John Terry – piłkarz, który całą swoją karierę poświęcił dla jednego, ukochanego klubu. Niebieskie serce, niebieska krew, niebieskie myśli – żywa legenda Chelsea Londyn. Legenda, której podziękowano w niewybredny sposób. Wstyd, hańba, kompromitacja.
– Już przed meczem z Arsenalem wiedziałem, że mój kontrakt nie zostanie przedłużony. Nie skończę kariery w Chelsea – tak po niedzielnym pojedynku w ramach FA Cup wypowiedział się John Terry. Kapitan marzył, pragnął tego, aby jego przygoda z futbolem zakończyła się na Stamford Bridge. Niestety, zdanie londyńskich włodarzy okazało się inne i Anglik będzie pisał kolejny rozdział swojej piłkarskiej kariery gdzie indziej, najprawdopodobniej po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego.
50 twarzy Romana Abramowicza
Lipiec 2015 roku. Petr Cech przechodzi z Chelsea do Arsenalu – wzmacnia rywala zza miedzy, jednego z konkurentów w drodze po mistrzowską koronę. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie zielone światło ze strony zarządu. Wobec dominacji Courtoisa w bramce „The Blues” Czech nie mógłby liczyć na wiele występów. Rosyjski multimiliarder stwierdził, że postać tak zasłużona w najnowszej historii klubu nie powinna zostać przyspawana do ławki rezerwowej. Zachował się fair, podziękował za wszystkie lata wypełnione sukcesami, podniósł szlaban na wyjeździe ze Stamford Bridge i pomachał białą chustką w stronę odjeżdżającego samochodu.
Kolejny skok w przeszłość. Sierpień 2014. Frank Lampard wchodzi do gabinetu Abramowicza. Zabawmy się w Bogusława Wołoszańskiego i zrekonstruujmy tę scenę (pewnie nie do końca wiarygodnie).
–Frank, masz już 35 lat. Będę z tobą szczery, nie przedłużymy ci kontraktu. Wiem, że Chelsea to dla ciebie wszystko, ale mimo to musisz odejść.
– Okej, rozumiem. Spędziłem tu wspaniałe 13 lat, jestem legendą tego klubu, ale jeśli uważacie, że nie jestem w stanie dalej grać na tym poziomie, to odejdę.
Legenda – słowo klucz. Jeden z symboli wspaniałej dekady Chelsea. Architekt tryumfów na krajowym i europejskim podwórku. Król środka pola, bramkostrzelny pomocnik potrafiący doskonale odnaleźć się w polu karnym – takich już dziś nie produkują. Ulubieniec trybun. Filar reprezentacji Anglii. Lampard zostawił na Stamford Bridge krew, pot i łzy, a w zamian został wyrzucony na bruk (choć pewnie w jego sytuacji ekonomicznej to nieco przesadzona formuła) przez ukochany klub.
Dwóch piłkarzy, dwie legendy potraktowane tak diametralnie odmiennie. Mimo że obaj już nie są w drużynie, to jednak moralnego kaca po odejściu Cecha nie ma w klubie nikt. Sprawa czeskiego bramkarza została załatwiona polubownie, w sposób cywilizowany, po gentlemańsku. Lamparda potraktowano po macoszemu. Człowiek, który na boisku był gotów umrzeć za swój klub, został wyrzucony za burtę. Sytuacja Terry’ego jest bliźniaczo podobna.
Kapitan opuszcza statek, który wcale nie tonie. Owszem, może ma kilka niewielkich dziurek w kadłubie, ale majtkowie dowodzeni przez zaprawionego w bojach wilka morskiego dzielnie odpompowują zbierającą się wodę i łatają powstałe dziury. Jednak decyzją naczelnej admiralicji stary dowódca zostaje zdegradowany. Czy załoga się zbuntuje, czy pofolguje w swojej pracy? Nie można wykluczyć takiej możliwości.
A jeśli chodzi o podsumowanie działań Abramowicza, to oddaję głos Kapitanowi Wagnerowi.
Czy jest życie bez Terry’ego?
Latem na Stamford Bridge najprawdopodobniej zawita nowy szkoleniowiec. Kto to będzie? Tajemnica lasu, choć spore nadzieje wiąże się z postacią Diego Simeone. Jeśli Argentyńczyk faktycznie miałby zawitać w skromne, londyńskie progi, to niewykluczone, że ze słonecznego Madrytu wraz z trenerskim niezbędnikiem i pokaźną kolekcją czarnych koszul przywiózłby któregoś ze swoich zaufanych stoperów – Godina lub młodziutkiego, ale bardzo już doświadczonego Gimeneza. Muszę otwarcie przyznać, że oczyma wyobraźni widzę duet stoperów Zouma – Gimenez, który mimo swojej „małoletniości” mógłby stanowić zaporę nie do przejścia na długie, długie lata.
Jednak nie jest tak, że Chelsea będzie zmuszona do poszukiwania stopera „na gwałt”. W szatni na Stamford Bridge zasiada doświadczony, choć może nieco zagubiony Gary Cahill czy doskonale prosperujący Miazga, który przez najbliższe pół roku będzie miał doskonałą okazję, aby dostosować się do realiów Premier League. Być może jego talent eksploduje i stanie się podstawowym stoperem „The Blues”.
Jednakże jak na razie jest to wyłącznie wróżenie z fusów. Nie pozostaje nic innego, jak czekać. W maju pożegnamy Johna Terry’ego, uronimy nad nim kilka szczerych łez, aby wkrótce rzucić się w wir walki o tytuł mistrza Anglii. Jedno jest pewne. Defensywa Chelsea będzie inna.