Prawdziwa grupa śmierci


Przed losowaniem fazy grupowej każdego wielkiego turnieju zawsze pojawia się dreszczyk emocji. Związany jest on z możliwymi rezultatami przydzielania drużyn do odpowiednich przeciwników. Często zadajemy sobie pytanie, które z zestawień okaże się grupą śmierci, w której znajdą się najmocniejsze zespoły. Często takie zestawienia nie okazują się tak silne i kończą się dominacją jednej z ekip. Tegoroczna edycja Ligi Mistrzów jednak dała nam grupę śmierci z prawdziwego zdarzenia.


Udostępnij na Udostępnij na


Przed losowaniem fazy grupowej UEFA Ligi Mistrzów 2009/2010 oczy większości fanów zwrócone były na zeszłorocznego triumfatora tych elitarnych rozgrywek, FC Barcelona. Mistrz Hiszpanii trafił do grupy F. Z niecierpliwością czekaliśmy, kto jeszcze otrzyma szansę zmierzenia się z Katalończykami. Kolejną ekipą, jaka trafiła do tego zestawienia, był czempion Włoch, Inter Mediolan. Emocje zaczęły sięgać zenitu, gdy do zespołów z południa dołączył najlepszy team Ukrainy i półfinalista poprzedniej edycji Pucharu UEFA, Dynamo Kijów. Grupie F od razu nadano miano zdecydowanie najsilniejszej, gdy dolosowano do niej zmierzającego po drugi z rzędu złoty medal Premier Ligi Rubina Kazań. Spodziewano się łatwych rozstrzygnięć oraz dominacji Interu i Barcelony. Nikt się nie spodziewał, że spośród tych teamów nieoczekiwanie najwięcej będzie się mówiło o teamie z Tatarstanu.

Pierwsza kolejka jeszcze nie zapowiadała ogromnych emocji związanych z awansem do fazy pucharowej. Już w drugiej błysnęli podopieczni Kurbana Bierdyjewa, urywając dwa cenne punkty „Nerazzurim”. Wynik osiągnięty na stadionie Centralnym okrzyknięto sensacją. Jednak to nie remis z Interem, a rezultat osiągnięty dwa tygodnie później na Estadio Camp Nou bardziej zasłużył na to miano. Podczas gdy kibice w Katalonii spodziewali się rozstrzygnięcia w granicach 4:0 dla ich pupili, już po 120 sekundach gry trybuny uciszył 23-letni Aleksandr Rjazancew, umieszczając piłkę w okienku bramki Victora Valdesa po strzale z 35 metrów. Choć „Blaugrana” wyrównała, kontra Alejandro Domingueza i Gokdeniza Karadeniza przyniosła gola Turka i zwycięstwo mistrza Rosji stało się faktem. Jeden z najbardziej utytułowanych klubów świata został upokorzony przez wschodniego kopciuszka, w którym tylko jego kapitan Siergiej Siemak jest regularnym reprezentantem swojego kraju. Posiadającym niebotyczne umiejętności piłkarskie graczom Barcelony nie udało się również pokonać kazańczyków na ich terenie przy dziesięciostopniowym mrozie.

Często bywa w grupach śmierci, że główny faworyt, zespół na papierze najsilniejszy, dość łatwo radzi sobie z przeciwnikami i zapewnia sobie wcześniej zasłużony awans. Zdarza się również, że w ostatniej kolejce w takich grupach rywalizuje się tylko o prestiż, gdyż wszystkie najważniejsze rozstrzygnięcia już zapadły. W grupie F tegorocznej Ligi Mistrzów sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Po piątej remisowej kolejce na promocję do 1/8 finału awans miała każda z czterech drużyn. Choć zarówno Rubin, jak i kijowskie Dynamo walczyły ze wszystkich sił, w ich grze czegoś zabrakło. Zaowocowało to spodziewanym zakończeniem konkurencji o miejsca w fazie pucharowej i awansem Barcelony i Interu.

Za parę lat nikt już nie będzie pamiętać, jak bardzo zacięta była walka o oba miejsce premiowane możliwością dalszego uczestnictwa w obecnej edycji Ligi Mistrzów. Jednak to, co działo się w grupie F, nie powinno przejść bez echa. Rywalizacja w niej powinna nam uświadomić kilka ważnych rzeczy.

Po pierwsze: nie można już dyskryminować Wschodu, jego klubów i piłkarzy i uważać ich za dostarczycieli punktów. Zwycięstwa w Pucharze UEFA CSKA Moskwa, Zenitu Sankt Petersburg, Szachtara Donieck oraz tegoroczny historyczny awans „Wojskowych” do 1/8 finału Ligi Mistrzów pokazuje, że futbol w tych krajach rozwija się niebagatelnie szybko i nie jest wykluczone, że za parę lat Moskwa czy Kijów nie będą gościły tylko finały tych elitarnych rozgrywek, ale również mogą na rok stać się właścicielami tych najbardziej prestiżowych trofeów.

Po drugie: na boisku nie grają pieniądze ani nazwiska, lecz ludzie, którzy przy dużej ambicji, wysokim poziomie adrenaliny i odrobinie szczęścia potrafią na boisku dokonać cudów. Choć Lionel Messi wart jest co najmniej o połowę więcej niż cała drużyna Rubinu, to nie on stał się bohaterem starć z „Tatarami”. Choć wiele można zarzucić Victorowi Valdesowi, jest naprawdę dobrym bramkarzem. Jednak czy należy uznać go za lepszego od jego rosyjskiego konkurenta tylko dlatego, że tamten pochodzi z Rosji i nazywa się Siergiej Ryżykow? Choć Gokdeniz Karadeniz nie nazywa się Xavier Hernandez Creus, to on okazał się lepszym dyrygentem drugiej linii swojego zespołu. A Alejandro Dominguez udowodnił, że potrafi nie być dużom gorszym od zdobywcy Złotej Piłki „France Football”.

Grupa F tegorocznej Ligi Mistrzów jest pierwszą od dłuższego czasu, którą można określić tym mianem z czystym sumieniem. Emocjonująca walka pełna niespodzianek trwała do ostatniej kolejki. Tym razem zakończyła się ona zwycięstwem faworytów. Kolejna może jednak przebiegać zupełnie inaczej. Pytanie brzmi: kiedy przestaniemy postrzegać siłę poszczególnych drużyn tylko po nazwach? Parę lat temu wszyscy byliśmy pod wrażeniem wspaniałej postawy w najbardziej elitarnych europejskich rozgrywkach Artmedii Bratysława, której budżet wynosił około jednego miliona złotych. W obecnych największą furorę zrobił Rubin Kazań. Być może nie usłyszymy już o Witaliju Kalieszynie, Aleksandrze Bucharowie czy Christianie Noboi, ale kiedy przestaniemy postrzegać sukcesy drużyn ze Wschodu jako niespodzianki, a nie osiągnięcia, na które zasłużyły naprawdę dobre zespoły budowane z mozołem przez swoich trenerów? Jeżeli tak się nie stanie, taki zawodnik, jak Aleksandr Rjazancew, nie zostanie zapamiętany jako szybki, zdolny i dynamiczny skrzydłowy, lecz już na zawsze przypięta zostanie mu łatka tego, któremu szczęśliwie wyszedł strzał życia na Camp Nou.

Najnowsze