Pierwszy sukces Kloppa, Liverpool nie pęka w ligowych hitach


Niemiec odmienił zespół w prestiżowych pojedynkach

17 września 2016 Pierwszy sukces Kloppa, Liverpool nie pęka w ligowych hitach
justanotherfootballblog.com

Różnie można oceniać dotychczasową pracę Juergena Kloppa na Anfield Road. Jest widowiskowo, to nie ulega wątpliwości. Nie brakuje ostrej jazdy bez trzymanki, a także mocnych gitarowych riffów. Szczególnie widać to po pojedynkach z bezpośrednimi rywalami z czołówki, tzw. przeciwnikami z górnej półki. Akurat z nimi Liverpool Niemca radzi sobie doskonale.


Udostępnij na Udostępnij na

Królowie na estradach

Wyobraźcie sobie, że jesteście gwiazdami zespołu rockowego. Cały wasz rok to nieustanna trasa pełna koksu, alkoholu, roadies, zakochanych nastolatek oraz fanek gotowych wyruszyć w trasę. Z pozoru żyć nie umierać. Sami jednak w głębi duszy czujecie, że dotychczasowa gra, wasze kawałki jeszcze nie są tym, na co rynek muzyczny czeka z ogromnym podekscytowaniem. Zmęczeni wiecznymi kłótniami, kończącymi się zazwyczaj kolejnym połamanym egzemplarzem Yamahy, żegnacie się z przyćpanym i znerwicowanym wokalistą, wymieniając go na szalonego, charyzmatycznego frontmana. Ruch ten owocuje nie tylko kolejkami gorących dziewczyn po bilety na koncerty, w trakcie których gotowe będą ściągać bieliznę, ale też, co istotniejsze, lepszą muzyką, kawałkami trafiającymi na czołowe listy przebojów w kraju. To już tylko krok do poważnych kontraktów i zaproszeń na najważniejsze muzyczne areny. Kiedy już na nie traficie, bez kompleksów tworzycie spektakularne show, za które fani gotowi są was nosić na rękach aż do ostatniego akordu.

Tak właśnie wygląda Liverpool Kloppa, gościa zakochanego w heavy metalu. To w jego rytmach tworzy on kozackie widowiska, jakich kibice „The Reds” nie oglądali już od wielu lat. Można z utęsknieniem zerkać na sukcesy międzynarodowe Beniteza, można (serio można?) na forach ubolewać nad rzekomo niesłusznym rozstaniem z Brendanem Rodgersem. Ale jednemu zaprzeczyć zwyczajnie nie wypada – to właśnie Niemiec obudził w swoich piłkarzach tą słodką i uroczą bezczelność, z jaką wychodzą na boiska utytułowanych rywali. Postawę, dzięki której Liverpool już nie jest chłopcem do bicia, lecz szaloną ferajną skłonną bez skrępowania wybić utytułowanemu przeciwnikowi przednie zęby.

Liczby nie kłamią

Wystarczy spojrzeć na jedną statystykę. Postanowiliśmy wybrać wszystkie ligowe spotkania Liverpoolu pod wodzą Rodgersa i Kloppa, które nazwalibyśmy mianem tych „hitowych”. Pod uwagę wzięliśmy z racji prestiżu i historii bezpośrednie ligowe starcia z czterema rywalami: Chelsea, Arsenalem oraz obydwoma Manchesterami. Jasne, zważywszy na wyniki w ostatnim sezonie Tottenhamu i przede wszystkim Leicester, moglibyśmy również i te ekipy wrzucić do tego drobnego eksperymentu. Z drugiej strony, byłoby to wobec Rodgersa delikatną taryfą ulgową. Skupiliśmy się zatem tylko na wyselekcjonowanej czwórce.

Wyniki są całkiem ciekawe:

Brendan Rodgers: 26 meczów, 5 zwycięstw (1 na wyjezdzie), 8 remisów, 13 porażek, 0,88 pkt/mecz

Jurgen Klopp: 8 meczów, 5 zwycięstw (4 na wyjeździe), 2 remisy, 1 porażka, 2,12 pkt/mecz

Różnica jest kolosalna, prawda? Juergen Klopp już teraz ma tyle samo zwycięstw w prestiżowych spotkaniach co Brendan Rodgers w Premier League, lecz Niemiec potrzebował do osiągnięcia tej sztuki ponad trzy razy mniej meczów od obecnego managera Celticu. Pomijamy już sytuację, że aż czterokrotnie w lidze Liverpool inkasował całą pulę na boiskach rywali. Gorycz porażki z „The Reds” musieli już przełknąć na Stamford Bridge, Emirates i City of Manchester Stadium.

Gdyby jeszcze za tymi wynikami nie szła w parze jakaś szczególna gra, moglibyśmy przymknąć oko na statystyki. Tylko że i tutaj różnica jest zauważalna gołym okiem. Za Rodgersa Liverpool nie przypominał drużyny, którą posądzalibyśmy o możliwość ukąszenia utytułowanych rywali. Wyjątek od reguły stanowił w zasadzie jeden sezon z kapitalną dyspozycją Luisa Suareza. Poza tą anomalią „The Reds” nie przypominali groźnego rywala. Gdy przeciwko drużynie z Merseyside stawał zespół pokroju Chelsea, chcąc nie chcąc z tyłu głowy zadawaliśmy sobie pytanie, do której minuty meczu stać ich będzie na równy bój.

Z Liverpoolem Kloppa jest inaczej. To już ekipa bez kompleksów, od początku potrafiąca narzucić swój styl gry. Dowodów daleko nie trzeba szukać, wystarczy spojrzeć na wczorajszy mecz. Dzięki świetnemu, agresywnemu pressingowi i odrobinie szaleństwa (właśnie tego „rock and rolla”) „The Reds” zneutralizowali drużynę Antonio Conte. A to już samo w sobie jest osiągnięciem wyjątkowym. Rzadko się przecież zdarza, by zespoły Włocha ktoś potrafił tak bardzo stłamsić, jak to miało miejsce wczoraj na Stamford Bridge.

Pijaństwo w Pcimiu Dolnym

Wróćmy do analogii zespołu. Kiedy band Kloppa otrzymuje zaproszenie na gigantyczne festiwale pokroju Glastonbury, potrafi tam stworzyć niesamowite widowisko. Problem pojawia się z chwilą, gdy trzeba zagrać na mniejszej scenie, np. w Burnley. Wówczas drużyna Niemca w dalszym ciągu przypomina grupę muzyków. Szkoda tylko, że bliżej jej do podstarzałych, wypalonych gwiazdeczek, które przyjechawszy na dni wsi Pcim Dolny, postanowiły wpierw opróżnić kilka butelek białej ambrozji, a następnie wyjść na scenę, odstawiając jedną wielką chałę.

I o ile zespół Kloppa jest już w stanie brylować na wielkiej estradzie, o tyle musi jeszcze wiele poprawić na mniejszych obiektach. Bo zarówno w piłce, jak i muzyce tego typu sceny to także chleb powszedni.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze