomnik Henry’ego, który na kolanach sunie po murawie z radości po strzelonej bramce. Zaproszeni goście powitali zawodników obu drużyn przystępujących do meczu.
Statystyki w sposób brutalnie jednoznaczny wskazały faworyta tego spotkania. Everton po raz ostatni wygrał na obiekcie „Kanonierów” aż 15 lat temu. Na głównego kata proponowały Van Persiego, który mógł się pochwalić średnią jednego trafienia na grę przeciwko Evertonowi. Było to jeszcze na kameralnym stadionie Highbury. Arsenal przystąpił do meczu z passą siedmiu meczów bez porażki (19 punktów, remis z Fulham). Jednak najważniejszą postacią dzisiejszego popołudnia był Mikael Arteta, który po raz pierwszy stanął po przeciwnej stronie barykady wobec „The Toffees”.
Początek spotkania należał do gospodarzy. Szybkie, choć nieskładne ataki były z łatwością stopowane przez piłkarzy w niebieskich koszulkach. W odwecie największe zagrożenie stworzyli Bilialietdinow i spółka. W wielkim zamieszaniu po rzucie rożnym ostatecznie strzał na bramkę został zablokowany. Obrona dowodzona przez Phila Jagielkę bardzo dobrze zastawiała pułapki ofsajdowe. Jednak dokładnie w 14. minucie prawym skrzydłem urwał się Walcott i podał piłkę do Gervinho, który, stojąc przed pustą bramką, nie trafił w piłkę.
Największe niebezpieczeństwa sunęły po skrzydłach obu stron boiska. Ze strony Evertonu byli to Bilialietdinow oraz Baines. Gospodarze mieli w swoich szeregach szybkiego Walcotta i Gervinho. Kolejną groźną sytuację stworzył Ramsey, który po prostopadłym podaniu Songa, wyszedł sam na sam z Howardem. Bramkarz skrócił kąt, „Kanonier” zatrzymał piłkę, zrobił kółeczko i uderzył lobem. Futbolówka spadła na górną siatkę. Nie minęło jeszcze 60 sekund, a skrzydłowy z Wybrzeża Kości Słoniowej zmarnował „setkę”, będąc oko w oko z amerykańskim bramkarzem. Howard znów był górą.
Goście swoją grę oparli na szybkich skrzydłach oraz wysokim Fellainim, świetnie grającym głową Cahillem czy Sahą. Większość dośrodkowań w pierwszych 30 minutach meczu padła łupem obrońców w czerwonych koszulkach. Również kontry zawodników Davida Moyesa raziły nieskutecznością, zbyt mała liczba zawodników nie potrafiła przedrzeć się przez zaporę trzech, czterech obrońców. Arsenal, niesiony skromnym dopingiem, w 35. minucie miał kolejną szansę. Wyrzucony do linii końcowej Walcott podał piłkę w pole karne, jednak wybili ją obrońcy.
Pięć minut przed końcem pierwszej odsłony, po szybkiej klepce, Walcott znów dograł piłkę w „piątkę”, i tym razem poradzili sobie obrońcy. Arsenal napierał z coraz większą mocą. Dwa rzuty rożne z rzędu nie przyniosły prowadzenia.
Gra w pierwszych 45 minutach toczyła się przede wszystkim na połowie gości. Największym blaskiem świeciła gwiazda Walcotta, przygasł natomiast nieco Robin Van Persie, który musi trafiać do siatki, jeżeli chce pobić rekord Alana Shearera – 36 bramek w roku kalendarzowym. Holender ma ich 32, a przed nim jest jeszcze, goszczący dzisiaj na Emirates, Henry – 34 trafienia.
Drugą część urodzin „Kanonierzy” zaczęli od huraganowych ataków. Głównym dowodzącym był Walcott, który zawsze wyprzedzał obrońców Evertonu o dwa, trzy kroki. Świetną robotę, jak na razie, odwalili sędziowie. Żaden spalony nie umknął ich uwadze, a wierzcie, było ich naprawdę wiele.
Goście zaczęli sobie poczynać coraz to śmielej. Długie piłki grane do Cahila czy Sahy czyniły więcej zamieszania niż wcześniej. W 63. minucie mieliśmy pierwszą zmianę. Na przyjęcie urodzinowe przyszedł Distin, a wcześniej do domu zmył się Saha. Gramy bez napastnika, parafrazując klasyk.
Mobilizująco na graczy Arsenalu podziała perspektywa podwójnej zmiany. Nagle, jak na zawołanie, kiedy komentatorzy zaczęli narzekać na grę Van Persiego, Holender dostał długą piłkę za obrońców, nie kalkulując, uderzył z prostego podbicia bez przyjęcia. Piłka odbiła się jeszcze od długiego słupka i wpadła do bramki Howarda. Cały stadion wydał huk radości. Klaskał nawet Thierry Henry!
David Moyes wprowadził na boisko trochę świeżej krwi. Za rosyjskiego skrzydłowego wszedł czarnoskóry Gueye, natomiast rekonwalescenta Neville’a zmienił debiutant McAleny.
Gra na boisku stała się brutalniejsza. Goście nie chcieli robić prezentu „Kanonierom”. Z łokcia w głowę oberwał Van Persie. Później przy kontrze ścięty z nóg został Walcott. Wenger postanowił bronić wyniku. Na placu gry pojawili się Rosicky i Miguel.
Widowisko straciło na tempie. Gra stała się szarpana, wiele w niej niedokładności. Widać, że gospodarzom zależało na utrzymaniu tego wyniku. Świadczyła o tym kolejna zmiana. Wenger pozwolił, by kibice podziękowali Walcottowi owacją na stojąco. Na murawie zameldował się Frimpong. Chwilę później Song dograł piłkę do holenderskiego superstrzelca. Szybciej jednak do futbolówki dopadł Howard. Sędzia pozwolił rozkoszować się kibicom widowiskiem jeszcze przez cztery minuty.
Fellaini wygrał pojedynek główkowy z wielkoludem Mertesackerem, do piłki dopadł Mc Aleny i niesygnalizowanie posłał piłkę na długi słupek. Wojtek Szczęsny odetchnął z ulgą, gdy strzał 18-latka minął bramkę.
Howard gwizdnął po raz ostatni i zakończył spotkanie na Emirates Stadium. Artystą przedstawienia został Robin Van Persie, który zdobył bramkę. Arsenal utrzymuje świetną passę ośmiu gier bez porażki!
Lubie :)