Mario Basler. Chyba nie ma osoby, która nie kojarzy tego nazwiska – czy to z jego sportowych dokonań, czy sytuacji pozaboiskowych. Barwna postać, wyjątkowo trudny charakter – idealnie wpisywał się w charakterystykę typowych niemieckich enfant terrible lat 90. razem z m.in. Effenbergiem czy chociażby Hasslerem. Nigdy nie zważał na polityczną poprawność, chodził własnymi ścieżkami. Często dla przekory, gdy inni mówili „a”, on upierał się przy „b”. Miał mentalność zwycięzcy, nienawidził przegrywać, dostawał furii nawet przy zwykłej partyjce w karty. Tysiące marek, a potem euro kar, raz po raz wzywany na dywanik niemieckiego związku piłkarskiego. O jego ekscesach można napisać książkę.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej w 2004 roku w Katarze w dalszym ciągu nie mógł żyć bez piłki. Ledwo dwa lata później wrócił i zaczął grać w drużynach amatorskich, w których kopie do dzisiaj. A wystarczy wejść na YouTube, by przekonać się, że iskry to on nie stracił.
Karierę trenersko-dyrektorską zaczął jeszcze w Wattenheim, gdzie łączył posadę prezydenta – specjalnie dla niego stworzonej – z grą. Radził sobie nawet dobrze, drużyna awansowała w międzyczasie do VI ligi, choć w sezonie 2009/2010 rozwiązano pierwszy zespół wskutek problemów finansowych. Basler nie byłby sobą, gdyby nawet w tak małym środowisku nie rozpętał małej wojenki praktycznie o nic. Nie wywiązał się z obiecanej klubowi pożyczki w wysokości 15 tysięcy euro, po czym pozbawiono go tytułu honorowego prezydenta klubu ATSV Wattenheim, jakże prestiżowego.
W 2004 roku został trenerem spadkowicza z II ligi, Jahn Regensburga, w mieście, w którym wdał się w bijatykę w pizzerii, wskutek czego wyrzucono go z Bayernu. Początkowo chciał łączyć pracę z okazjonalną grą, ale na to nie wyraził zgody związek. Z racji tego, ze „Super Mario” nie posiadał licencji, jego asystentem został Dariusz Pasieka, a sam oficjalnie pełnił funkcję menedżera drużyny. Jak wspominał Basler, zadaniem Polaka było pilnowanie go przed zrobieniem krzywdy sędziom. Regensburg nie miał składu pozwalającego na włączenie się do walki o powrót na zaplecze Bundesligi, drużyna się rozpadła i trzeba było kleić na nowo. Celem stał się środek tabeli. Szefostwo klubu miało poważne plany związane z Baslerem, marketingowe również. Jak wyszło? Solidne ósme miejsce, choć klub zaczął zmagać się z problemami finansowymi. Następny sezon zaczął się fatalnie, Basler nie wygrał żadnego z pierwszych ośmiu spotkań i poleciał z hukiem. Nie była to jednak do końca jego wina, w klubie zrobiło się naprawdę źle, po sezonie zresztą spadł do IV ligi. Sam Basler był zdeterminowany, by wypełnić kontrakt i próbować uratować ligowy byt, ale działacze mieli inne plany. Zastąpił go dotychczasowy asystent, Darek Pasieka. A co ciekawe, po spadku do Bayernligi karierę w Regensburgu zakończył znany trener, Markus Weinzierl.
Kolejne nieudane przygody
Następnym przystankiem Baslera było Koblenz, gdzie został asystentem Uwe Rapoldera. W międzyczasie ukończył kurs trenerski w Köln. Dobra praca opłaciła się i we wrześniu 2008 roku objął posadę szkoleniowca Eintrachtu Trier, w którym miał utrzymać zespół w lidze po fatalnym początku jego poprzednika. Zadanie wykonane, 13. lokata i dość bezpieczna przewaga nad miejscem spadkowym. Następny sezon zaczął się naprawdę dobrze, w lidze Eintracht po ósmej kolejce był nawet wiceliderem, w Pucharze Niemiec awansował do 3. rundy, eliminując Hannover 96 i Arminię Bielefeld. Ale coś zaczęło się psuć i Basler nie umiał zareagować. Po pucharowym zwycięstwie nad Arminią przyszła seria pięciu porażek z rzędu i o ile zespól na chwilę się podniósł, to tak jak słabo skończył rundę porażkami z rezerwami Lautern i Schalke, tak tragicznie rozpoczął wiosnę i po 0:3 z rezerwami Fortuny Düsseldorf Mario stracił pracę. Baslera, jak twierdził, zaskoczyło to posunięcie. Głównym zarzutem w stosunku do niego było to, że stracił szatnie. Choć podobno jeszcze w dniu ostatniego meczu odwiedził go prezes Eintrachtu i zapewnił, że nie ma mowy o zmianach. Zwłaszcza że widział, jak trudno drużyna przepracowała okres przygotowawczy. Basler nie ukrywał rozgoryczenia, sprowadził kilku sponsorów do klubu w tym m.in. Digibet. Samo zwolnienie nic Eintrachtowi nie dało, zajął ostatnie miejsce w tabeli i uratował się tylko dzięki zielonemu stolikowi oraz braku licencji dla kilku innych klubów.
Pauza trwała rok, ale w końcu pomocną dłoń do Mario wyciągnął Wacker Burghausen grający wówczas w III lidze. Nie była to udana przygoda. Sportowo Burgausen spadł z ligi, ale utrzymał się dzięki braku licencji dla RW Ahlen. Basler chciał grać zbyt ofensywnie, wskutek czego miał drugą najgorszą defensywę w lidze. Mecze typu 4:3, 3:2 zdarzały się nagminnie.
Trzeci klub, trzecia porażka. Coraz częściej i głośniej pojawiały się opinie, że Mario absolutnie nie nadaje się do trenerki. Wbrew pozorom znalazł się kolejny szalony, który zechciał go zatrudnić i to znowu z III ligi. Choć była w tym też ochota zaistnienia medialnego, czego nie ukrywał później szef klubu. Herzlich Wilkommen in Oberhausen. Przejął drużynę w październiku 2011 i tak naprawdę pomińmy milczeniem jego epizod w RWO. Miał za zadanie ustabilizować zespół, podnieść na duchu, wszczepić gen zwycięstwa, jak to szumnie określano. Czy muszę mówić, że Oberhausen spadł z ligi? Czarę goryczy przelała porażka w półfinale regionalnego pucharu z amatorskim SV Hönnepel-Niedermörmter po karnych mimo ogromnej szansy na awans do następnej edycji Pucharu Niemiec. Irracjonalnie przedłużono z Baslerem kontrakt, ale po siedmiu kolejkach nowego sezonu sam Mario go rozwiązał. Jak mówił, decyzję podjął w przerwie meczu z rezerwami Köln – dla których swoją drogą gola strzelił Kacper Przybyłko. Oświadczenie szkoleniowca zupełnie zaskoczyło kierownictwo klubu, które powtarzało, że chętnie dalej współpracowałoby z „Super Mario”. Basler nieustannie krytykował głownie fanów RWO, którzy do tej pory nie szczędzili mu nieprzychylnych słów, gwizdów.
Nowa rola Baslera
Na kolejną pracę w zawodzie czekał prawie trzy lata. W międzyczasie udzielał się w wielu programach telewizyjnych jako ekspert. YouTube jest zawalony jego wypowiedziami, które chętnie cytowały gazety. Wreszcie w lutym 2016 roku został dyrektorem sportowym w Lokomotive Leipzig. Przetrwał na stanowisku rok. I o dziwo był to naprawdę udany okres. W pierwszym sezonie zespół zajął 3. miejsce, by już rok później szturmem awansować do Regionalligi. Spora w tym zasługa Baslera, który pomógł sprofesjonalizować klub i znaleźć sponsorów. O dziwo, Leipzig to chyba jedyny klub, w którym nie powiedzą o nim złego słowa. Oczywiście okoliczności rozstania nie mogły być normalne, jak to u niego bywa. Otóż w związku ze zbliżającymi się ME we Francji Mario uznał, że nie ma już na tyle czasu, żeby odpowiednio troszczyć się o drużynę, gdyż woli występować w telewizji. No cóż, typowy Basler.
Niecały tydzień temu Mario podjął ostatnią próbę powrotu na ławkę trenerską. Choć, jak mówił, zrobił to na wyraźną prośbę jednego z członków rady nadzorczej, Johny’ego Baeza, który jest jego długoletnim przyjacielem. RW Frankfurt pozostaje w dramatycznej sytuacji. Zaledwie pięć punktów po 13 kolejkach, a kadra jest bardzo słaba. W debiucie Basler przegrał 0:1 z Ederbergland. Twierdzi, że jego drużyna potrzebuje jeszcze czasu, sam do końca nie zna zawodników, ale niedaleko jest świetna knajpa i basen, dodając w swoim stylu. Na konferencji prasowej odniósł się również do tego, iż za dużo zasłużonych klubów ma kłopoty finansowe i że to obowiązek DFB, by coś z tym zrobić.
W wywiadzie dla Fussball Bild w poniedziałek Basler mówił, iż futbol to dla niego narkotyk i że choć od czasu zwolnienia go z Oberhausen nie narzekał na nudę, to jednak powrót na stanowisko trenera jest dla niego czymś świetnym. Narzekał, że dla ludzi pokroju jego i Effenberga nie ma miejsca w poważnej piłce. Właściciele boją się ich mocnych, dominujących charakterów. Z właściwym dla siebie humorem dodał, że między nim a Juppem Heynckesem jedyną różnicą są 24 lata.
A już na serio, Baslera jako trenera nie bierze już nikt na poważnie. Nie ma absolutnych szans, żeby dostał kiedykolwiek pracę w klubie powyżej IV ligi. Nie chodzi wcale o jego charakter, z tym da się żyć. Brak wyników nie wziął się z niczego, Mario brakuje warsztatu, na samej charyzmie daleko się nie zajedzie, to nie polska liga i Janusz Wójcik. Ewidentne braki taktyczne. Choć z drugiej strony też nie jest jego winą, że za każdym razem dostawał do prowadzenia słabe zespoły. Życzę mu jak najlepiej we Frankfurcie, ale niech szybko wraca na pełny etat do telewizji, bo tam jest jego miejsce. W Sky odnalazł się Lothar Matthäus po nieudanych próbach zawojowania świata jako trener. I właśnie tą drogą powinien podążyć Super Mario, bo takiego bezceremonialnego, bezczelnego, ale i inteligentnego Baslera szanujemy i kochamy.