Wcale nie musi być tysięcy ludzi na trybunach i milionów przed telewizorami, żeby mecz był tym najważniejszym. Nie muszą pisać o nim wszystkie duże gazety. Dyskutować o nim w kawiarniach i klubach też nie będą. Nie przyjadą na niego kibice z różnych zakątków świata. Ważne, że przyjdą ci, co zawsze. Ci, dla których ten mecz jest ważniejszy od wszystkiego, bo to przecież finał Pucharu Polski. Wprawdzie na szczeblu podokręgu, ale finał, w którym ich klub, czyli Prądnik Sułoszowa zmierzy się z Przebojem Wolbrom. Czy wygra? Tego nikt nie wie, ale oni chcą, by wygrał. Chcą, bo tworzą ten klub i żyją nim 24 godziny na dobę. Każdego dnia.
Gdyby skały mówić umiały…
To miałyby co opowiadać. Skały składające się głównie z wapieni powstały już w okresie paleogenu. Formy skalne w rejonie Sułoszowej wyrosły z nagromadzenia ogromnej ilości szczątków żywych organizmów, które żyły na tych terenach 150 milionów lat temu. Żeby było jeszcze ciekawiej – żyły w morzu. Kiedyś na tych terenach było morze, a potem po nich chadzały sobie jak gdyby nigdy nic mamuty. Ludzie pierwotni też zamieszkiwali te tereny.
Ładne były i miały dużo kryjówek. Górka tu, jaskinia tam, jeszcze gdzieś tam wąwóz, dolina i znów górka i jaskinia. Dobrze im tam się żyło. Mało kto wie, że to właśnie na tych terenach odkryto najstarsze szczątki człowieka pierwotnego w Polsce. Dokładnie w Jaskini Ciemnej. Szczątki mają dobrze ponad 115 tysięcy lat. Wiemy, że było to dziecko, które zjadł i przetrawił duży ptak. Niewykluczone, że ptak był z rodziny pterodaktylów. W piłkę nożną na tych terenach wtedy jeszcze oczywiście nie grano.
Nie grano w nią też wtedy, gdy po tych przecudownych okolicach z mieczem biegał Władysław Łokietek. Późniejszy król Polski w tamtejszych jaskiniach szukał ukrycia przed królem czeskim Wacławem II. Później na tych ziemiach piękny murowany zamek wzniósł sam Kazimierz Wielki. A jakże, na cześć ojca swego – Władysława Łokietka.
Bitwy, utarczki, wojny z najeźdźcami ze Szwecji, zawody miłosne, rozczarowania, kłótnie o posag, pożary i inne kataklizmy. Te piękne ziemie widziały wszystko i aż żal, że żadna z tych skał przemówić nie potrafi. W piłkę nożną wtedy oczywiście jeszcze też nie grano. Czas jednak ma to do siebie, że płynie szybko. Mijają dni, tygodnie, lata, wieki. Widok tych ziem nadal jest urzekający i ktoś w końcu na nich postanowił pierwszy raz kopnąć piłkę.
Narodziny Prądnika Sułoszowa
Dzisiaj Sułoszowa to piękna i malowniczo położona wieś. Leży tam, gdzie leżała. Na Wyżynie Olkuskiej w górnym odcinku doliny Prądnika w województwie małopolskim. Rzec można, że wieś, jakich wiele, ale – no właśnie. Wiele takich wsi nie ma. Jest jedną z najdłuższych w Polsce. Jej długość przekracza 10 kilometrów, a wiekiem sięga już ponad 700 lat. Pierwsza wzmianka o wiosce pochodzi z 1315 roku – oczywiście z czasów Władysława Łokietka. Dzisiaj wieś zamieszkuje dobrze ponad 6 tysięcy mieszkańców, a o jej urokach można pisać i pisać.
Wróćmy do piłki. Wszystko zaczęło się około 1950 roku. Wtedy to Jan Dolny, znany i ceniony w okolicy szklarz skrzyknął grupkę osób, w których sercach mieszkał futbol. Panowie Śmigielski i Zabielski oraz wspomniany Jan Dolny tworzyli grupę zapaleńców i miłośników piłki nożnej.
Trudno znaleźć jakiekolwiek wzmianki na ten temat, bo wszyscy oczywiście już dawno nie żyją. Na szczęście gdzieś pod jedną ze skał w Sułoszowej jest mały domek. W domku tym mieszka Ryszard Bieda. Człowiek instytucja. Były piłkarz Prądnika i były sędzia piłkarski. Pan Ryszard lubuje się w historii, a słuchać go można bez końca.
Jak wieść niesie, Jan Dolny miał stodołę. Ludzie opowiadali, że trzymał w niej piłki do grania. W rzeczywistości tych piłek była cała jedna. Janowi bardzo przeszkadzało, że mieszkańcy wioski nie mają żadnych zainteresowań, a w zasadzie mają tylko jedno. Oprócz ciężkiej pracy w polu bardzo lubią zaglądać do kieliszka. Obrazek, który bił po oczach, zwłaszcza jeśli dotyczyło to tutejszej młodzieży i jak dawniej mówiono – kawalerki. Postanowiono coś z tym zrobić.
Do pomocy miało służyć poletko o rozmiarach 80 x 40 metrów. Miejscowi mówili na to „boisko gromadzkie”, bo tam zaczynali gromadzić się młodzi ludzie i nawet kopali piłkę. Boisko znajdowało się w dziale drugim. Jako że wieś długa, to została podzielona na działy. Zawsze to listonoszowi łatwiej.
Pierwszymi ludźmi, którzy na tym boisku w Sułoszowej kopali piłkę i się w tym fachu wyróżniali, byli: Stanisław Żerda (dzisiaj mieszka w Warszawie), Henryk Muzyk, Antoni Marszałek, Leszek Górski i Cader. Imienia ostatniego z panów nie udało się ustalić mimo usilnych prób. Ci panowie grali w piłkę w Sułoszowej jako pierwsi. Nie było jeszcze drużyny, nie rywalizowali z nikim. Spotykali się na boisku gromadzkim i kopali futbolówkę.
W głowach kiełkował pomysł, że może by tak założyć klub i w końcu gdzieś przeciwko komuś zagrać. Trzeba nazwy, strojów i w sumie tyle. W 1954 roku ówczesny prezes gminy i spółdzielni Stefan Górski zaproponował grupie chłopaków kopiących piłkę pomoc finansową. Obiecał, że załatwi nawet nową piłkę i jakieś stroje, ale drużyna ma nosić nazwę Promyk.
Skąd Promyk w Sułoszowej? Ano stąd, że spółdzielnia Górskiego nosiła właśnie taką nazwę. Pomysł jego jednak nie przeszedł i jak szybko się pojawił, tak szybko umarł. 10 lat później, jesienią 1964 roku, powołano do życia Ludowy Zespół Sportowy Prądnik Sułoszowa.
Prądnik – nazwa oczywiście od miejscowej rzeki, bo jakżeby inaczej. Drużyna w oficjalnych rozgrywkach związkowych nie uczestniczyła tak od razu. Musiało trochę rzeki w tym Prądniku upłynąć, a że czas jak rzeka szybko płynie, to dopłynął do początku lat 70.
W tym okresie pieczę nad klubem sprawował Józef Michalski. Na tamte czasy – osobistość we wsi, z którą każdy liczyć się musiał. Pan Józef był przecież przewodniczącym gminy i rady. W Prądniku sprawował funkcję opiekuna. To on załatwiał stroje, organizował wyjazdy do pobliskich miejscowości na mecze, pożyczał żuka, czasem nyskę. Człowiek od wszystkiego. Długo jednak nie wytrwał, bo z tej funkcji zrezygnował z końcem roku 1972.
Historyczny awans Prądnika
Pałeczkę i wszystkie obowiązki po nim przejął Ryszard Bieda. Dodatkowo grał jako napastnik. Oczywiście sam nigdy by się do tego nie przyznał, ale na szczęście są to już czasy, z których odkopać można prawie wszystko. Bieda przez 10 lat grania w Prądniku zdobył ponad 120 bramek. Wyczyn nie byle jaki, bo i umiejętności piłkarskie posiadał bardzo dobre. Prądnik z Ryszardem w składzie w sezonie 1975/1976 uzyskał historyczny awans do B-klasy.
B-klasa to już konkretne rozgrywki, a gdzie poważna piłka się zaczyna, to i zaczynają się wymogi. Podokręg Piłki Nożnej w Olkuszu pod dowództwem Tadeusza Kocyby nie dopuścił do rozgrywek słynnego boiska znajdującego się w drugim dziale wsi.
Piłkarze ubrani w niebieskie koszulki i czerwone spodenki przez 20 lat grali na wyjazdach. Kilka razy udało im się nawet rozegrać mecz na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego. Oczywiście, trzeba było uruchomić wszystkie możliwe kanały, ale kto miał znajomości, ten miał wszystko.
20 lat tułaczki Prądnika
Prądnik rozgrywał swoje mecze na wprost zabytkowego kościółka na Wodzie. W tych okolicach wszystko było możliwe. Kościółek wzniesiono w 1901 roku. Był to czas, w którym car nie zezwolił stawiać budowli na terenie Ojcowa. Skoro nie zezwolił, to postawiono obiekt na potoku, a z góry dumnie patrzą na niego skały zwane Prałatkami.
Te skały były też świadkami meczów piłkarskich. Na boisku zwanym „polaną Goplana”, piłkarze Prądnika Sułoszowa rozgrywali czasem swoje mecze. Czasem grywała tam również drużyna z pobliskiej Skały. Dzisiaj to piękne miejsce porasta roślinnością i nikt z turystów nie uwierzyłby, że jeszcze 50 lat temu kopano tam piłkę.
Prądnik Sułoszowa swoje mecze rozgrywał również w Olkuszu, Przegini czy w olkuskich Pomorzanach. Taki to był czas tułaczki. Do wyróżniających się zawodników z tego okresu należeli: Józef Pęczek, Władysław Krawczyk, Ryszard Kijak, Zenon Bizoń, Eugeniusz Pęczek, Jerzy Kaliński, Lucjan Pasternak, Marian Marszałek i wspomniany już wcześniej Ryszard Bieda – strzelec ponad 120 goli w historii klubu.
Dużych sukcesów nie było, ale piłka ciągle była w ruchu, a czas jak rzeka płynął. Na początku lat 90. w Sułoszowej przy szkole podstawowej zbudowano prawdziwy jak na tamte czasy kompleks sportowy z pełnowymiarowym boiskiem. Gdy piłkarze Prądnika zaczęli na nim grać, to od razu poczuli się jak u siebie. Z początkiem lat 90. przyszedł nawet pierwszy historyczny awans do A-klasy. Prezesem klubu był wtedy Adam Gardian.
Czas pędził jednak dalej i nie zatrzymywał się. W roku 2011 w miejscu starego boiska rozpoczyna się budowa kompleksu boisk „Orlik”. W tym czasie Prądnik znowu musi wyprowadzić się ze swojego domu. Mecze chłopcy z Sułoszowej rozgrywają w pobliskiej Wielmoży. Prądnik gra tam do 2016 roku, a później korzysta z uprzejmości ludzi z Trzyciąża.
Działacze klubu jednak nie rezygnują. Wsparci radnymi, sympatykami klubu i w zasadzie całą lokalną społecznością pozyskują teren pod budowę nowego boiska. Gmina Sułoszowa przystępuje do programu Ministerstwa Sportu i tak powstaje nowy, piękny obiekt. Boisko z systemem drenażu, nawadniania i oświetleniem. Wokół obiektu powstaje infrastruktura, szatnie z prawdziwego zdarzenia, droga. Nic, tylko grać i wygrywać.
Pierwszy historyczny mecz na nowym obiekcie Prądnik rozgrywa 17 września 2017 roku i od tamtej chwili wydaje się, że ten klub już nigdy nie będzie się musiał błąkać po obcych boiskach. Gra u siebie, na ziemiach, z których trawę wygryzały zwierzęta prehistoryczne. Na ziemiach, które zalane kiedyś były morzem – jak ten czas szybko leci.
Prądnik pasjonatami stoi
Dzisiaj w klubie trenuje 30 dzieciaków. Prowadzony jest ciągle nowy nabór. Wieś oblepiona jest plakatami, a o wszystkim również informuje klub na swojej stronie internetowej.
Na czele klubu stoi prezes Adam Bień – emerytowany nauczyciel. Niewątpliwie do największych jego zalet należy łatwość zjednywania sobie ludzi. Jego sposób bycia powoduje, że klub idzie do przodu, a co za tym idzie – przy klubie jest coraz więcej ciekawych ludzi i pomysłów. W takiej amatorskiej piłce właśnie o to chodzi. Uśmiechnąć się, porozmawiać. Wtedy ta amatorska piłka coraz bardziej zaczyna przypominać tę profesjonalną.
Trenerem drużyny seniorów jest Marcin Górka. Człowiek, który znany już jest w całym województwie. Posiada licencję UEFA A i oddycha tym klubem 24 godziny na dobę. Na co dzień jest zawodowym strażakiem, kiedyś bronił bramki Prądnika, ale kontuzja kolana przerwała tę przygodę. Zerwanie wiązadeł – rzecz poważna. Na ławce trenerskiej jest jak ogień. Ten z najgorszych pożarów. Byle iskra i płonie. Transformacja trwa ze spokojnego, ułożonego człowieka w wulkan emocji. Niczym doktor Jekyll i mister Hyde. Takie emocje wyzwala u niego piłka.
Nie może przeżyć porażek i nie akceptuje faktu, że sędziowie piłkarscy czasem mają inne zdanie niż on. Gdy wybucha, to młody, nieopierzony sędzia czasem się zawaha. Czasem nawet się wystraszy. Na doświadczonych arbitrach nie robi to już większego wrażenia. Czasem się uśmiechną, czasem przymkną oko. Każdy wie, że klub i piłka to dla niego wszystko.
To on wprowadził Prądnik Sułoszowa do klasy okręgowej. W historii klubu był to największy dotąd sukces. Zakończył się po roku – spadkiem, ale z czystym sumieniem każdy w klubie może patrzeć w lustro. Nie było wariactwa, tylko spokojna i rzetelna praca. Klub opierał się na wychowankach i będzie nadal stał wychowankami. Średnia wieku drużyny to 23 lata. Grają oczywiście z pasji za piwko i kiełbaskę. Są czołową drużyną w olkuskiej A-klasie.
Kiedy trener Górka wybucha i płonie, ktoś musi go gasić. Taką osobą w klubie jest Dariusz Michalski. Kierownik drużyny i człowiek, który klub z Sułoszowej wprowadził na wysoki poziom organizacyjny. Wszystko zorganizowane jest niczym w klubie z ekstraklasy.
Piłki napompowane wg przepisów gry, sprawozdanie sędziowskie zawsze wypełnione komputerowo i wprowadzone w system Extranet. Stroje, szatnie i cała otoczka. Wszystko bez najmniejszych błędów. Rzec można perfekt, ale na tym zadania i rola kierownika się nie kończą. Gdy trener zruga sędziów lub Bogu ducha winnych piłkarzy, ktoś to wszystko musi załagodzić. Robota niewdzięczna, bo trener czasem wybucha aż za bardzo. Pan Dariusz jednak daje radę, bo kto, jak nie on? W olkuskiej elektrociepłowni też radzi sobie znakomicie.
Nie wolno również zapominać o takich ludziach jak Roman Pogan, który z powodów osobistych musiał opuścić stanowisko wicesternika klubu. W Prądniku wszyscy nadal liczą na jego pomoc i ogromne doświadczenie.
Mecz ważniejszy od finału mistrzostw świata
W niedzielę do Sułoszowej przyjedzie Przebój Wolbrom. Drużyna w powiecie olkuskim utytułowana najbardziej. Jeszcze kilka lat temu toczyła boje na drugim poziomie rozgrywkowym w Polsce. Trenerem Przeboju jest Antoni Szymanowski, ale w Sułoszowej z ławki drużynę poprowadzi trener Radosław Koterba.
Piłka jest nieprzewidywalna, ale oczywiście jedziemy do Sułoszowej wygrać. Kadrę mamy mocną i wierzę, że wszystkie zalety pokażemy na boisku. Radosław Koterba
Dzisiaj w Wolbromiu wszyscy wspominają dobre i nie tak odległe czasy, do których zapewne będą chcieli nawiązać. W niedziele będą chcieli dopisać do swoich osiągnięć zwycięstwo w finale Pucharu Polski na szczeblu podokręgu.
Jak to w piłce bywa, nigdy nie wiadomo, kto wygra. Dawid czy Goliat? Pewne za to jest jedno. Mecz zorganizowany będzie wzorowo, bo to w Sułoszowej ostatnio staje się tradycją. Boisko będzie piękne, zielone i wymalowane aż miło. Jak zwykle zadba o to Tomasz Pasek, który wiele razy w tygodniu pieści każde źdźbło trawy. Pan Pasek na co dzień zajmuje się sprzedażą kotłów i jest wiceprzewodniczącym Rady Gminy w Sułoszowej. Trawa i dbanie o boisko to jego wielka pasja.
Na mecz przyjdą jak zwykle ci, co zawsze. Kibice Prądnika Sułoszowa i lokalni społeczni działacze. Dla nich to jest całe życie. Gdyby Prądnik grał o tej samej porze co finał mistrzostw świata, to nie oglądaliby tego finału. Proste.
Dla nas ten mecz to wielkie święto. Nigdy w historii nie udało nam się zagrać w finale. Cieszymy się na samą myśl. Gramy z najbardziej utytułowaną drużyną w naszym podokręgu. Zostawimy na murawie mnóstwo zdrowia i serca, ale to boisko zweryfikuje wszystko. Marcin Górka
Na ten mecz piłkarze Prądnika wybiegną w nowych trykotach. Klub dostał też nowe dresy. To zasługa nowego dobrodzieja sułoszowskiej piłki Marka Piekara, który coraz bardziej angażuje się w pomoc finansową dla Prądnika.
Pan Ryszard opowiadać mógłby długo, ale telefon coś mu szwankuje.
– Przyjedź w niedzielę, dokończymy rozmowę na meczu – wykrzykuje.