Rodgers jest na celowniku mediów od dobrego miesiąca i porażki na własnym stadionie z West Hamem. Kibice „The Reds” często wydają bardzo ostre opinie na temat swojego trenera, zaś media nie ukrywają, że na jego miejscu już widzą Juergena Kloppa. Pytanie tylko, czy krytyka w kierunku Irlandczyka z Ulsteru jest słuszna.
Presja spoczywająca na szkoleniowcu Liverpoolu jest ogromna. Ten tekst piszę na niemal 24 godziny przed spotkaniem derbowym z Evertonem, które może być jego gwoździem do trumny, jeśli to piłkarze z niebieskiej części Merseyside wyjdą z tego starcia zwycięsko. Więc, poza meczami na koniec sezonu 2013/2014, gdy walczono o tytuł z Manchesterem City, można powiedzieć, że to najważniejszy mecz w dotychczasowej karierze Rodgersa.
Kibice klubu z Anfield są dość jednogłośni w swoich opiniach w mediach społecznościowych – zdecydowana większość chce, by obecnego trenera zwolniono i by w jego miejsce wjechał Juergen Klopp, naprawiając od razu wszystko, co naprawy wymaga, i włączając się do walki o mistrzostwo.
Wśród wielu fanów „The Reds” widzę sporo naiwności i ślepej nadziei. Wielu myśląc o Kloppie, ma przed oczyma wizję angielskiej wersji Borussii Dortmund, dominującej ligę i grającej w finale Ligi Mistrzów. Czy to jest obecnie przy Anfield możliwe? Na pewno nie w tym momencie, minie jeszcze sporo czasu, zanim jeden z najbardziej utytułowanych europejskich klubów będzie miał potencjał na miarę walki o takie cele.
Rodgers przy Kloppie jest w oczach sympatyków Liverpoolu jak maluch stojący przy ferrari. I to ciekawe, bo pokazuje, jak szybko fani zmieniali opinię na temat trenera. Gdy przychodził do klubu w maju 2012 roku, miał stworzyć z klubu lepszą wersję ówczesnej Swansea – grającej piłką, umiejętnie wykorzystującej pressing, nazywaną na Wyspach Swansealoną. Był dla fanów wizjonerem, kimś, kogo potrzebowali po nieudanej drugiej kadencji Kenny’ego Dalglisha.
Później, patrząc na potencjał i mocne strony swojej kadry, nieco zmienił swoją filozofię na bardziej bezpośrednią, dynamiczną i szybką grę, w której Suarez, Sterling czy Daniel Sturridge czuli się idealnie. Na koniec kampanii 13/14 był wychwalany pod niebiosa, nie raz, nie dwa porównywano go z legendarnym Billem Shanklym. Przy Anfield uznano, że oto właśnie znaleźli człowieka na lata.
Minął nieco ponad rok od czasu porównań z Shanklym i wszystko obróciło się o 180 stopni. Rodgers ma wizerunek nieudacznika, człowieka, który nie ma pojęcia o prowadzeniu klubu piłkarskiego i piłce nożnej. Na Twitterze furorę robi konto o nazwie „Deluded Brendan”, które go parodiuje, sprawiając, że medialnie Rodgers ma wizerunek takiego samego nieudacznika, jak David Moyes pod koniec swojej pracy w Manchesterze United.
This time next year Brendan Rodgers will be either the manager of Sunderland or Newcastle.
— Fields of Anfield Road 🇵🇸 (@FOAnfieldRoad) October 2, 2015
W dobie Internetu często z trudem rozróżniamy żarty na dany temat z fachową próbą oceny danej sytuacji. Żarty przenosimy na grunt poważnej dyskusji, miksując wszystko w złych proporcjach. Tak jest trochę z Brendanem Rodgersem. Jasne, nie pomaga sobie, mówiąc, że występ jego drużyny w inauguracyjnym meczu ze Stoke był wybitny, podczas gdy tak naprawdę był mocno przeciętny, a trzy punkty zawdzięczał fenomenalnemu uderzeniu Phillipe Coutinho w końcówce. Ale to nie znaczy od razu, że jest trenerem bez warsztatu, że jest nieudacznikiem.
Uważam, że Rodgers popełnił sporo błędów i na pewno daleko mi do tego, by winić go za całą obecną, niezbyt kolorową sytuację przy Anfield, ale z drugiej strony rozumiem rozgoryczenie kibiców, choć nie zgadzam się z ich, moim zdaniem zbyt surową, oceną pracy 42-latka.
Skąd się biorą teraz tak negatywne emocje? Świetnie to wytłumaczyła w czasie audycji radiowej BBC dziennikarka „Guardiana” i autorka książek o Arsenalu, Amy Lawrence: – Fani mają prawo czuć się rozczarowani. Pamiętam atmosferę z Anfield z tego sezonu, gdy walczyli o wygranie Premier League z Manchesterem City, to było coś niezwykłego i coś, czego nie spotykamy już tak często w angielskim futbolu. Fani specjalnie przed domowymi meczami zbierali się na ulicach tylko po to, by przywitać piłkarzy jadących w autokarze na stadion. Gdzieś to zanikło u nas, w dobie Premier League i coraz większego zjawiska piłkarskich turystów. I fakt, że wtedy się nie udało, nie wygrano ligi i późniejsze wyniki, a nawet bardziej sam styl, który gdzieś zanikł i zobojętniał, spowodowały, że fani poczuli się bardzo rozczarowani. Jeśli jesteś tak blisko samego szczytu, to późniejszy upadek jest szczególnie bolesny.
Kibice „The Reds” mają ogromne oczekiwania, bo od dawna nie doświadczyli większego sukcesu, a biorąc pod uwagę to, że kiedyś trofea trafiały do klubu regularnie co sezon, a Liverpool był światową potęgą, głód sukcesów jest jeszcze większy. Ale oczekiwania fanów w stosunku do obecnego potencjału i pozycji klubu są o wiele za duże. Ich ukochana drużyna nie wygrała mistrzostwa od ponad 20 lat, a bilans ostatnich sezonów w lidze wygląda następująco.
https://twitter.com/pauldalglish/status/649940932922470400
Klub nie gra regularnie w Lidze Mistrzów, a pod względem finansowym też mu daleko do rywali pokroju Chelsea czy Manchesteru City, więc automatycznie jest parę kroków do tyłu w stosunku do nich. Bolesna prawda na tę chwilę jest pewnie taka, że klubowi bliżej potencjałem do Tottenhamu niż do wyżej wymienionych dwóch zespołów.
Lista klasowych piłkarzy, jacy odeszli w ostatnich latach, wygląda na naprawdę mocno obsadzoną: Xabi Alonso, Javier Mascherano, Fernando Torres, Luis Suarez, Raheem Sterling, Pepe Reina, Jamie Carragher, Steven Gerrard. W ich miejsce nie dokonano ani jednego zakupu piłkarza klasy światowej. W Liverpoolu mogą się śmiać z Arsene’a Wengera i jego niespotykanej wstrzemięźliwości, ale klub, który sami mają w sercu, nie jest w stanie przeprowadzić ani jednego transferu na miarę Alexisa Sancheza, Petra Cecha czy Mesuta Ozila.
Świadomi tego właściciele z Fenway Sports Group wybrali więc inną taktykę sprowadzającą się do tych słów dyrektora wykonawczego, Iana Ayre’a: „Jeśli upatrzymy młodego i utalentowanego piłkarza, mającego już jakieś doświadczenie na koncie, to zawsze będziemy preferować zakup takiego typu gracza, bo jest lepszą opcją dla klubu w długoterminowej perspektywie”.
Taka filozofia sprawiła, że odkąd FSG przejęło klub w 2010 roku, dokonano zakupu 27 zawodników w wieku 24 lat lub niższym i tylko pięciu graczy w wieku 27 lat lub wyższym, w efekcie czego Liverpool ma w tej chwili drugą najmłodszą kadrę w Premier League (najmłodszą dysponuje Tottenham).
FSG wydało sporo pieniędzy, jak na klub pokroju Liverpoolu – trzeba było zastąpić lukę, jaka powstała po odejściu klasowych piłkarzy. Tylko problem z tymi wydawaniem polega na tym, że w miejsce piłkarzy klasowych sprowadzono graczy dopiero aspirujących do miana klasowych, z czego niektórzy okazali się po prostu nieporozumieniami. Gracze ci są na pewno zbyt słabi lub niedoświadczeni do walki o mistrzostwo, a także do boju o miejsce w Lidze Mistrzów.
Inną istotną wadą polityki transferowej jest brak liderów w kadrze, o czym zresztą pisaliśmy już pół roku temu. Rezygnacja z inwestowania w zaawansowanych wiekowo zawodników doprowadziła do kryzysu przywództwa pod odejściu Stevena Gerrarda. Grupa młodych graczy potrzebuje w szatni kogoś, kto zagrał tych parędziesiąt czy paręset meczów więcej i będzie ich w stanie nauczyć spraw niekoniecznie związanych z umiejętnościami czysto piłkarskimi, ale chociażby tego, jak radzić sobie z presją. Liverpoolowi już teraz brakuje tego Gerrarda w kwiecie wieku, który wygrywał mecze bramkami po uderzeniach zza pola karnego, gdy sprawy nie szły zgodnie z planem.
Błędne jest twierdzenie, że za wszystkie zakupy odpowiada Rodgers. FSG w tej materii postawiło na działanie komitetu transferowego złożonego z sześciu osób – menedżera, dyrektora rekrutacji Dave’a Followsa, szefa skautów Barry’ego Huntera, szefa departamentu analiz Michaela Edwarsa, dyrektora wykonawczego Iana Ayre’a i prezydenta FSG Mike’a Gordona.
Owszem, każdy zakup musi być stemplowany przez Rodgersa, ale taką samą zgodę muszą wyrazić pozostali członkowie komitetu. W dodatku nie zawsze pod obrady trafiało nazwisko piłkarza, którego chciał Irlandczyk z Ulsteru – rok temu chciał sprowadzić dobrze mu znanego ze Swansea Ashleya Williamsa, a w zamian dostał Dejana Lovrena, bo inaczej zostałby bez stopera. Tak jak Arsene Wenger nie bierze piłkarzy, którzy mu nie pasują i woli obyć się wówczas bez wzmocnień, tak Rodgers bierze tych, którzy niekoniecznie byli na jego liście życzeń, bo tego wymaga oparty na „Moneyball” model działania FSG – co ciekawe, obaj są krytykowani za obieranie tych kompletnie różnych dróg.
Za co jest więc winien Rodgers? Na pewno za brak stabilizacji w tyłach. Zaczyna się jego czwarty sezon w klubie, a w żadnym z trzech dotychczasowych jego piłkarze nie wykazywali poprawy pod względem gry w destrukcji. Rozwiązaniem (poza odejściem Rodgersa) mogłoby być zatrudnienie trenera, który pracowałby wyłącznie z formacją defensywną, np. Sami Hyypia, były piłkarz „The Reds”.
Inną sprawą jest charyzma. Porównania z Shanklym od początku wydawały mi się nietrafione, bo są to trenerzy bazujący na kompletnie innych aspektach – Shankly wywodził się ze starej szkockiej szkoły trenerskiej, podobnej do tej, którą prezentował sir Alex Ferguson. Szkot miał niespotykany charakter, dzięki czemu rządził i dzielił w klubie. Tego Rodgersowi brakuje – on nie używa krzyku do motywacji swoich piłkarzy, raczej nastawia się na dialog i bliska jest mu szkoła, w której dowodzenie nad szatnią oddaje się tym najbardziej doświadczonym zawodnikom.
Brak genu przywódcy uwidacznia się u Brendana w tych kryzysowych sytuacjach, gdy trzeba odrabiać straty na boisku. Nie było wielu takich spotkań za kadencji Irlandczyka z Ulsteru, w których drużynie z Anfield udawało się odrobić stratę do przeciwnika, szczególnie jeśli chodzi o końcowe fragmenty spotkań. W poprzedniej kampanii, gdy Liverpool pierwszy tracił gola, to często wyglądał na zespół niewierzący w możliwość odrobienia straty.
O prawdopodobieństwu utraty pracy przez menedżera szóstej ekipy zeszłej kampanii wypowiedział się Jamie Carragher: – Jeśli po nieudanym sezonie decydujesz się zostawić menedżera i dajesz mu tak pokaźny budżet transferowy na wzmocnienia, to musisz mu dać trochę więcej czasu na zbudowanie z tych nabytków drużyny. Wtórował mu John Motson, znany komentator piłkarski: – Mówimy o menedżerze, który w minionych okienkach transferowych stracił takich asów jak Gerrard, Suarez i Sterling oraz Sturridge’a na cały sezon z powodu kontuzji. Teraz kupiono nowych graczy i oni zagrali dopiero parę meczów razem, a ludzie już chcą go (Rodgersa) zwalniać.
Wracający po kontuzji Sturridge może uratować posadę swojemu menedżerowi, jeśli wstrzeli się z formą na derby Merseyside. Dwa gole z Aston Villą to dobra zapowiedź, ale Everton będzie znacznie bardziej wymagającym rywalem. Paradoksalnie Liverpool przegrał na razie dwukrotnie, a takie tuzy jak Chelsea czy Arsenal zaliczyły odpowiednio sześć i cztery potknięcia. W dodatku „The Gunners” są ostatni w grupie Ligi Mistrzów, a nie grali z potęgami, bo z Dynamem Zagrzeb i Olympiakosem. A jednak trenerem, który jest numerem jeden do zwolnienia, nadal jest Rodgers.
Wiadomo, że w przeciągu paru dni ten artykuł może być kompletnie nieaktualny, ale myślę, że warto się głębiej pochylić nad sytuacją klubu z północy Anglii i zastanowić, czy to też jest przypadek, w którym wszystkiemu jest winny menedżer.